środa, 29 lutego 2012

Służba zdrowia - nie zdrowa...

To co przeżyłam, co przeżyliśmy w minionym tygodniu to bardzo indywidualne odczucia... 

Teraz chciałam nieco skrobnąć na temat samej służby zdrowia. Żeby nie było- POLSKIEJ- służbie zdrowia. Ba! Nawet uściślając- lubelskiej służbie zdrowia. Ogólny pogląd jest podobny jak większości obywateli. Polska służba zdrowia nie istnieje, albo jest wielką pomyłką...

Trzeba jednak rozróżnić prywatną a państwową służbę zdrowia! Bo różnica jest między nimi jak między Wielką Brytanią a Pakistanem...

Odkąd zagnieździliśmy się w Lublinie, korzystamy z prywatnych wizyt, na wszystko. Owszem, wszystko kosztuje. Ale lekarze są dostępni "od zaraz", albo prawie od razu :) Wbrew staro-obiegowym opiniom o prywatnych lekarzach, nie wyciągają oni kasy za byle co. Nawet informują nas, o możliwościach zwrotu za leczenia. Nie wiedzą dokładnie na czym to polega, ale sami proponują, żeby się dowiedzieć, bo "szkoda tracić tak pieniądze"!!! A nawet spotkaliśmy się z sytuacją, gdzie mimo tego, że weszliśmy do gabinetu lekarza, to lekarz anulował ją i dostaliśmy zwrot pieniędzy. To był pediatra, który stwierdził, że on nie jest w stanie Zuzi pomóc, że mamy iść do laryngologa. Zadzwonił przy nas do swojej żony, która akurat kończyła przyjmować w innym miejscu Lublina, ale poprosił ją, żeby nas przyjęła! Więc, wracając do sedna sprawy- prywatna służba jest na najwyższym poziomie - kosztów też. Ale coś za coś!

Za to, to co oferuje NFZ... Spowodowało to, co działo się u nas w ostatnim czasie- czyli rodzinny niemal szpital.

Szpital Dziecięcy.
Oczywiście swoje musieliśmy odczekać na izbie przyjęć. Trzeba było tłumaczyć się z Europejskiej Karty Ubezpieczeniowej. Pielęgniarki miłe, uśmiechnięte, ale...nierozgarnięte przez co potem nam się po głowie dostało...
Szpital jak szpital, ściany do pewnej wysokości wymalowane farbą olejną. Że to dziecięcy to widać po plakatach na wysokości wzroku rodziców dotyczących znęcania się nad dziećmi, złego traktowania, nie dbania itp... Czy to jakieś sugestie do tego, że przyjechaliśmy w to miejsce z dzieckiem...?!?
Na oddziale sale pomalowane w różowym kolorze! Współczuję chłopcom ;-)
Łóżeczka dziecięce mają pewnie z 50 lat. Ale najważniejsze, że są!! Gorzej się mają rodzice, którzy pozostają z dzieckiem w szpitalu. Spanie musi sobie każdy zorganizować na własną rękę. I nie próbuj nawet przyjść z kanapą... Nie zmieści się pomiędzy ściśniętymi łóżeczkami dziecięcymi!! Trzeba jeszcze pamiętać, że należy pozostawić dojście do małych pacjentów! Trzeba się cieszyć skrawkiem podłogi, który się wygospodaruje jak dzieci już śpią i można poskładać krzesełka i pod łóżeczka pochować zbędne przedmioty, aby swoje legowisko choć o kilka centymetrów poszerzyć! Pierwszą noc przespałam a raczej przekimałam na złożonej w pół kołdrze i w śpiworze- oczywiście klepisko to podłoga. Drugą noc miałam wygodniejszą o karimatę między kołdrą a ziemią. 
Higiena... 
Toalety publiczne gdzieniegdzie wyglądają znośniej... Na domiar złego dla rodziców na cały oddział jest tylko jedna ubikacja!! Ubikacja! Bo żeby się umyć... Z 7 piętra trzeba było zjechać na 1 piętro. Tam (nie wiem na ile oddziałów) są dwie łazienki z dwoma prysznicami (łącznie 4 prysznice!!!) dostępne dla rodziców przebywających z dziećmi, w godzinach od godziny 15:30 do 19!!! Gdy idziesz się myć musisz załatwić sobie opiekunkę do dziecka, no chyba, że dziecko śpi, a ty masz farta, że łazienka jest wolna!!!
Obiadki dla dzieci są smaczne i dość duże porcje!! Ja sobie podjadałam. Bo rodzice sami muszą się zaopatrzyć w prowiant na tą wyprawę survivalową. Na parterze szpitala jest kilka bufetów. Na szczęście ceny są bardzo przystępne. Ale ja z bufetu skorzystałam dopiero w pechowy czwartek. Wtedy zjadłam sobie gorącą zupę, a Zetka zjadła całkiem dużą porcję frytek :) 
Ale jakoś egzystować się da...

Szpital na ul.Jaczewskiego 
Pierwszy do którego trafiłam ja. Stoi dokładnie po przeciwnej stronie Dziecięcego. Widać, że zainwestowali kupę kasy. Izba przyjęć jak w prywatnej klinice- wszystko świeże, jasne, wykafelkowane... Ale miejsc brak- odsyłka...

Szpital na Lubartowskiej
Zero oznakowania, gdzie on jest! Jechałam taksówką, inaczej bym go w ogóle nie znalazła!! Wjeżdża się w wąską bramę pomiędzy jakimiś starymi budynkami. Wejście na izbę przyjęć... wąskie dłuuugie schodki prowadzące do piwnicy. Tam kurz, pył, wiertarki, "bogate słownictwo" ekipy remontującej szpital. Na obsługę nie mogę narzekać. Poproszono mnie do badania od razu jak przyszłam (czekałam może z 2 minuty, bo była inna dziewczyna w gabinecie). Lekarz ginekolog Gąsior- bardzo życiowy, spokojny, taki któremu można zaufać. Zaproponował abym zadzwoniła do męża, poczekał, uspokajał. Był bardzo delikatny i wszystko tłumaczył. 
Droga na oddział... jak w "Zielonej mili"... wąski, zimny, dłuuuugi korytarz z oskubanymi, brudnymi ścianami. Oddział- jak oddział. Szpitalnie- tu łóżka- jedne wgięte, inne popękane, jeszcze inne skrzypiące. Toalety dwie- tak małe, że wysokie dziewczyny muszą załatwiać się przy uchylonych drzwiach, bo nie ma miejsca na kolana... :/ Prysznice -dwa. Ale wszystko na jednym piętrze, więc nie trzeba się stresować :)
Za to jak w Dziecięcym trzeba było mieć ze sobą swoje łóżko, tak tutaj łóżko było w pakiecie leczenia. Za to trzeba było wziąć całą stertę innych rzeczy- papier toaletowy i mydło (!!!???!!!) było dla mnie najbardziej zadziwiającymi punktami na liście. Obiad był w "cenie" ale sztućce i kubek trzeba było mieć swój!! Inne rzeczy przy tych wcześniej wymienionych to już nic nie znaczące drobiazgi. Dodam tylko, że trzeba mieć kogoś na miejscu, kto może tą listę rzeczy niezbędnych do przetrwania, zorganizować!!! Bo tak jak w Szpitalu Dziecięcym było całe mnóstwo mniejszych i większych sklepików ze wszystkim- od zabawek, kosmetyki, gazety, spożywkę po sprzęt typowo medyczny, wiele automatów z gorącymi napojami. Tak w "moim" szpitalu nie było NICZEGO!! Ani jednego automatu ani jednego sklepiku... NIC!! Pielęgniarki- były i takie bardzo sympatyczne, pomocne i z uśmiechem na twarzy i takie co chyba pielęgniarkami zostały za karę, z kwaśną miną, milczące... Na taką trafiła koleżanka leżąca na przeciwko mnie... Pielęgniarka nie powiedziała jej, dlaczego dostaje tabletki w dwóch oddzielnych kieliszkach... Dziewczyna została przyjęta w piątek. W poniedziałek... udało się jej być gdy pielęgniarka rozdawała tabletki. Akurat była jedna z tych przyjemnych. I co się dowiedziała?.... MASAKRA :P że jedne tabletki były doustne, a drugie...dopochwowe - ale to było dowcipne :D Aż się wszystkie uśmiałyśmy!! :D A tabletki niczym się nie różniły jedne od drugich za wiele- wielkość ta sama tylko różne kolory!! Skąd skołowana, obolała pacjentka ma wiedzieć co do czego...

Na koniec jak wychodziłam czekało mnie badanie podwozia... Nic przyjemnego, a to subiektywne odczucie powiększa się, gdy rozkrakana leżąca na łóżku ginekologicznym kobieta ma wpatrzonych w swoje podwozie tłum ludzi... - 3 lekarzy i kilka pielęgniarek... :/

Na szczęście jestem już w domu.. Teraz mam ogromny orzech do zgryzienia... Gdzie rodzić.. Może najbezpieczniej w domu ;-)

2 komentarze:

  1. Pozwolę sobie skomentować, bo się nie powinno, a się uśmiałem. Czasami się zastanawiam, czy w pewnych aspektach jesteśmy nadal krajem trzeciego świata, gdzie rządzący mają pieniądze, mają możliwości by - pakować sobie do kieszeni i to robią, tak samo urzędnicy. Nie wiem jak funkcjonuje nie wiem jak funkcjonuje polski NFZ, ale ma do dyspozycji pieniądze od wszystkich pracujących Polaków, więc w powinien działać w imię zasady "klient nasz Pan"!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powinien... tego stwierdzenia odnoście wielu dziedzin w Polsce wciąż się używa, bo tylko to pozostaje... :/
      Waldi- śmiać się trzeba z tego! Płacz niczego nie zmieni- śmiech też nie, ale lepiej się przechodzi trudy dzięki śmiechowi...
      Traa lalala... Teraz mądra jestem, bo już PO tym wszystkim i się śmieję, ale będąc w krytycznej sytuacji... nie śmiałam się i nie płakałam... Po prostu nie było czasu na zastanawianie się. Z dnia na dzień gdy wszystko zaczęło wracać do normy, te "niuanse" NFZ zaczęły być wyraźniej widoczne. I o zgrozo... też pomyślałam, że jestem w kraju trzeciego świata :/

      Usuń