Krew mnie
zalewa, piorun jaśnisty trafia...
Dzień chłopaka dzisiaj... Taaaa...
Coś u nas w domu, co ma związek z tym, co akurat było jednym z tematów w programie "Dzień dobry TVN", jest teraz na rzeczy...
Mężczyźni... Choroby... Lekarze...
Mój piękny, stęka, narzeka, złości się, depresjonuje... Sam na
siebie, a raczej na swoją nadwagę. Ale żeby coś z tym zrobić... To może niech ktoś za Niego się odchudza.
Wkurza
sie BARDZO jak podejmuje sie ten temat, bo to go jeszcze bardziej zniechęca do podjęcia kroków... Jakby jakieś w ogóle podejmował. Nie no, teraz może jestem ciut niesprawiedliwa, bo biegał. I chudł. Ale to było kiedyś i minęło.
Najgorsze
jest to, że powinien na "dzień dobry" zmienić dietę. Zacząć znów (bo już kiedyś też udało się tak funkcjonować) częściej i regularnie jeść. Ale co?!? To moja wina, bo od porodu przestałam mu robić śniadania i lunche do pracy!!!! No więc w końcu, jak w miarę wieczorami jeszcze żyję, zaczęłam robić mu jedzenie do pracy. I co z tego?!?... Jak notorycznie
ZAPOMINA wyciągnąć je z lodówki. Już ma zrobione, zapakowane tak ze tylko chwyta i wio... Ale
to też jakoś do normy nie może wrócić. A bo to Zuza za późno wstała, a bo to Zuza była marudna, a bo to On za późno
wstał, a bo to czy tamto... Ma to w
dupie!!! A jak raz na kilka dni weźmie to co przygotuję, to potem przez kolejne kilka dni nie przynosi pojemników, żebym miała w co pakować jedzenie na kolejny dzień... Bo gdyby rzeczywiście zależałoby mu na zarzuceniu wagi jak
opowiada... To zebrałby się w sobie! A on tylko mówi, że chce, że pójdzie do specjalisty, że będzie... Wszystko jest to gdzieś tam w nieokreślonej przyszłości. Potwierdziło to też inne ostatnio zachowanie.
Usłyszałam w tv właśnie o akcji "Uwaga,
nadwaga" i mówię mu że tutaj, obok nas jest gabinet
i w związku z tą akcją, pierwsze konsultacje są za darmo. I co? Typowo odrzucając gdzieś w przestworza, nie przyjmując tego do siebie powiedział
"Trzeba będzie spróbować". Nie "to muszę sie od razu zgłosić" albo "podaj mi namiary to sie zgłoszę" tylko takie na
odczepnego "trzeba będzie". Ale, kto, kiedy,
gdzie, do cholery?????!!!!???
Martwi
mnie to!!! Ostatnio nie wiedzieć czemu bardzo... Może przez to, że jest bliski wadze z czasów "norweskich"... Tylko, że lata lecą i organizm też nie taki sam...
Zastanawiam
się, czy odrzucając wszystko co wiąże się z zrzuceniem wagi, zdaje sobie sprawę, że...naraża nas na wielkie niebezpieczeństwo!!!
To trochę z mojej strony egoistyczne
podejście do Jego problemu. Ma dwie
córeczki! Kocha je i spędza z nimi czas. Ale chyba nie bierze pod uwagę, że swoim "gadaniem"
(w którym, jakby nie było, jest najlepszy ;)) ), a nic w związku z tym nie robiąc, może przyczynić sie do, smutnej przyszłości, dziewczynek bez taty?!? Że może dostać zawału serca, że cholesterol mu siądzie... K...wszystko może mu się stać!?!? A czy bierze pod uwagę,
że zostanę sama z dziewczynkami. Czy bierze sobie pod uwagę, jak może wyglądać nasze życie bez niego? Czy ja sobie poradzę?!? Że dziewczynki nie będą miały Jego wsparcia podczas pierwszych dni w szkole, podczas
pierwszych kłótni podworkowych...
Martwię się, ale muszę trzymać dziób na kłudkę, bo Go tylko drażni jakakolwiek wzmianka o
odchudzaniu!!!! A sam tylko gada, marzenia o przyszłości... Że pójdzie, że zrobi, że się weźmie za siebie...
Mimo, że bardzo bym chciała mu pomóc, chociażby tymi sniadaniami i
lunchami... Postanowiłam, że posłucham Go i nic!!! Nic nie
wspomnę, nic nie przygotuję... Musi sam sobie zdać sprawę z zagrożenia, jakie sam sobie i nam!
stwarza. Musi pokazać, że mu zależy na długim życiu z nami, na wspólnych radosciach z poczynań
dziewczynek...
Ja, na
przekór... Używam ręce. Dla mnie Jego temat
nadwagi nie będzie istniał...
No to
wszystkiego dobrego chłopakom, w ich dniu...
A to kilka fotek z jesienno-liściastego spaceru :)