środa, 9 stycznia 2013

ząbkowanie a wirusowe zapalenie żołądka

Zaczęło się tak jak za pierwszym razem.
Środa. Godzina 22 z minutami. Słychać pojękiwanie Kudłatej. Gorączka. Po butli wymioty...
No to czekają nas gorące 2-3 dni.
Mija szósty...


3 stycznia. Ząb przebił dziąsełko. No to chyba z górki, myślałam. I źle myślałam. Trzeci dzień, który miał być końcem masakry, był najgorszym z tego tragicznego tygodnia! Niemal non stop temperatura powyżej 39 stopni. Ostra biegunka i ciągle wymioty. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie przyjmowała żadnych leków. Nic co by jej ułożyło i z bólem i z gorączką. Cokolwiek brała do buzi - od razu cofka. Nie ważne czy to leki, mleko, woda, herbatka... Wszystko po dwóch łykach lądowało w powiększonej ilości na zewnątrz...




W nocy tak zaczęło telepać tym małym ciałkiem. Temperatura 39,7- 39,8... Kupka, wymioty. Przelewała się nam. Jeśli wiecie (oby nie) o co chodzi. I dosłownie i w przenośni. Najdziwniejsze dla mnie było to, że mimo ubranka, przykrycia, Kudłata miała lodowate, wręcz sine z zimna stopy, a główka była jak piec- aż parzyła. Już nie zwlekaliśmy z decyzją. Po północy dzwoniłam do szpitala dziecięcego - co robić?!? Lekarka powiedziała, że natychmiast, nie zwlekać przyjeżdżać, ale nie do nich, tylko na Biernackiego. NIGDY WIĘCEJ TAM NIE POJADĘ!!!! N I G D Y!!
Byłam tam chwilę przed pierwszą, wróciłam z Kudłatą do domu o 2. W tym szpitalu zaczął się mój kryzys. Niemoc, złość, bezsilność z nie łatwymi ostatnimi trzema dniami...
A w szpitalu?!? Ponad 40min trwała dyskusja moja z lekarzem o przyjęcie dziecka!!!! Bo ja jestem nieubezpieczona! Nie mam książeczki swojej!!??!! Mówię mu, że to nie ja potrzebuję pomocy, że dziecko. Dziecko urodzone w Polsce, obywatelstwo polskie! Jego to nie obchodzi. Dziecko musi być ubezpieczone. Wyjechałam z tekstem, że podobno w Polsce dzieci do 18 roku życia mają bezpłatną pomoc medyczną. Tak! Ale, muszą być zgłoszone do ubezpieczenia! Gdzie tu kurwa logika??!!?? Mówię mu, że mamy karty EHIC, że to nagły wypadek. Zaczynam z innej strony. On jak debil uparty, albo jak zły niedźwiedź obudzony na siłę w środku nocy! Mała zaczęła mieć drgawki. Przybita, pytam czy dziecko ma mi na rękach umrzeć! A ten debil? "Nie umrze, ale za wizytę wystawimy rachunek"... Uwierzcie mi, miałam ochotę skoczyć mu do gardła i zabić. A z drugiej strony, miałam pół przytomną Kudłatą na rękach i chciałam się z nią osunąć po ścianie i płakać... Moje dziecko! Jestem w szpitalu! A pomocy brak!!
Chuj, że trzeba płacić! Jak nie ma opcji to trudno. Ale nie można tak od razu i brać dziecko do badania??!!??
W tym momencie przyszła babeczka z recepcji. Gdzieś była/ wróciła. Nie ważne. Zaczęła od początku - wypisywać kartę, poprosiła o moją legitymację. No i jej znów tłumaczę, że tylko EHIC, że ja w Polsce nie jestem ubezpieczona, ale dziecko w Polsce urodzone, obywatelstwo Polskie. Ona - ok - PESEL dziecka, sprawdzimy. Wklepała PESEL Kudłatej i... EUREKA!! Dziecko zgłoszone do ubezpieczenia (na moją na lewo podbitą książeczkę zaraz po porodzie!). Lekarz zaczął coś sapać, poszedł do gabinetu. Babeczka skończyła pisać, a mi już łzy złości, irytacji na lekarza mieszały się z odrobiną ulgi dla tej kobitki za biurkiem...

