niedziela, 13 maja 2012

Stres narasta...

O matko...ale jestem jęczydupa...

Trzeci trymestr. Brzuch duży. Ciuchy duże. Wszystko duże. Dużo za duże...

Już dużo (i znów ta wielkość) wcześniej postanowiliśmy, że będziemy starali się podobnie robić w przypadku Nowej Panny. Co to znaczy? A to, że między innymi będziemy robić sesje zdjęciowe jak przy Zetce. Nie powiem. Będąc w ciąży z Zetką, mimo +20kg czułam się o wiele lepiej i psychicznie i fizycznie i jakoś, wbrew pozorom, bardziej się sobie podobałam... O próżności... :)
Zdania co do sesji nie chciałam zmieniać. Chciałam zrobić ją u nas na działce z Sylwią Bartchodzie. Bardzo podoba mi się jej portfolio i już kilka razy byłyśmy umówione, ale wiecznie coś stawało nam na drodze. W pewnym momencie aż skutecznie ciążową sesję zablokował brak możliwości mojego podróżowania... :/ Ale Sylwia- ja się nie poddaję!!! Jak nie ciążowa czy zimowa miniona, to rodzinna lub na czym też mi bardzo zależy zimowa sesja dojdzie w końcu do skutku i to u nas na działce!!! :)
Jak nie wyszło tam, to zaczęłam szukać tu, kogoś komu powierzyłabym swój brzuch i siebie przed aparatem... Znalazłam- DR5000. Spodobali mi się. Ale ja sobie się sobie nie podobam...
W końcu udało się nam zgrać w terminie i pierwszą brzuszkową sesję mam za sobą. Miałam nadzieję, że taka profesjonalna sesja poprawi mi humor i samoocenę. Zdjęcia wyszły pięknie. Ale czy ja też?... Nie mam znaku równości ;-P Ale każdej mamie polecam taką sesję. To piękna pamiątka dla niej samej i dla przyszłego dziecka.








Sesja sesją, ale trzeba zejść na ziemię. A na ziemi twardo, boleśnie i jakoś tak strasznie, chyba...

Przy Zetce w ogóle nie myślałam o porodzie, szpitalu, bólu itp... Teraz termin się zbliża, a ja nie dość, że spięta przez sam brzuch, to mam coraz większego spinacza na myśl o porodzie :/ Niby druga ciąża i każdy mi powtarza, łącznie z panią doktor, że już wiadomo, że znane, że nic nowego...
A tu guzik prawda. Nie boję się przyznać, że CHOLERNIE się boję. Im bliżej (jak na złość niesprecyzowanego na 100%) terminu tym bardziej się boję. Serio! Boję się bólu, boję się czy będę wiedziała czy "to" to już "to"... Czy dam radę, czy znów będą problemy... Czy zdążę do szpitala, czy ktoś będzie obok Zetki... Im bliżej tym więcej pytań, niewiadomych...

A miało być tak, że wszystko przechodzi się spokojniej... Że łatwiej, bo świadomiej... A ja niczego nie jestem świadoma!?!


Na domiar złego, przez trudności ciążowe, rozstrzał podziału na dwa, mam między 12 a 28 czerwca... I jak tu zachować spokój?!?????


Cieszyłam się ostatnio, że wizytę mam "normalnie" po miesiącu. I co z tego, że wizyta była po miesiącu. Już dzień wcześniej odebrałam wyniki badań, tych podstawowych, standardowych u ciężarówek - morfologia i mocz... Taaaa, przyjemnie jest chodzić z pojemniczkiem własnych siuśków w torebce obok portfela i telefonu... Ale jak trzeba to trzeba... No i te comiesięczne żyłowanie... Ale teraz to było po miesiącu a nie po kilku dniach...

Wczytuję kod... Standardowo są dwie kartki... A tu na monitorku wyskakuje informacja...4kartki do odebrania!!!!!!!!!??????!!!!
Pierwsza reakcja - gniew i złość CO ZNOWU???!!!???
Potem stres i strach... co jeszcze????

No i nadszedł dzień u ginekologa. Wyniki- nerki się znów odzywają, lekka anemia, coś tam, coś tam i coś tam... Kolejne badania, antybiotyk i słowa pocieszenia na "do widzenia" od lekarki "To do zobaczenia za miesiąc. Mam nadzieję, że wytrzyma pani do tego czasu. Im dłużej tym lepiej."... Jakby to ode mnie zależało... A poza tym, lepiej dla kogo, do czego?!?


Boję się...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz