wtorek, 27 listopada 2012

bibliotecznie

Zbliżają się Mikołajki. Robicie dzieciom prezenty? A sobie robicie? Może jakieś książki? ;)

Od września do teraz przeczytałam kilka książek. Wszystkie to...trylogie. Teraz też wzięłam się za książkę...która jest z serii trylogii.
Zacznę od początku :)

Do pierwszej trylogii zachęcił mnie On. On więcej korzysta z audiobooków. Słuchając w drodze...gdzieś...wciągnęło mnie. Ale nie jestem zwolenniczką audiobooków. Wbrew pozorom nie umiem się na nich skupić. Czytam w swoim tempie, czasem lubię wrócić do czegoś co już przeczytałam, zaznaczam ulubione fragmenty. W audiobookach tak się nie da. Więc zaopatrzyłam się w ebooka ;)
Jednego, drugiego i trzeciego...sagi Millenium Stiega Larssona. Świetna!!! Oczywiście wg mnie. To książki z wątkiem kryminalnym. Akcje rozgrywają się w mojej ukochanej części Europy- w Skandynawii. Wciągają. Bardzo. Już, już ci się wydaje, że rozgryzłaś zagadkę, a tu nowy trop, nowe znaki zapytania... I tak do końca. Każda z części to inne zagadki kryminalne, prowadzone przez tych samych bohaterów. Książki jak najbardziej dla faceta i dla babki- o ile ktoś coś takiego lubi :)
Dla przypomnienia, saga Millenium składa się z książek:
1. Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet
2. Dziewczyna, która igrała z ogniem
3. Zamek z piasku, który runął


Byłam w rozjazdach jak czytałam. Mimo, że uwielbiam zapach tradycyjnych książek. Lubię czuć fakturę kartek. Tak podczas tych karkołomnych wypraw okołorodzinnych pokochałam ebooki!! W czasie gdy Zetki, Kudłatej i moją szafą była podróżna torba, nie mogłabym sobie pozwolić na odrzucane kolejnych tomiszczów. A tak- wszystko elegancko na półce, można wertować i wracać do wcześniejszych stron, można zaznaczać ulubione fragmenty. Tylko wszystko to jest w i tak branym ze sobą sprzęcie: iPad, laptop, iPhone... To jest bardzo wygodna forma książki dla podróżnych, dla tych co dużo czytają a nie chcą pakować dodatkowych kilogramów w bagaże. Dodatkowym atutem ebooków jest to, że nie potrzeba teoretycznie oświetlenia dodatkowego. A to ważne, zwłaszcza gdy śpi się w jednym pokoju z dziećmi :)

 

Kończąc Millenium byłam u rodzinki. Tam sis poleciła mi książki, które tematycznie są z innej bajki. Też trylogia. :) Zaczęłam u niej czytać serię Igrzysk śmierci Suzanne Collins! To książki science-fiction. Choć trochę przeraża, że to wcale nie musi być fiction... Straszna wizja świata. Do czego może doprowadzić chęć władzy, stłumienia buntu i masowe zachłyśnięcie się wszelkimi, już teraz tak popularnymi, programami w stylu reality tv... Książki czytałam, a raczej połykałam. Główna bohaterka, była tak irytująca... Aż wkurzało, że to ona jest głównym bohaterem. Jedyne co mi się nie podobało to samo zakończenie. Takie przewidywalne i w amerykańskim stylu. Ale nie napiszę jakie :)
Na tą serię składają się książki:
1. Igrzyska śmierci
2. W pierścieniu ognia
3. Kosogłos


Później wzięło mnie na starą sagę rodzinną. Znałam w sumie tylko pierwszą część i dopóki nie zakupiłam jej ostatnio i wtedy dowiedziałam się, że są jeszcze dwie części. A jeszcze niedawno, że jeszcze dwie, o których też nie wiedziałam. To smutna saga. Tragiczna. O rodzinie, o zdradzie rodzicielskiej, o zemścić, o tym jak przeszłość ma silny wpływ na teraźniejszość i jak może strasznie namieszać w przyszłości, mimo największych chęci i prób wycięcia jej z pamięci. A saga ta jest napisana przez V.C. Andrews:
1. Kwiaty na poddaszu
2. Płatki na wietrze
3. A jeśli ciernie
Te trzy przeczytałam. Dwie mnie bardzo wciągnęły. Trzecia była dość męcząca. Fabuła nie była zła, ale forma w jakiej została ta książka napisana... Daje wiele do życzenia. Mi się to strasznie dłużyło... A jeszcze jest:
4. Kto wiatr sieje
5. Ogród cieni
Szczerze mówiąc ta trzecia książka zniechęciło mnie do sięgania po kolejne... Chociaż pierwsze dwie części bardzo wzruszały. Zwłaszcza jak się jest samemu już rodzicem...

Teraz zaczęłam czytać kolejną książkę- jak się oczywiście okazało, to też seria. Głośno o niej teraz! Budzi sprzeczne emocje. Na pewno jest kontrowersyjna. Podzielę się z Wami moim zdaniem jak skończę czytać :) A biorąc pod uwagę, że zaczęłam wczoraj i jestem w połowie... Szybko się podzielę ;) 

(Już pierwszy tom wchłonęłam)...

Bywa tak, że od dzieci WYMAGA się czytania, zwłaszcza lektur w szkole. Zrozumiałe jest dla mnie to, że wymagają tego nauczyciele. Ale po co wysilają się rodzice, którzy nigdy nie chwycili za książki?!? Dziecko widzi, że to nie jest coś "normalnego" i się buntuje. 
U mnie w domu zawsze się czytało książki. W zależności od płci i wieku były to i książki popularno-naukowe,historyczne, "zwykłe" powieści po tak niesmaczne Harlequiny. Sama swego czasu też się naczytałam tych, kieszonkowych bajeczek o wielkiej miłości :) Nie wstydzę się tego. Do dziś jednak moja ulubiona kategoria to książki historyczne z okresu II Wojny Światowej i sensacyjne i przygodowe. Ale ogólnie jestem prawdziwym molem książkowym i pochłonę każdą dobrą książkę :)
Zaraziłam tym Jego. Czytał, ale nie tak jak teraz. Chteraz z braku czasu więcej słucha ;) 
Zaraziliśmy książkami też Zetkę. Uwielbia klasykę - Tuwima i Brzechwę. Jej pierwszym najukochańszym wierszykiem, którym tłukła i wałkowała, aż nauczyła się na pamięć to "Żuk. Doszło do tego, że recytując interpretowała po swojemu :) Uwielbia jak się jej czyta książeczki, bajki, których szybko się uczy na pamięć i później rodzice muszą wykazać się kreatywnością... Bajka ma mieć inne wątki, ale postacie są wciąż te same. Mam olbrzymią nadzieję, że Kudłata też pokocha książki. To taka fantastyczna odskocznia od codzienności. 

piątek, 23 listopada 2012

full-time mum

Fajnie napisane wyznania mamy, która pełni ten zawód tak jak ja- na full time, z dwójką dzieci. Z tym, że to świadomy jej wybór i postanowienie i pełna satysfakcja tej rodzinnej, ale jak bardzo zawodowej roli.

http://lenaikuba.blogspot.com/2012/11/rodzicielka-byc.html
 

A ja? Niby taka sama... Full-time-mum. Cóż. Widzę tego dwie strony.
Bez jakichkolwiek wymówek, przyznaję się bez bicia, że kocham moje dziewczynki. Uwielbiam być przy nich i być tą, która wprowadza je na nowe ścieżki życia. I widzieć ich postępy. Wiem, że to tworzy między nami tą magiczną rodzicielską więź. Przez to jestem totalnie rozdarta!
 

Bo...
Do macierzyństwa zostałam niejako przymuszona. Prośby męża, jęczenie jednych dziadków (bardziej babci ;) ), subtelne przytyki drugich dziadków, że najstarsza, że ustabilizowana itp... Nacisk samego społeczeństwa, że tyle razem, że rodzina to cud...
Mimo totalnie innego, przeciwnego zdania okazałam się słabą postacią, bo uległam całej tej pieprzonej "religii rodzinnej". Później pojawiła się jeszcze Kudłata, choć z nią byłam nieco bardziej psychicznie nastawiona na macierzyństwo. Ona stała się otwartą furtką, do spełnienia marzenia. Taki był warunek...


Kocham dziewczynki! Bardzo! To nie jest tak, że mam dzieci i nie kocham ich i nie interesują mnie.
Stało się! Są! Mam dwie wspaniałe dziewczynki! Kocham je! Chciałabym dla nich jak najlepiej! Jak byłaby taka potrzeba oddałabym za nie życie!! Chciałabym im dać jak najwięcej swojej miłości. Chciałabym aby wiedziały, że mimo powszechnie trudnego życia rodzinnego, one są najważniejsze i dla nich zawsze będzie czas. Chciałabym, żeby były samodzielne, pewne siebie i nie bały się życiowych wyzwań.


Mam wyrzuty sumienia, że mało czasu spędzam z Zetką. Że nie robimy tak dużo wspólnych rzeczy jak przed pojawieniem się Kudłatej. Cieszę się, że nie oddałam jej i nie mam w planach oddać Kudłatej do żłobka. Te 2,5-3 lata to najważniejsze dla powstania silnej więzi między rodzicami a dziećmi. Dlatego staram się spędzać ten czas jak mogę najlepiej z dziewczynkami.

Brakuje mi jednak dłuższych chwil totalnie moich. Nie tylko wyjść na 1-2 godziny na gym. Czy na szybki wypad do kosmetyczki- choć tutaj najczęściej i tak ciągnę ze sobą Kudłatą.
Wczoraj usłyszałam wypowiedź jednej z mam jedynaka, znanej dziennikarki. Nie każdy chce pełnić rolę TYLKO rodzica!
Ja jestem z tych właśnie. Bolało jak diabli kiedy odwoziłam po raz pierwszy Zetkę do przedszkola. Ale... Z drugiej strony, po kilku dniach przyzwyczajenia i jej i mojego, czułam się chwilowo...WOLNA!!

Mamy naszą nianię! Cudna dziewczyna! Zetka tak się do niej przyzwyczaiła, że zaczęłam odczuwać zazdrość... Zazdrość o to, że ma czas dla Zetki na zabawę z nią i tylko z nią! Siedzi razem z Zetką w pokoju i się bawią, malują, grają. Jak jest niania, Zetka prawie w ogóle nie ogląda tv!!! No chyba, że bierze ją choróbsko albo jest bardzo zmęczona.
A ja? Trochę siedzę z nią w pokoju, ale zaraz albo Kudłata coś jęczy, albo muszę pranie rozwiesić, obiad zrobić, posprzątać, przygotować...itp itd

Jestem zazdrosna. A z drugiej strony jestem tym brakiem czasu i dla dziewczynek i dla siebie bardzo przytłoczona. Sfrustrowana. A najgorsze jest to, że odbija się to na dziewczynkach... A przynajmniej na Zetce :/
Dzisiaj obudziła się o 5 rano. Spała z tatą, ale chciała przyjść do mnie się przytulić i przeprosić, bo krzyczałam na nią, bo była niegrzeczna. Do 6 leżeli w wyrku i On tłumaczył jej, że to sen. Ale jak mi to rano powiedział, to się popłakałam. Bo... Bo wiem, że ostatnio zbyt często krzyczę na Zetkę w porównaniu z tym jak mało poświęcam jej czasu.

I znów, błędne koło. Najwięcej "wolnego" czasu mam rano. Wtedy Kudłata jest najspokojniejsza i drzemka jest najdłuższa. Ale wtedy nie ma Zetki- jest w przedszkolu. Moja energia spada. Po godzinie 16-17 czuję się już wykończona. Chodzę poćwiczyć ok 18-19 jak wracam Zetka już śpi...

I znów, chcę uciec. Daleko. Chcę być sama. Chciałabym nie budzić się w nocy. Całą noc spokojnie przespać. Pójść do fryzjera czy kosmetyczki bez dziecka przy boku. Pójść na spacer spokojnie, bez stresu czy zdążę położyć Kudłatą nim zacznie płakać. Bo ten Kudłacz wciąż ma jakieś ALE do wózka. Gdy mam coś załatwić na mieście czy pojechać po Zetkę, to jest koszmar!! Kudłata nie chce spać, albo tylko drzemie przez 10-15 min i potem jest jeszcze gorzej.

I znów. Jak nawet bym wyjechała gdzieś, czy bym tak na serio odpoczęła. Bo przecież jak wychodzimy czy na gym, czy do kina czy teatru w głowie ciągle kłębią się myśli, czy Kudłata śpi spokojnie, czy nie obudzi się z bólu, czy Zetka śpi, czy wszystko w porządku, czy to... czy tamto... A wychodzę na chwilę. Jak bym wyjechała na dłużej to co?!? Czizysss...

Macierzyństwo mnie wypala. Od środka. To zbyt dużo dla mnie. Nie jestem do tego stworzona. Nie umiem pogodzić wszystkiego, na czym mi zależy, co bym chciała...

poniedziałek, 12 listopada 2012

przedświątecznie

Słyszę wciąż wokół siebie jak ludzie stękają, marudzą, są niezadowoleni czy wręcz oburzeni. A ja...

W ubiegłym tygodniu, na początku listopada, chwilę po 1Listopada, byłam z Nim na zakupach cotygodniowych. Byliśmy sami. Dziewczynki już smacznie spały pod czujnym okiem fantastycznej Niani. Byliśmy w supermarkecie, po godzinie 21. Już nie było takiego zgiełku. Nie było tłumów. Chodziłam niemal spacerowym krokiem między regałami i aż łzy mi leciały. 

Serio, matka wariatka, naprawdę zwariowała ;)
Udzielił mi się nastrój przedświąteczny. Na półkach mnóstwo ozdób choinkowych. Kolorowy papier do prezentów. Wesołe stroje pomocników Mikołaja dla maluszków. Strefy z pomysłami na prezenty dla najmłodszych i najstarszych. To wszystko mocno ścisnęło mi serce.
Święta Bożego Narodzenia to dla mnie takie wielkie święta rodzinne. Zawsze pełna chata, gwar, gorączka w kuchni, radość i miłość.

Innych świąt nie obchodzimy jakoś specjalnie. Ale te grudniowe! I owszem. I nie chodzi tutaj o zakopaną pod prezentami choinkę. Bo bywa tak, że czasem tych prezentów prawie nie ma, tylko takie drobne symboliczne. Bywa i tak, że jest ich cała góra. Ale nie o to chodzi. Chodzi o ten nastrój! Jak jest, to o ten kominek roznoszący ciepło po pokoju pachnącym choinką. O te garnki i potrawy w nich skwierczące, pyrkające, piekące... O to, że jest okazja na spędzenie kilku chwil, a nawet dni z całą rodzinką. O wspomnienia, o stare zdjęcia. U mojej mamy można poczytać stare kartki jakie inni przysyłali w minionych latach. Nastrój.




Strasznie dużo ludzi jęczy, że tak wcześnie te świąteczne elementy są wystawiane. A ja Wam powiem, że mi się to podoba. W Polsce ludzie nie umieją cieszyć się. Celebrują święta strasznie ponuro, sztywno. Im sztywniejsze i smutniejsze święto tym lepiej...
Ale nie dla mnie! Wiedząc gdzie i ile osób będzie na święta, niezależnie od tego jak akurat finansowo w życiu bywa, zaczynam poszukiwać choćby drobnych inspiracji mikołajowych. Przez cały rok słucham co komu się podoba, o czym marzy, co by chciał. W zależności od możliwości od września!!! Tak już od września!!! Zaczynam napełniać worek Mikołaja. Dzięki temu jestem w stanie każdemu zrobić choćby drobny prezent! Dlatego też im robi się szybciej w sklepach świątecznie tym mogę też wybrać/wymienić/dokupić jakieś ozdoby choinkowe, gadżety świąteczne.
W grudniu nie stać by mnie było na "wystrojenie" domu, na robienie dla wszystkich prezentów. No chyba, że wygrałabym w totka ;) Dzięki szybszemu wystawianiu świątecznych akcentów, zaczynam czuć tą przedświąteczną gorączkę, to podekscytowanie, tą świąteczną radość i spokój przy wspólnym stole.
Dla mnie te świąteczne akcenty są takim zastrzykiem pozytywnej energii. Zwłaszcza gdy słyszy się "radosne" statystyki drogówki ludzi pędzących na SWOJE groby, czy jakże entuzjastyczne i pełne "radości" obchody Dnia Niepodległości....

Dlatego mnie cieszy, że mimo tych ponurych świąt w listopadzie można choćby nacieszyć oko czymś co niesie zdecydowanie pozytywniejszą energię.

wtorek, 6 listopada 2012

O pszczółkach i motylkach, czy jak to tam idzie...

To już?? 


Jestem...w szoku!!! Chyba trzeba zacząć poważne rozmowy z Zetką. Czy tak wcześnie my też zaczynaliśmy??? ;)
Zetka w przedszkolu ma dwoje ulubionych dzieci- tworzą trójkę zbirków przedszkolnych. Ale takich, co to słodkimi uśmiechami łagodzą groźne miny opiekunek. Te dzieci to koleżanka, która chyba według mnie to już ma miano psiapsiółki! No i jest kolega! Prawdziwy rozrabiaka!! Początkowo z kolegą to było pod górkę, bo dokuczał, zaczepiał... No i w końcu doczepił się do dziewczynek! :)
Teraz tworzą zgrane, szalone, pełne niekończącej się energii trio!

A dzisiaj... Trio zamieniło się w duecik. On i ona- czyli Zetka. W toalecie.

Ale, ale...
Zetka wola mnie do ubikacji, bo skończyła, co miała skończyć. Pomagam jej podciągnąć gatki! Bo to u nas cały rytuał- najpierw same majty i to tak, żeby nie robiły się z nich stringi ale też żeby rowka nie było widać. Potem reszta.
No i podciągam jej te gatki. Odwraca się do mnie przodem. Ma dziurawe gacie!?! Tzn materiał lekko oderwany od gumki. Patrzę, a Zetka "Zobacz mamo, mam popsute. To Olek." Pojawił mi się nad głową znak zapytania. Wiem, że lubią się szarpać, ale żeby już ubrania pruć... Pytam się więc, co jej Olek zrobił. "Olek chciał dotknąć moje majtki, a ja nie chciałam." Znak zapytania zaczął świecić na czerwono... Zapytałam "A gdzie się bawiliście??" A moja kochana 3 i 0,5 letnia córcia "w uiacji"- czyli, że tam gdzie myślałam... Ale ku mej rozpaczy, coś innego gruchnęło o moją głowę... Dodane z akcentem po chwili "niegrzecznie"! Podejrzewam, że Pani musiała im coś powiedzieć, ale zabrzmiało to, dość brutalnie :)

Ja to przyjęłam spokojnie, ale On!! Musielibyście zobaczyć jego twarz! Owszem śmiał się. Po chwili jednak zrobiły się, jedynie mi dobrze znane, znaki... Coś go poruszyło ;-)  

czwartek, 1 listopada 2012

ćwiczy cała rodzinka

Uhhhh...
Kolejny ważny dzień w naszym rodzinnym kalendarzu! Zetka poszła na swoje pierwsze dodatkowe zajęcia. Zajęcia z gimnastyki sportowej. Aż mi się łezka zakręciła ze wzruszenia, jak zobaczyłam ją w stroju sportowym ( no, powiedzmy sportowym... Zaadoptowaliśmy letnie, krótkie spodenki i po prostu koszulkę). No, ale jednak... Zobaczyłam ją w takim stroju sportowym na sali gimnastycznej. W wielkiej sali w szkole. Przypomniały mi się zajęcia z "wuefu" na które JA chodziłam! A teraz taki mój okruch...
Najmniejsza na zajęciach. To mnie nieco zirytowało. Miała to być grupa 3-4 latków... Ale w tym przedziale wiekowym jest tylko Zetka.
Ale jest i ćwiczy! Radość jaka bije jej z twarzyczki usprawiedliwia wszystkie niedociągnięcia organizatorów. Jest najmłodsza, ale i najbardziej...gibka!!! :)))





Czułam taką dumę i... Zazdrość!!! Dumę z Zetki - oczywiście! I nie, nie zazdroszczę jej tego, że jest najbardziej gibka ;) Mi elastyczności jeszcze nie brakuje. Potrafię jeszcze stopą poprawić włosy ;-)
Zazdroszczę Jemu, że to On jest z Zetką na pierwszych zajęciach. Ja tylko dostaję relacje foto i video :/ A to zawsze ja byłam przy jej "pierwszych razach". Przy jej pierwszym uśmiechu, odwracaniu, siadaniu, staniu itp... A teraz...jakby mi coś oderwano. Do tej pory to przecież był mój przywilej. No i skończyło się rumakowanie. ;-) Zetka z zajęć była bardzo zadowolona. Na koniec spytała czemu tak krótko!!! ;) A trwały zegarową godzinę. Od trenera, dowiedział się, że Zetka jest jeszcze mała, bo nie rozumie wszystkich poleceń, ale to nie jest przeciwwskazaniem. Gdybym ja tam była, to odpowiedziałabym trenerowi, że Zetka nie jest za mała. Ona tak po prostu ma! ;)

Odnośnie zajęć, ćwiczeń...

Byłam na swoich pierwszych zajęciach z wypisanym dla mnie treningiem... Pierwszy raz w życiu po ćwiczeniach miałam wrażenie, że nie potrzebny mi prysznic...bo już jestem cała mokra ;-) Byłam padnięta. Ale zadowolona!
Na razie nie mam rozpisanych ćwiczeń tylko i wyłącznie na brzuch. Mam ćwiczenia odchudzające ale i też na rzeźbę tych elementów ciała, których odchudzać nie muszę (bo się okazało, że nie wszystko muszę zmniejszać ;) ) Na gym spędzam co dwa dni średnio 1,5-2 godziny! Ale to uzależnia. I mam nadzieję, że nawet jak dojadę do celu, nie skończy się moja przygoda ze sportem. Pewnie dalej zostanę przy samym bieganiu :)

Minęło już nieco czasu od pierwszych ćwiczeń! :) Nie powiem, ale widać efekty w przeciągu tygodnia- ćwiczeń, diety i wspomagania kosmetycznego!! :) Ciężarowy brzucholec się podciągnął, coraz mniejsze boczki!!! :)) Od jednej z dziewczyn z Bonsai usłyszałam, że mam inny brzuch, bo jak go oglądała to był, taki flak ;P  No nic trzeba tak dalej! :) aż osiągnę swój cel, który jak się okazuje wcale nie musi być drogą przez mękę wyrzeczeń i zaciskania pasa!!! :) Dietetyczka, powiedziała mi, że z moją dietą nie jest tak tragicznie!!! Że nie trzeba wiele modyfikować. A do tej pory ciężko mi było schudnąć bo... Jadłem tyle ile mój organizm potrzebował do utrzymywania obecnej wagi!! Teraz trzeba nieco zmniejszyć kaloryczność jedzenia i co ważne wyregulować czas spożywanych posiłków.

Dla przykładu, podam Wam mój jeden dzień z dzienniczka jaki miałam prowadzić przez tydzień przed spotkaniem z dietetykiem.

8:40 owsianka (bardzo lubię i Zetka też, bo będąc z nią w ciąży mogłam wciągnąć cały karton dziennie owsianki)

10:00 kawa z mlekiem i orzechy (włoskie i laskowe- mmmmmniam)
13:30 danonek i pomidorki koktajlowe
15:30 małe princepolo
16:30 ziemniaki+ fasolka szparagowa + jajko sadzone
20:00 3 kawałki wasa

Tak jadałam, a tak wygląda menu na jeden z dni w tym tygodniu:


Owsianka z 2 łyżki otrąb pszennych i mały kubek jogurtu naturalnego, łyżeczka siemienia lnianego, 3 morele suszone, woda niegazowana

Gruszka średnia ugotowana lub upieczona lub na surowo jeśli nie powoduje dolegliwości,  woda niegazowana
Cukinia faszerowana – przepis, woda niegazowana
3 marchewki surowe średnie lub ugotowane, woda niegazowana
Leczo-przepis, woda
 Mam jeść posiłki o 9 (tak ustaliłyśmy, bo średnio mniej wiecej w tym czasie jadałam śniadania), miedzy 12-13, 15-16, 18-19 i ostatni!!! 20-21!!! Ostatni posiłek nie ma być o 18, jak wiele osób odchudzających się myśli, że tak trzeba. Mi Pani wybiła takie pomysły z głowy!!! To dobry pomysł dla osób które idą spać o 20. Ostatni posiłek należy zadać najpóźniej 2 godziny przed pójściem do łóżka! Inaczej organizm odkłada "na później" w postaci tkanki tłuszczowej, bo jak człowiek jest aktywny, to potrzebuje paliwa.
Nie okłamując nikogo, ja się z tymi założeniami zgadzam!! :)) i bardzo mnie one cieszą! :) A jedzenie... Pychotka! I dużo z tego, co i tak jedliśmy do tej pory! :) Ważna jest jeszcze jedna zasada- nie wspominając o standardowej 2 litrowej wodzie wchłanianej w ciągu dnia- u mnie nawet więcej, bo mam słabo nawodniony organizm (aż byłam zdziwiona, bo my raczej dużo pijemy wody)- to ta zasada jest taka, że herbaty wszelkiego rodzaju mogę pić dowolne ilości ALE bez cukru (na szczęście nie słodziłam herbat, z wyjątkiem zwykłej czarnej, którą pijam u Jego wujka). Kawę z mlekiem i cukrem mogę wypić jedną w ciągu dnia, w razie kryzysu, mogę wypić drugą. :)) No problem! :))