Ponad 40min spędziłam przy recepcji! Babeczka powiedziała, że mam wejść do gabinetu. Niestety do tego, do którego wlazł ten.... I co?!? Pyta się mnie o przyczynę przybycia. Więc kolejno wymieniam. A on- zbadał tylko stetoskopem brzuszek, chwycił ręką za czoło i " No tak, to ząbki" Spytał jaki daję syrop na gorączkę- Nurofen. To proszę od razu dać znowu, bo dziecko gorączkuje, już jest pewnie powyżej 39stopni. I dawać na przemian z Panadolem. Przypisał dwa leki i "do wiedzenia".
A Kudłata co? Jeden z tych leków wzięła następnego dnia popołudniu, bo dopiero kupiliśmy. A drugi brała może ze dwa razy. Po prostu wszystko ląduje wokół niej, a nie w niej! Nawet pieprzony Nurofen nie udaje się nam jej zaaplikować, a co dopiero gęste zawiesiny!!??!! Ten jeden lek, co raz wzięła był na biegunkę... Która i tak do czasu podania leku się uspokoiła!
Z objawów "ząbkowania" zniknęła tylko ostra biegunka i to bez medykamentów. Za to temperatura wciąż jest wysoka, wciąż Kudłata nie przyjmuje nic do picia. Ma suche, spierzchnięte usteczka, bladą twarz, na której co kilka godzin wypełzają zdradzieckie rumieńce. Wciąż są wymioty...





6 dzień, 8 stycznia 5:47 wymioty- żółcią, temperatura.
Kudłatej podałam 15ml wody z Panadolem. Po około 30min daję jej 60ml kaszki. Wiecie, kupiłam dwa dni wcześniej, kaszkę Nestle na zdrowy brzuszek. Tak prosto myśląc, łopatologicznie, uznałam, że jak wypije nieco gęściejszej potrawy, to tak łatwo nie wychlapie z siebie. Coś w tej kaszce jest. Bo zaczęła przyjmować. Nie, że jej nie wymiotuje, ale częściej i więcej zostaje w jej brzuszku!
Mimo gorączki zjadła całość i już nie wymiotowała. Chciała więcej. Bałam się, że jak zrobię więcej to brzuszek nie wytrzyma. Zasnęła. Przebudziła się po kilku godzinach. Znów zjadła 60ml kaszki. Znów spała. Wciąż lekko podwyższona temperatura 38,2-38,5... Ale bez wymiotów.
Godzina 14. Gorączka. Woda z Nurofenem. Wymioty. Drgawki...
Zaczęła spadać temperatura. Pojawił się pierwszy od tygodnia uśmiech! Wiecie jakie to budujące! Po tygodniu niemal bezwiednie leżącego małego ciałka, tępo patrzącego w przestrzeń przed sobą, ze szklistymi oczami i rumieńcami na twarzy od wysokiej temperatury, pojawia się uśmiech i takie "trzeźwe" spojrzenie! Zaczęła bawić się zabawką. Pojechałam z nią, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, po Zetkę do przedszkola. Wróciłyśmy i dałam jej...120ml kaszki. Zasnęła. Spała blisko 5 godzin! Około 22 się obudziła.  Wciąż twarzyczka blada, spierzchnięte usteczka, ale wielki uśmiech. I fikała i chichrała się i bawiła i dawała radę biegać po całym łóżku! Tak się naładowała, że zasnęła chwilę po 1 w nocy. Zrobiła w tym czasie dwie, duże zdrowe kupki. Wiem, że to śmierdzący temat, jednak ważny! ;) 


 I mimo mojego chronicznego zmęczenia, stresu, niewyspania... Byłam szczęśliwa.


Byłam :/



9 stycznia. Godzina 2:34 w nocy. 39,9 :/ wymioty. Przed 6 rano kolejny atak. Temperatura, wymioty. Woda z lekiem wydalona, nim wszystko skończyła pić :/ Schładzam ją zimnymi okładami, nie przykryłam jej. Tulę. Zasypia około 8, ja też. Budzę się przed 10. Chwilę po 10 Kudłata ma wymioty, a raczej odruchy wymiotne, bo leci z niej żółć- nie ma czym wymiotować, lecą jej z wysiłku łzy, temperatura 39,4 :( Utulona zasypia.




 Południe. Kudłata chce pić. Woda? Nie! Kaszka! Trzyma obiema rękoma i nie chce oddać już pustej butelki. Po chwili...wszystko ląduje na butelce, na jej i moich rękach...

Udało nam się znaleźć lekarza. Przewaliłam setki stron, for, blogów. Bardzo często pojawiało się to nazwisko. Pozytywnie, nawet bardzo. No to jedziemy, wizyta 17:15. Oby tylko wiedział jak pomóc temu małemu, bezbronnemu ciałku...




Już po wizycie. Diagnoza- wirusowe zapalenie żołądka. I albo przywlekła to Zetka z przedszkola. Ona już uodporniona na swojskie zarazy ;) Albo Kudłata przejęła ode mnie.
Lekarz? Boski, rewelacyjny, spokojny. Doktor Paweł Błaszkiewicz. Gdybym miała sprawny telefon na stałe bym wryła w niego nazwisko tego lekarza! 


Zbadał Kudłatą od stóp do głowy. Spokojnie wszystko tłumaczył! Na nieszczęście, Kudłata jest malutka i ciężko jest jej podać cokolwiek, tym bardziej, że ma wymioty. Na szczęście, Kudłata nie ma oznak odwodnienia. Jest osłabiona, ze wzg na wysoką gorączkę i brak apetytu, ale i tak jest bardzo silna. Siada, ma dwa ząbki!
Lista leków już zakupiona: Bactrim, Dicoflor, Diphergan, Nurofen w czopkach. Co ciekawe dla mnie, to to, że Diphergan jest silnym lekiem przeciwwymiotnym TEŻ. Piszę też, ponieważ Diphergan w domu mam. To lek na receptę. Psychotrop :P Uspokajający. Przeciwkaszlowy. Ale nie wiedziałam, że przeciwwymiotny. Diphergan- lek na całe zło ;-) Cześć już w domu była. Stresuje mnie jeden element... Czopki... Nigdy wcześniej nikomu nie zasadzałam nic do dupska :P A tu masz... Takiemu bąkowi. :/ Ale to leki zbijające temperaturę i przeciwbólowe. Zamiast tych w syropkach, które i tak po chwili wracają. No nic... Zawsze musi być ten pierwszy raz... I z tym pierwszym razem...zostawię Jego z Kudłatą :)
Po kilku dniach ma być poprawa!


A teraz o mnie :)
Jak zaczęły się pierwsze objawy ząbkowania, moja podświadomości już się nastawiła na dwa bardzo trudne dni i trudniejszy trzeci. Byłam na to przygotowana. Ale nie wzięłam pod uwagę innych scenariuszy. Zwłaszcza tego, który się rozgrywa. Sypiam po 2-3 godziny żeby potem 3-4 funkcjonować i znów 2-3 godziny snu itd... Ale jak napisałam "Tacie bliźniaków" to nie jest spokojny, relaksujący, regenerujący sen. To sen czujny, urywany. Każde beknięcie, gwałtowny ruch, dziwny dźwięk stawia mnie na nogi. Miałam w tym tygodniu chwilę na dłuższe leżakowanie bez Kudłatej u boku. Wierzcie mi, dwie godzinki na kanapie nie wystarcza po 5 dniach skołowacenia. Do tego dochodzi głód, nieregularne posiłki, skręcone na szybko, niewyspanie i po tym najcięższych dniu doszedł gigantyczny ból głowy. W dwa dni, o zgrozo, pochłonęłam 12 tabletek przeciwbólowych!!!! Głowa nie przestawała boleć, ale nie dawała tak strasznie "po czaszce" jak bez tabletek. Powtórzę się - ale wszechobecne w tych dniach uczucia to irytacja, bezsilność, złość, niemoc, stres, niepewność... Nic pozytywnego. Dlatego, wybaczcie, ale w takich momentach najdrobniejsza popierdółka potrafi być przyczyną do wybuchu, podejrzewam, że nie tylko u mnie, ale u każdego w takim stanie! Drażni wszystko. Od szelestu paczki płatków kukurydzianych, poprzez stertę brudów czekających cierpliwie na swoją kolejkę do pralki, od głosu Zetki (a ta ma DONOŚNY głos, sam z siebie) po dźwięk wibratora telefonu. Bo - telefon już wyciszyłam. I tak chodzi jak chce. A po drugie, nie mam siły ani chęci z kimkolwiek w tym tygodniu paplać przez telefon. Wolę komunikację pisaną ;) napiszę kiedy mogę i już! :)
Oberwało się Jemu! A jak! Chciał punkt po punkcie omówić wszystko, że źle, że opacznie zrozumiałam. Możliwe. Ale On chyba nie do końca, z tego wniosek, rozumiał jak ja się czułam.
Wiem, że też się stresuje! Ba! Pomaga mi! Wstaje rano z Zetką, zawozi ją i przywozi z przedszkola. Ogarnął chatę po przeprowadzce po części. To, że leżą jakieś brudy na podłodze, np obrzygane ciuchy Kudłatej, trzeba je podnieść i zanieść do łazienki, to inna sprawa ;) Typowo męska. Trzeba mu to wskazać, bo wcześniej jest zaspany itp itd ;) Ale podniesie i zaniesie, jak się wskaże palcem :)
Ale jak ja nie jestem w stanie ustać prosto pod prysznicem, bo jestem tak słaba, że obijam się od ściany do ściany. Mam mikroskopijną nadzieję, że wtedy chociaż na te kilka godzin On przejawi więcej dobrej woli. Mniej będzie chciał tłumaczyć, a po prostu zrobi ciszej, samodzielnie, coś od A do Z, sam bez wskazania palcem, bez zostawienia na później.
W codziennym życiu przyzwyczailiśmy się, że wiele trzeba dzieciom pokazywać. Taki los kobiet, poszkodowanych przez kobiety wychowujące synów w systemie patriarchalnym.
W sytuacji kryzysowej, nie jestem w stanie zapanować nad negatywnymi emocjami, które otaczają zewsząd. Zwłaszcza w swoim gnieździe, z którego się nie wychodzi.
Dostałam wejściówkę do SPA jednodniową od Niego. Żeby się zregenerować. Przyjemne uczucie. Tylko jeszcze nie bardzo wiadomo kiedy ją wykorzystam, biorąc pod uwagę stan Kudłatej. Ale mam. I czekam na moment, kiedy dostanę "bilet weekendowy" na regenerację, odnowę całkowitą swojej psyche i swojego nastawienia i naładowała akumulatorów lepszymi emocjami. I nie, nie zależy mi na jakimś SPA. Ale, wybaczcie wszyscy znajomi, też nie na spędzaniu czasu z innymi. Po prostu ucieczka od codzienności. Z dala od wszystkiego i wszystkich. Sam na sam ze sobą i przyrodą, ewentualnie z książką i kawą i możliwością długiego "gnicia" w łóżku!
Ale ale, dzisiaj przekazał mi On, że może w sobotę wybierzemy się na jakiegoś drinka, na jakieś potuptanie nóżką, ze znajomymi... :)


Nie chcę, żeby wyszło, że tylko ja cierpię i się stresuje. Dobrze wiem, że On też. Różnica polega na tym, że ja siedzę w domu, zakopana w wymiotach, pieluchach, głodna, niewyspana non stop. On, pracuje. Też się męczy. Ale wychodzi z domu. Nie jest przywiązany do łóżka dziecka non stop. Śpi wicej, bo musi iść do pracy. Przez to, że jest poza domem, je regularnie, po prostu je. A ja siedzę i kwiczę... Chodzi o to, że raz czy dwa wyszłam na godzinę czy dwie. Ale to za mało, żeby złapać oddech, odpocząć.


Zbliża się Dzień Babci i Dzień Dziadka. Zetka już uczy się wierszyków i piosenek na imprezę przedszkolną. A moje życzenie, do Dziadków jest w krótkim podaniu ;-)


Nota do jednych Dziadków, a może do tysiąca innych, którzy tak samo się zachowują?  ;)


Pół żartem, pół bardzo serio!!!!


Wiem, że się stresujecie. Ale wybaczcie, na pewno nie tak jak my! Tak jak my, to się stresowaliście jak my byliśmy mali. A teraz do sedna!
Mój telefon wariuje. Do tego stopnia, że dzisiaj, kiedy jest mi cholernie potrzebny, zdechł całkowicie! Nie chce powstać! Kaput! Z jednej strony jestem zła. Z drugiej najszczęśliwsza na świecie, właśnie przez to, że nie muszę widzieć na wyświetlaczu ..x..nieodebrane połączenia. Nie odbieram i nie odbiorę! Nic nowego po raz setny Wam nie przekażę. Tym bardziej, że tak samo jak mój, molestujecie w ciągu dnia Jego telefon! Zaczynam mieć tego serdecznie dość! Bo inni zrozumieli! Jak nie odbieram, to nie! Koniec kropka! Czytać umiecie, fejsa macie- wszystko wiecie na bieżąco. Przez telefon nic nowego Wam nie powiemy, a Wy tylko w ten cholery namolny sposób, bardziej nas stresujecie, irytujecie, denerwujecie pytaniami "I jak Kudłata? A byliście? A dlaczego? A to! A tamto!" Czy my jakieś ułomy jesteśmy?!? Jesteśmy zmęczeni, jesteśmy otępiali i zestresowani sytuacją. Ale wierzcie mi robimy wszystko co w naszej mocy, aby Kudłatej wrócił pogodny nastrój w temperaturze 36,6 :)
Waszych tysiące pytań z oburzeniem czy intonacją pełną rozczarowania, w niczym nam nie pomaga! Wręcz przeciwnie. A zwłaszcza jak słyszę pytanie na "dzień dobry" pytanie babci " ty to już chyba o mnie zapomniałeś/aś" Nosz kur... Jak tak dalej pójdzie to zrobię wszystko, żeby zapomnieć! I skończy się na wizytach raz na kilka miesięcy! Zero telefonów, Skype czy FaceTime po setki tysięcy w ciągu dnia!!! Serio!!!
Proszę! Opanujcie swoją rządzę autorytaryzmu...

