sobota, 26 maja 2012

leniuchowo... tak nieco z przymusu

Słyszysz?
Co?
Czujesz?
Ale co?!?...

Drzwi balkonowe w dużym pokoju otwarte na oścież. Zmęczone ciało z połkniętym w całości arbuzem leży wtulone w poduszkę.
Klimatyzację w pomieszczeniu tworzy wpadający od czasu do czasu, podmuch orzeźwiającego wiaterku. Skóra policzków, szyi, dekoltu, nóg i każdego skrawka ciała próbujacego wymknąć spod zbędnego materiału, pieszczona jest promykami słońca. Ciepło, ale nie ukropnie.
Oczy są zamknięte. Za to uszy wyłapują dźwięki, które przy normalnym trybie funkcjonalności ciała, gdzieś uciekają. Uszy są otwarte.
Cały miejski hałas miesza się z codziennym życiem pod blokiem. Do tego w tle przyroda.
Na sygnale pędzi karetka. Do czy z pacjentem?...
Ktoś wstukuje kod do drzwi klatki.
Gdzieś ktoś usilnie coś (oby nie kogoś) wbija tępym tłuczkiem.
Szum drzew pod blokiem... Liśćmi szeleszczą kołysankę.
Stukot szpilek na klatce.
A w domu, przy oknie między roletami, nerwowe uderzanie drobnych skrzydełek i bzyczenie zdezorientowanej muchy.
Samochód, brama...
Pod niebem świergot ptaków. Nie tylko gołębi czy jaskółek. Z dała słychać delikatny trel ptaka, którego umysł nie potrafi zidentyfikować.

Na stole, obok kanapy leży talerz z zielonymi ogryzkami, po arbuzie. Z kolorowej miseczki, unosi się jeszcze aromat zjedzonych, czerwonych, słodkich truskawek.

Czujesz?
Słyszysz?...
Wszystko to czuję. Wszystko to słyszę. Tylko nie mam siły ruszyć obolałego, zmęczonego ciała, choćby 2 kroki do przodu, na balkon.
Czuję i słyszę.
To wszystko jest takie bliskie, takie piękne... A z drugiej strony takie dalekie i smutne.
Nie mam siły się cieszyć, że za oknem już lato.

Czuję zapachy niesione wiatrem.
Słyszę odgłosy te delikatne i te głośne, brutalne, tętniącego za oknem życia.

Jest pięknie.

A z zamkniętych oczu, po policzku wtulonym w poduszkę, spływa łza...

czwartek, 17 maja 2012

Kim jestem...i hormony w ciężarówce

Przeczytałam wpis kolegi... Zainteresował mnie test jaki wykonał. Może nie znam go tak dobrze jak jego żonę, ale na tyle dobrze, że pod wynikiem jego testu mogłabym się podpisać. Może nie w 100%. Nie znam go od "każdej strony". Zaciekawiłam się, jakby to było ze mną. No i mam... Weszłam na http://www.enneagram.pl/ i zrobiłam test... I oto wynik. Oto kim jestem :) 4w5... "Włóczęga"...


Ostatnio ogólnie to co innego mnie gryzie. Nie to kim jestem. Raczej przechodzą jak burze myśli co by było gdyby...

Wrażliwość matki już zainicjowanej czy ciężarówki jest zupełnie inna niż "wolnego" osobnika. Już kiedyś o tym czytałam i już nie raz się to potwierdziło na mojej skromnej osobie.
Kiedyś ciężko było mnie czymkolwiek wzruszyć. Bez bicia przyznaję się, że łzy mi leciały na "Zielonej mili" czy "Wielka Stopa i Hendersonowie"... Filmy wojenne, katastroficzne, czy jakieś typowe dramaty nie były dla mnie wielce wylewne...
Urodziła się Zetka... Teraz jestem na wylocie zaciążenia...
Burza hormonów czy zmiana podejścia do życia, a może jedno i drugie i jeszcze jakieś inne składowe...spowodowały zmiany mojej wrażliwości?!?... To dość irytujące jest, jak tak sama przed sobą staję. Ale...

Miało być spokojnie, przyjemnie, nawet wesoło. A były łzy, dym od nadmiaru myśli aż buchał spod czachy.

Przyszła do Zetki niania. Dzień był bardzo ciepły, przyjemny. Poszliśmy na kawę i deser lodowy na deptak, pod parasolki. Nacieszyć się sobą i przyjemnym wieczorem. Poruszało się przeróżne tematy. Chcąc nie chcąc doszło do tematu kryzysu. Na luzie, bez ocen, bez szukania winnych. W sumie to nawet tak tylko mimochodem został poruszony temat. I czar, urok prysnął. Prysnął bo łzy same leciały. Tak właśnie mimo woli...
Potem film. Miało być śmiesznie. Poszliśmy na film z szalonych lat studenckich... Tzn jego kontynuacji - American Pie: Zjazd Absolwentów. Owszem, jest się z czego pośmiać. Ale ja tak przez łzy... Przecież film, wbrew pozorom, porusza to co dzieje się i u nas... Niby śmieszne ale takie prawdziwe.

Do tego stopnia jestem przybita swoimi humorkami, że samej przed sobą wstyd się przyznać...

W telewizji zaczęła się reklama polskiego filmu "Nad życie". Chciałabym go obejrzeć z ciekawości- toć to film zainspirowany smutną historią naszego "złotka". Ale...
Ale nie obejrzałam reklamy do końca, bo mnie ścięło. Wyłączyłam tv i zabrałam się za prasowanie... Włączyłam radio, a tam:
  http://www.youtube.com/watch?v=GcdacIqdwpc

 I took for granted, all the times
That I though would last somehow
I hear the laughter, I taste the tears
But I can't get near you now

Oh, can't you see it baby

You've got me goin' crazy

Wherever you go

Whatever you do
I will be right here waiting for you
Whatever it takes
Or how my heart breaks
I will be right here waiting for you


Błąd!!! Tylko ręce pracują, a myśli w głowie... szaleją...
Wciąż mam skurcze, źle się czuje, boli mnie ostatnio od kilku dni głowa... A myśli:
A gdybym ja zachorowała?
A gdybym umarła? 
Czy On poradziłby sobie z dwiema dziewczynkami? 
Czy szukałby od razu jakiejś matki zastępczej? 
Kto czesałby moją Zetkę?!? 
Czy byłby ktoś kto zaprowadzał ją do przedszkola? 
Nie słyszeć ciętych, dziecięcych ripost...
Nie całować gołego brzucha...
Ogryzać malutkich syrek...
Miałabym już nie usłyszeć "kocham Cię mamusiu"... 
A Młoda Panna?... 
Nie moc oglądać jej pierwszego uśmiechu, prób siadania, upadków przy pierwszych krokach...
Łzy kapały mi na prasowane ciuchy i teraz moczą klawiaturę...
 
Głupie prawda? Zaprzątać sobie głowę takimi myślami. To wszystko jest takie nierealne, a może jednak i tak się zdarzyć. Ktoś z "góry" stwierdzi, że tu i teraz, tej czy temu zgasi światło. Nie chcę o takich chwilach myśleć. To zbyt boli. Bezpieczniej jest żyć dniem dzisiejszym. Bo sama myśl o tym, że ten dzień mógłby być ostatnim... Że mogłabym już nie usłyszeć śmiechu Zetki, poczuć Jego ciepłej dłoni... Nie czuć Jego ciepła w zimnej pościeli... Nie mieć wytarmoszonych uszu przez Zetkę...

Koniec!! Nie, że ze mną, tylko z tymi czarnymi rozmyślaniami.

Wyłączyłam radio, wyłączyłam żelazko...

niedziela, 13 maja 2012

Stres narasta...

O matko...ale jestem jęczydupa...

Trzeci trymestr. Brzuch duży. Ciuchy duże. Wszystko duże. Dużo za duże...

Już dużo (i znów ta wielkość) wcześniej postanowiliśmy, że będziemy starali się podobnie robić w przypadku Nowej Panny. Co to znaczy? A to, że między innymi będziemy robić sesje zdjęciowe jak przy Zetce. Nie powiem. Będąc w ciąży z Zetką, mimo +20kg czułam się o wiele lepiej i psychicznie i fizycznie i jakoś, wbrew pozorom, bardziej się sobie podobałam... O próżności... :)
Zdania co do sesji nie chciałam zmieniać. Chciałam zrobić ją u nas na działce z Sylwią Bartchodzie. Bardzo podoba mi się jej portfolio i już kilka razy byłyśmy umówione, ale wiecznie coś stawało nam na drodze. W pewnym momencie aż skutecznie ciążową sesję zablokował brak możliwości mojego podróżowania... :/ Ale Sylwia- ja się nie poddaję!!! Jak nie ciążowa czy zimowa miniona, to rodzinna lub na czym też mi bardzo zależy zimowa sesja dojdzie w końcu do skutku i to u nas na działce!!! :)
Jak nie wyszło tam, to zaczęłam szukać tu, kogoś komu powierzyłabym swój brzuch i siebie przed aparatem... Znalazłam- DR5000. Spodobali mi się. Ale ja sobie się sobie nie podobam...
W końcu udało się nam zgrać w terminie i pierwszą brzuszkową sesję mam za sobą. Miałam nadzieję, że taka profesjonalna sesja poprawi mi humor i samoocenę. Zdjęcia wyszły pięknie. Ale czy ja też?... Nie mam znaku równości ;-P Ale każdej mamie polecam taką sesję. To piękna pamiątka dla niej samej i dla przyszłego dziecka.








Sesja sesją, ale trzeba zejść na ziemię. A na ziemi twardo, boleśnie i jakoś tak strasznie, chyba...

Przy Zetce w ogóle nie myślałam o porodzie, szpitalu, bólu itp... Teraz termin się zbliża, a ja nie dość, że spięta przez sam brzuch, to mam coraz większego spinacza na myśl o porodzie :/ Niby druga ciąża i każdy mi powtarza, łącznie z panią doktor, że już wiadomo, że znane, że nic nowego...
A tu guzik prawda. Nie boję się przyznać, że CHOLERNIE się boję. Im bliżej (jak na złość niesprecyzowanego na 100%) terminu tym bardziej się boję. Serio! Boję się bólu, boję się czy będę wiedziała czy "to" to już "to"... Czy dam radę, czy znów będą problemy... Czy zdążę do szpitala, czy ktoś będzie obok Zetki... Im bliżej tym więcej pytań, niewiadomych...

A miało być tak, że wszystko przechodzi się spokojniej... Że łatwiej, bo świadomiej... A ja niczego nie jestem świadoma!?!


Na domiar złego, przez trudności ciążowe, rozstrzał podziału na dwa, mam między 12 a 28 czerwca... I jak tu zachować spokój?!?????


Cieszyłam się ostatnio, że wizytę mam "normalnie" po miesiącu. I co z tego, że wizyta była po miesiącu. Już dzień wcześniej odebrałam wyniki badań, tych podstawowych, standardowych u ciężarówek - morfologia i mocz... Taaaa, przyjemnie jest chodzić z pojemniczkiem własnych siuśków w torebce obok portfela i telefonu... Ale jak trzeba to trzeba... No i te comiesięczne żyłowanie... Ale teraz to było po miesiącu a nie po kilku dniach...

Wczytuję kod... Standardowo są dwie kartki... A tu na monitorku wyskakuje informacja...4kartki do odebrania!!!!!!!!!??????!!!!
Pierwsza reakcja - gniew i złość CO ZNOWU???!!!???
Potem stres i strach... co jeszcze????

No i nadszedł dzień u ginekologa. Wyniki- nerki się znów odzywają, lekka anemia, coś tam, coś tam i coś tam... Kolejne badania, antybiotyk i słowa pocieszenia na "do widzenia" od lekarki "To do zobaczenia za miesiąc. Mam nadzieję, że wytrzyma pani do tego czasu. Im dłużej tym lepiej."... Jakby to ode mnie zależało... A poza tym, lepiej dla kogo, do czego?!?


Boję się...
I jeszcze jeden i jeszcze raz...

Nie tak łatwo zniechęcić mnie do czegoś. Tym trudniej im bardziej mi na czymś zależy, coś mi się podoba! :)


Kilka dni po ukropnym wypadzie, gdzie niewiele miałam możliwości poznawczych, znów wybrałam się do Kazimierza. Znów w innym zestawie turystycznym ;) Znów inne emocje. Znów coś nowego doświadczyłam :)


Długi weekend majowy był jak dwa turnusy kolonijne dla nas :) Ledwo wyjechali jedni goście to z pomocą mamy i Zetki miałam godzinę na przygotowanie domu dla drugiego turnusu ;-) Przyjechała liczna acz wesoła delegacja z Trójmiasta. Też chcieli zapoznać się z osławionym Kazikiem :)


Niestety pogoda wciąż była ukrop-na... Nic ulgi dla ciężarówki... A mimo zagrożenia i nie najlepszego samopoczucia, nie mogłam odpuścić takiej randki. Po prostu nie mogłam...


Sam szczyt początku sezonu turystycznego. Długi weekend majowy. Dokładnie 3 maja. Parno, słonecznie, duszno. Południe. Całe tłumy ludzi!!! Do samego Kazimierza, na "nasz" parking wjeżdżaliśmy pół godziny!!! Sznury samochodów- przed nami, za nami, w drugą stronę i na zamkniętych już z braku miejsc, parkingach... Nasz parking też był już pełny. Wjechaliśmy na prowizorycznie przygotowany parking na prywatnym ogródku.

Kierunek - Rynek.
Plan działania mięliśmy w miarę precyzyjnie ustalony już w domu. Ze wzg na taką, a nie inną pogodę, obecność małych dzieci i zagrożonej ciężarówki plan był iście relaksacyjny.
Menu Kazika na ten dzień:
1) Rynek
2) przejazd po Kaziku meleksem
3) rejs statkiem po Wiśle.
W między czasie miał być przysiad na jakieś napoje chłodzące/lody/gofry...

Realizacja.

Obok placu zabaw, o którym Zetka informowała wszystkich, że tu była z tatusiem!! przeszliśmy bez awantur. Powiedziałam Zetce, że MOŻE jak będziemy wracać to się zatrzymamy. Szczerze pisząc, celowo powiedziałam jej "może"- żeby jej nie okłamywać, bo w głębi serca liczyłam na totalne wyczerpanie dziewczynek i...Nie miałam ochoty spędzać ani minuty na takiej patelni. A Zetka... chyba nie rozumie jeszcze znaczenia słowa "może" i przyjęła moje zdanie ze spokojem :)
Na Rynku było tłoczno. Widać, że jest to miejsce "okupowane" z lubością przez turystów!! Pod parasolkami zero wolnych miejsc, przy budkach z lodami/goframi kolejki. 


Na Rynku z typowo dziecięcych atrakcji- Kubuś Puchatek, dama z XIX wieku, baba jaga...Wszystkim tym postacią BARDZO współczułam!! Byli już ugotowani na twardo- na pewno!


Zetka zobaczyła coś nowego... Był klaun robiący różne rzeczy z baloników. Podeszłyśmy i ... Na dzień dobry zostałam przez klauna pouczona, że nim się zje arbuza...trzeba go przynajmniej na pół przekroić :-D Potem zrobił dla Zetki tygryska. Była baaaaardzo szczęśliwa :) Koszt- ile kto da. Babcia miała piątaka.


Spacerkiem doszliśmy do postoju meleksów. Odjazd -Duży Rynek obok Kawiarni Rynkowej :) Tam trochę poczekaliśmy, bo przed nami też już stali ludzie. Na przejażdżkę meleksem można się wybrać w trzy różne trasy. Było sporo ludzi, a my też nie chcieliśmy zanudzić dziewczynek i chcąc nie chcąc, drugi meleks, do którego my już się zmieściliśmy jechał Trasą A. Fajne w tym meleksie było to, że towarzyszył nam audio-przewodnik. I to nie taki smętny, nudzący, ale dowcipny i interesujący. Dowiedzieliśmy się między innymi skąd są tak popularne koguty w Kazimierzu, dlaczego książę miał dwa zamki... :-) 



I tak dojechaliśmy do wąwozu. Wąwozów na spacery w Kazimierzu jest sporo. W którymś z przewodników turystycznych wyczytałam, że na obszarze 1km2 jest ich ok 20-kilku km!!! Więc w tak skwarny dzień jest gdzie się ukryć i w "klimatyzowanym" i świeżym powietrzu spędzić przyjemnie czas. Moim zdaniem było to miejsce najpiękniejsze i najprzyjemniejsze w te upalne dni!!! A patrząc na podekscytowaną Zetkę- i klimat i miejsce też się podobało!!! Nasza Zetka bardzo lubi spacery. A tu fantazyjne korzenie, mięciutki piasek/ziemia. Można się wspinać, ciągnąć ganiać!!! Jest ciepło, ale nie gorąco, wszystko w cieniu, wśród szumu liściastych drzew... Niestety,mieliśmy na spacer ok 15-20 min bo kierowca meleksa czekał na nas. Aż Zetka niechętnie wracała :) Ja też...









Przyjechaliśmy w miejsce, z którego ruszyliśmy. Czyli znów Rynek, gdzie mnóstwo ludzi, skwar... Od razu ruszyliśmy w stronę promenady. Wszędzie niezliczone rzesze turystów. 




Stateczki pełne... Rejs takim statkiem trwa godzinę. Dopływa się do Janowca i można tam wysiąść i ciuchcią pojechać zwiedzić zamek. Więcej informacji o rejsach: http://www.rejsystatkiem.com.pl/
Wybór stateczków jest spory, jest Pirat, Wiking, Lew... 




Niestety przy tak dużej ilości chętnych nie ma czasu i miejsca na wybory. My zdołaliśmy wejść na trzeci statek. Troszkę niefortunnie, bo... statek był bez zadaszenia. Czyli siedzieliśmy wystawieni na ławeczkach na palące słońce i czuliśmy się jak kiełbaski przypalane na grillu :) Widoki na oba brzegi Wisły były piękne. Jedynym minusem takiego rejs jest... nuda! Brakowało mi przewodnika, nawet takiego audio, który opowiadałby o tym co mijaliśmy, o historii, o Wiśle. No, ale cóż... Wszystkiego nie można mieć ;)












Warto wybrać się w taki rejs. Pewnie też warto zwiedzić zamek, ale jak wysiedziało tyle czasu, na statku w pełnym słońcu to i dziewczynom ani nam dorosłym nie chciało się ruszać dupek z pokładu. Na nic już nie było siły i chęci. 


Po pewnym czasie otworzono na pokładzie barek. Mieściły się w nim zaledwie 4 stoliki. Szybko jeden z nich okupiłyśmy - matki z naszymi dziewczynkami. Były tak samo zmaltretowane słońcem i upałem i spragnione zimnych napojów jak my :) 


Pod koniec wycieczki, siedząc prawie cały czas w barku, dziewczynki naładowały akumulatory i zaczęły szaleć po pokładzie. Biegały, tańczyły... 


Aż po wyjściu obie były już wyzerowane... A tu tylko jeden wózek i zaczęła się awantura... Nie powiem, Zetka była z miejsca na wygranej pozycji :) Bo jej wózek, bo mama w ciąży i brak taty, który ewentualnie mógłby wziąć na ręce. Chcieliśmy jeszcze zjeść jakieś gofry/lody. Ale ogonki przed budkami i BARDZO zmęczone i niezadowolone dzieci potrafią nagiąć nasze plany.
Wróciliśmy do domu! Ale i tak ten wypad uważam za udany i ciekawy. Może moje samopoczucie ciężarówki było innego zdania...Ale ja tam się cieszyłam, a i goście byli zadowoleni, że poznali tak słynnego Kazika. Choć wszyscy zgodnie stwierdzili, że tłumy, pogoda były wielkim minusem. Trzeba by wybrać się we wrześniu- jak jest ciepło, ale nie gorąco, jak jest zielono, sezon turystyczny trwa, więc atrakcje wszelkie są dostępne, ale nie ma aż takiego nawał turystów.
 
Zdania nie zmieniam. Kazimierz jest piękny :) No i towarzystwo wzajemnej adoracji miało podobne potrzeby i podejście do sposobu zwiedzania- nic na siłę i tak, żeby dzieci były zadowolone i dorośli coś zobaczyli.

piątek, 11 maja 2012

Kazimierz Dolny część 2

Pierwszy raz do Kazimierza pojechaliśmy 14 kwietnia. Pogoda była super. Nie za gorąco, nie za zimno. Brakowało tylko ciut zieleni, która dopiero nieśmiało się przebijała. No i może nieco więcej dobrego humoru Zetki...

Drugi raz w Kazimierzu...

30 kwietnia. Ponad 30 st C. Wokół pełna, soczysta zieleń. Niby wycieczka rodzinna - a każdy "sobie rzepkę skrobie"...Skwar. Skurcze. Niezadowolona Zetka... I na tym mogłabym skończyć...
Byłabym jednak nie sprawieliwa! Po pierwsze miałam ochotę na wycieczkę. Jak jest ktoś zmuszony do ciągłego siedzenia, to głupie pomysły same wciąż kiełkują zaciążonej matce. Po drugie, Jego rodzice niemal na pamięć znają mieścinę, jeżdżąc tam rok w rok od "iks"-lat. Miałam nadzieję, że poznam jakieś tajniki nieopublikowane w przewodnikach. Po trzecie, była też moja mama, która nigdy wcześniej nie była w Kazimierzu. A oglądając zdjęcia z naszej pierwszej wyprawy chciałaby też zakochać się w Kaziku ;)
Ale... Zetka. Ja- ciąża. Ciąża zagrożona. Ciąża i pogoda zupełnie jej nie sprzyjająca. I niedostosowanie potrzeb jednych do drugich...

Była tak skwarnie, że po wyjściu z samochodu, w którym nie było klimy (nie dlatego, że nie było, tylko dlatego, że dziadki nie chciały się przewiać) już miałam dość wycieczki i chciałam krzyczeć- DO DOMU!!!!

Zetka oczywiście poznała teren i koniecznie chciała zacząć wycieczkę od placu zabaw, na którym była z tatusiem! :) Jedna babcia wpadła w szał ekscytacji możliwości pokazania drugiej babci caaaaałego Kazimierza... Nikt nie pomyślał o tym, że chciałabym poznać też coś więcej. Ale nie mam nawet 1/100 siły, nie wspominając o Zetce, na takie tempo zwiedzania.
Skończyło się na tym, że babcie biegały gdzie tylko mogły. Ja smażyłam się na placu zabaw. A dziadek siedział sam na Rynku.


Jak miałam już totalnie dość, gdy bezsilność na swoją ociężałość, złość na niemoc zwiedzania, irytacja na beznadziejną pogodę, zazdrość bieganiny babć, wycisnęły ze mnie łzy. Gdzie w tej bezsilności i samotności, wyżaliłam się Jemu przez telefon i gdy Zetka już miała dość ukropu i pot z niej spływał, poszłyśmy napić się czegoś zimnego. Dołączyłyśmy do dziadka.
Tam, pod parasolkami nieco ochłonęłyśmy i po pewnym czasie dołączyły do nas babcie. Zetka znalazła inną atrakcję. Coś co jej sprawia wielką radość. Duża ilość ludzi- widzów, grajki z muzyką na żywo i wieeeeelki plac (Rynek) jako jej scena! Zaczęła tańczyć :)


Po tanecznych popisach, kiedy wszyscy nieco ochłonęli  poszliśmy na obiad. Byliśmy w knajpce, która chyba nazywa się "Weranda" czy coś z werandą. To stałe "obiadowe" miejsce dziadków podczas ich pobytów w Kazimierzu. Można poczuć ducha dawnych lat. Płatność tylko gotówką, o gotowym posiłku informuje pani krzycząc z okienka. Jedzenie nie drogie i smaczne. Wielkim minusem jest to, że nie wszystkie miejsca są zacienione. A w taki skwar to wielki błąd. Przez to była kolejka głodnych i spragnionych odrobiny cienia turystów. A stoły stojące w słońcu były nietknięte... Byłam już bardzo zmęczona i poziom irytacji podniósł się do parowania z uszu, gdy jedna babcia zaproponowała jeszcze wypad na promenadę!!! Zetka była skonana upałem, ja i mój niemały brzuch tym bardziej. 

A tu spacer?!? I to w miejscu bez odrobiny cienia?!?... Miałam ochotę gryźć...
W końcu zjedliśmy i ruszyliśmy do samochodu. Zetka padła niemal od razu po zapięciu pasów. Ja też chciałam, ale duchową w samochodzie strasznie mnie męczyła przez co czułam się słabo i mimo zmęczenia nie mogłam zasnąć...

Co do "pana" Kazimierza nie zmieniam zdania. Jest uroczy. Bardzo. Choć nic nowego nie zobaczyłam, to to co już widziałam wcześniej mogłam podziwiać w innym świetle, w innej aranżacji. No i mam całe mnóstwo nowych zdjęć.

Ale:
1' nie da się zwiedzać, żadnego miejsca, z dzieckiem, gdy na dworze temperatura wciąż rośnie powyżej 30 stopni.
2' nie da się nic przyjemnego robić, gdy na dworze jest tak duszno i parno, a kobieta stresuje się przemęczonym dzieckiem i okropnie bolącym, napinającym się brzuchem...
3' jeśli ktoś nie ma siły na jakiekolwiek większe zwiedzanie, nie może wybierać się na wycieczkę z osobami, które mają WIELKĄ chęć na bieganie i biegają gdzie nogi poniosą...Zazdrość przeradza się w złość i irytację u niedomagającej ciężarówki.


Trochę fotek z bieganiny babć :)










Ale przed nami jeszcze jedno podejście do Kazimierza w ostatnim czasie...