I nie chodzi tutaj, że nie lubię z Wami rozmawiać. Lubię. Nawet bardzo, zwłaszcza teraz jak jeszcze Zetka chce pogadać i tak już "dorośle" prowadzi tą rozmowę. Chodzi mi o Waszą DOBOWĄ częstotliwość. Zwłaszcza w kryzysowych sytuacjach. Jak jest wszechobecny stres i zmęczenie u nas.
I komunikujcie się więcej ze sobą! Ledwo skończy się rozmowę z jednym z Was, po kilku minutach drugie dzwoni. Te same pytania, ten sam niepokój, stres. Wystarczy jak jednemu przekaże się informacje. Dzielcie się nimi. Teraz gdy już z premedytacją i z pomocą telefonu nie odbieram, widać brak komunikacji między Wami. Może zacznijcie ze sobą rozmawiać, to mniej będziecie dzwonić i nas stresować? Bo stresujecie nas. Nie usłyszymy otuchy, wsparcia, które jest w takich momentach najważniejsze, tylko wyrzuty, że mogliśmy zrobić to czy tamto, albo że za wcześnie/za późno/ w ogóle/bez sensu.
Z jednymi Dziadkami rozmawiamy raz na tydzień. Ba! nawet raz na dwa tygodnie. Czy to znaczy, że się nie przejmują, że się nie martwią?!? Nie! Po prostu szanują nasze zdanie, podejście do sprawy. I... Nie ukrywajmy faktu, że z Wami, kochani Dziadkowie (tyczy się wszystkich dziadków na globie) nie mamy o czym tyle w ciągu dnia gadać. A paplanie o tym, że teraz zjadłam bułkę, idę umyć zęby, wróciłam ze spaceru gdzie wyrzuciłam śmieci... itp itd nie sprawia ani Jemu,ani mnie, ani chyba nikomu na świecie przyjemności. No wybaczcie! Dorośliśmy. Mamy swoje życie i MUSICIE się z tym pogodzić! Taki jest lajf.
A paplać o "wszystkim i o niczym" i Wy możecie i my możemy ze swoimi znajomymi.
Dlatego jestem wdzięczna jednym Dziadkom, że to rozumieją. Po tygodniu czy dwóch jest o czym pogadać i rozmowa się klei i jakoś tak jest przyjemniej. A jak ktoś jest natarczywy, wręcz napastliwy, to każda kolejna rozmowa w ciągu dnia, przyprawia nas o, co raz bardziej nerwowe bicie serca. Bo co?!? Bo nic, to to samo, bo jedzenie, praca, kupa, dzieci. Hello?!?

STOP!
Mamy swoje życie. Chcemy, obecnie bardzo nikły luźny czas, spędzić razem np z Zetką, bez przeszkadzaczy, w stylu dziadków co chwilę wiszących na tel czy innych urządzeniach komunikacyjnych! A my zaczynamy się bawić z Zetką, a tu telefon i On wychodzi ze słowami "jezzuu znowu..." i idzie i gada o pierdołach. Zostaję z Zetką, po chwili akcja Kudłata, szybko przerywania rozmowa. A Zetka znów bez zabawy z tatą, bo kontrola co godzinna była, która chce dobrze, która się martwi. Ale powoduje, że psuje nam nasze drobne chwile razem, nasze prywatne chwile sam na sam dla nas i dla dzieci.
Proszę Was, jeszcze raz! Opamiętajcie się. W niczym nam nie pomożecie w taki sposób. Tworzycie tylko dodatkowe spięcia u nas! Martwicie się, wiemy. Nie tylko Wy! Martwcie się po cichu, miedzy sobą i z sobą!


Słysząc słowa "chyba o mnie zapomniałaś" mam ochotę powiedzieć "nie, nie pozwalasz na to" ;) 



A teraz byle tylko zdrówko Kudłatej wróciło! O! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz