poniedziałek, 28 listopada 2011

Lublin w niedzilę

Zetce nie za bardzo odpowiada forma spędzania wolnego czasu, w tak poważnych miejscach... Nie było zbyt
wiele atrakcji, które by ją zaciekawiły. Ale popołudniu wybraliśmy się z nią na basen! Tam się dziecko wyszumiało :D


A co ciekawego na Zamku?


Naszą edukacyjno-historyczną wycieczkę rozpoczęliśmy od podjechania na parking pod Zamkiem. Ot, wielka mi rzecz. Parking jak parking- jak widać na zdjęciach. A jednak... Tu zaczyna się historia. Niestety
bardzo smutna i tragiczna. Okradziona z "żywych" dowodów jej istnienia.
Stare Miasto leży na Wzgórzu Staromiejskim. Zamek- nic oryginalnego- na Wzgórzu Zamkowym. Ze Starówki w stronę zamku wychodzi się przez Bramę Grodzką, zwaną również Bramą Żydowską. Ten wielki plac parkingowy z jednej strony mostu, po wielki park z drugiej strony- to tereny byłego "miasta żydowskiego", które znajdowało się na całym terenie zwanym Podzamczem. Niestety nie ma ani pół budynku, nic co stało tam kiedyś. Przypomina o tym jedynie tablica pamiątkowa... Wszelki ślad po Żydach został dokładnie usunięty... Z dawnego miasta żydowskiego podeszliśmy do Zetkowego "lefka". Za
każdym razem jak z nią spaceruję w tamtych okolicach, koniecznie musimy podejść do "lefka". Zetka się z nim wita, ogląda jego wielkie pazury, a jak odchodzimy to mówi "papa lefku, nie bądź smutny"...
(???) :D A ten Zetkowy lefek to pomnik upamiętniający walczących o Lwów w 1918r.
Spacerowym krokiem wchodzimy do zamku. Po prawej stronie jest szatnia, gdzie zostawiamy nasze kurtki. Zetka zarzuca focha!! Ona swojej kurtki nie odda, bo Pani jej zabierze!! I jest jej zimno!! No to parę minut
zajęło nam tłumaczenie, że jesteśmy w budynku i tutaj jest ciepło i Pani nam odda nasze kurki jak będziemy wychodzić. Nie była tym faktem zbyt pocieszona, ale ostatecznie udało się wejść bez kurtek.
Już w Podziemiach poznaliśmy legendę Trybunału Koronnego (skąd zaczynała się podziemna trasa) na temat czarciej dłoni na stole sędziowskim. Podobno Trybunał Koronny nie był instytucją sprawiedliwą. Wygrywali sprawy ci, którzy mieli pieniądze. Ale czy coś się zmieniło w dzisiejszych czasach? Chyba tylko wiara w diabły zaginęła ;) Mieliśmy możliwość oglądania tej odciśniętej dłoni... Jeśli to był diabeł...to raczej nie męskiej postury, albo ja mam męskie ręce ;) Dłoń była niemal idealna z moją- kciuk był tylko trochę dłuższy!! :) Czyżby "gdzie diabeł nie może, tam babę pośle"? ;)
Muzeum składa się z wielu różnych ekspozycji. Niektóre Zetka przemilczała oglądając bajki na iPhonie, inne bardzo jej się podobały. Niestety tych "bardziej" było dużo mniej... Osobiście jak zobaczyłam obraz Matejki "Unia Lubelska" to przypomniała mi się szkoła i podręcznik do historii. I byłam w szoku, że ten obraz jest tak wielki!! Zetce podobała się wystawa wsi lubelskiej- dużo figurek, "lalek", którymi chciała się bawić... I podobała jej się wystawa wierzeń - diabły, strzygi, czarownice. Tam było ciemno i na ścianach były "żywe" płomienie, słychać było ujadanie psów. Zetka o niektórych diabłach mówiła... "o jaki czarny kotek- jak Miko" :D
Największe wrażenie dla nas zrobiła Kaplica Trójcy Świętej!! Kaplica została zbudowana na życzenie i za życia Kazimierza Wielkiego!! Niby nic wielkiego. Małe sanktuarium.  Ale, to co takie cenne w tej kaplicy, to freski!! Freski powstały z inicjatywy Jagiełły. Ale to co najbardziej ciekawe, to to, że mimo, że była to kaplica katolicka, to Jagiełło kazał ozdobić ją malowidłami bizantyjsko- ruskimi. Podobno Jagiełło bardzo lubował się w sztuce Wschodu. Kaplica zamkowa w Lublinie jest najlepiej zachowanym obiektem wśród fundacji Jagiełły. Uwielbiam takie stare miejsca. Oczywiście są nadgryzione zębem czasu, ale nie są zniszczone, zachowały przez tyle setek lat swą oryginalność i wchodząc do tego pomieszczenia czuć ducha tamtych czasów. Zastanawiałam się ilu z turystów tam wchodzących, zdaje sobie sprawę, że kilkaset lat temu po tej samej podłodze kroczył np Kazimierz Wielki aby pomodlić się o pomyślność w swoich rządach... Ilu z turystów patrząc na freski, zdaje sobie sprawę, że podczas ich tworzenia wchodził Jagiełło i podziwiał swoje portrety...
No dobrze, wracam do rzeczywistości. Może nie do teraźniejszości, bo wczorajszy dzień już też jest zapisany w kartach przeszłości. Ale jest mi nieco bliższy ;) Po zwiedzaniu muzeum poszliśmy na Starówkę. Dowiedzieliśmy się, że przez cały rok, zawsze w ostatnią niedzielę miesiąca jest Targ Staroci. Nie powiem,taki tłum ludzi w Lublinie w jednym miejscu chyba pierwszy raz widziałam. Ale można tu było znaleźć
wiele skarbów :) Śmialiśmy się, że część z wystaw w muzeum teraz leży na kocach na Starówce :) Po spacerku szybko gnaliśmy do domu (z przystankiem w pobliskim centrum, z wypadem po ogórki kiszone). Zetka chciała siusiu i nie chciała nic jeść na mieście tylko "w domu"!! Więc zrobiłam specjalnie dla niej spaghetti. Mam swój tajny, szybki i prosty przepis na tą potrawę, którą Zetka mogłaby jeść codziennie. Teraz też zjadła więcej ode mnie!! Dobrze, że zrobiłam więcej, to mamy na dzisiaj :D Po obiedzie trochę odsapnęliśmy i popołudniu pojechaliśmy na basen.
WOW!! Brodzik dla dzieci jest świetny!! Zetki buzia wciąż się śmiała i sama nie wiedziała co i kiedy chce brać i się bawić :) Obok brodzika było jakuzzi, a w kącie obiektu w cenie biletu też była sauna- no ale my skorzystaliśmy tylko z brodzika... Na basenie zabrakło nam takiego basenu pośredniego jak w Radziejowie, w którym można ćwiczyć z Zetką pływanie. Brodzik jest ledwo do kolan, a obok od razu normalny basen...


















niedziela, 27 listopada 2011

zwiedzanie Lublina

Dzisiaj nie do końca zrealizowaliśmy plan dnia... W sumie odpadła część rozrywkowa (dino i basen). Zetka miała taki dzień, że szybko wyprowadziła nas z równowagi.. Wstała jak na złość ponad godzinę wcześniej niż zwykle i była po prostu niewyspana :/
Byliśmy w Muzeum Historii Lublina i podziwialiśmy panoramę Lublina z Bramy Krakowskiej. Nie mamy z tego miejsca zdjęć- wiadomo- muzeum. Ale zaraz po tym poszliśmy dalej na Stary Rynek do Trybunału Koronnego, spod którego zaczyna się trasa podziemna :) Na początku Pani nie za bardzo chciała wpuścić nas z Zetką. Stwierdziła, że bardzo dużo dzieci bardzo płacze i boi się... Taaa- nie zna naszej Zetki (!!),dla której im głośniej i straszniej tym ciekawiej- o czym przekonała się na końcu trasy :P


Teraz trochę ponudzę, bo opowiem to i owo o podziemiach :)


Trasa liczy prawie 300m  długości i stanowi ciąg XVI i XVII wiecznych piwnic prowadzących od lochów Trybunału Koronnego, przez 14 sal o powierzchni 12-50 m2. W salach na całej długości prezentowane są makiety obrazujące fazy rozwoju Lublina. Cała trasa jest swego rodzaju podróżą przez historię miasta. Opowieścią o momentach chwały i splendoru np.  sławnych lubelskich jarmarkach, czy też zawarciu Unii Lubelskiej, jak i tragicznych wydarzeniach :  pożary, epidemie, najazdy. Przejście przez lochy jest zanurzeniem się w otchłań prawie 1000-letniej historii Lublina. Oczywiście Zetce makiety bardzo się podobały i chciała bawić się domkami... Kulminacyjnym punktem tej wycieczki jest ruchomy teatrzyk przedstawiający wielki pożar Lublina z 1719r. Tutaj Pani stwierdziła, żebyśmy usiedli w ostatniej ławce, skąd najbliżej do wyjścia z sali gdyby dziecko się bało... Bo pożar był pokazany za pomocą ruchu, dźwięku (grzmoty) i światła (w sali błyskało się jak w czasie burzy). A Zetka co?!?... ŁAŁ... bijcie brawa, bijemy brawo... ŁAŁ ale dym (bo były światła imitujące pożar domków- makiet teatrzyku), bijcie brawo.. Ot, nasze strachliwe dziecko :D Na koniec Pani stwierdziła, że gdyby wiedziała, że ona taka niestrachliwa to by "podrasowała" efekty specjalne :P


A co się jeszcze dowiedzieliśmy o tych podziemiach?... Że przeważnie pełniły funkcję składów kupieckich. Oficjalnie uznane są już 3 poziomy tych podziemnych labiryntów. Ale już w niektórych punktach archeolodzy
doszli do 4 poziomu. Piszę labirynty, ponieważ Pani na początku prosiła, aby nie opierać się o ściany, nie pukać w nie itp...Dlaczego?
Ponieważ nie są jeszcze dokładnie zbadane i wiadomo, że są tzw tajne przejścia. Na początku prac w piwnicach zaginął pracownik, który został odnaleziony kilkanaście lat później podczas prac w innym miejscu- zasuszony i z poobdzieranymi paznokciami... Wiadomo, że piwnicami można dość do wiosek pod Lublinem i są podejrzenia, że labirynty prowadzą aż do... Sandomierza!!!  Jak się to wie i chodzi tymi korytarzami i widzi co chwilę jakieś odnogi nieoświetlone to aż ciarki ekscytacji przechodzą :)


Co następne? Zobaczymy na co Zetka pozwoli... Chcemy zacząć od Zamku :)




P.S. te fotki podziemia zapożyczyłam z google...



















czwartek, 24 listopada 2011

Lublin

Lublin to chodząca historia i mieszanka kulturowo-religijna. Na Starówkę przechodzi się przez XIV wieczną Bramę Krakowską. Wychodząc ze Starówki w stronę Pałacu przechodziłyśmy przez Bramę Grodzką zwaną
też Bramą Żydowską (okres budowy 1342). Kamienice na Starówce są XIV- XV wieczne! To się czuje mimo, że wokół samochody i ludzie ze słuchawkami w uszach.  To się może wydawać śmieszne, ale klimat Starówki, miałam wrażenie, że ocieram się o "facetów w rajtuzach" i panie w długich sukniach z tamtych, dawnych lat. Szłyśmy uliczkami i znalazłyśmy kamienicę, która miała być odnawiana, ale ze względu na znalezione na niej malowidła XV wieczne nie będzie :) Za to my mamy możliwość wyobrażenia sobie jak wyglądały w tamtym okresie budynki. Nie zwiedziłyśmy wszystkiego. Chodziłyśmy tylko głównymi ścieżkami. Aż się wierzyć nie chce, co mogłybyśmy znaleźć w tych zaułkach. Jeśli będzie nam dane, to dokładniej zwiedzimy Lublin w cieplejszym okresie roku.
W najbliższym czasie mamy zamiar poznać Lublin podziemny...


















wtorek, 22 listopada 2011

znów trochę poetycznie

Szkliste oko pozostaje
Gdy dom pusty, wyczyszczony.

Nasze wspomnienia odbijają się
Głucho po nagich ścianach.

Już nas tam nie ma
Są tylko wspomnienia.

W pustce, kartony i gdzieś jak echo nasze głosy.

Już nas tam nie ma
To tylko wyobrażenia.

Tu leżał rzucony w kąt Zuziowy bucik
Tam byle jak złożone jego spodnie
Gdzieś na szafce leżała pomadka

Kłęby sierści skłóconych kotów
Ich ciepło na kolanach w zimną noc...

Już nas tam nie ma
To tylko marzenia...

Że kiedyś, że jeszcze, że będzie...

A z oka kapie łza...za wspomnienia i marzenia...



*************



Gdy ciemność ogarnia Twój umysł
Gdy mgła zasłania marzenia
Ja jestem
Wciąż
Mimo, że mnie dobrej nie ma

Twoja ciemność jest moim kajdanem
Mgła - ironii maską.
Lecz w środku serce- nie z kamienia
Roni łzy, że brak mi sił,
By wróciły Twoje marzenia..

środa, 16 listopada 2011

ekscytacja

Pierwsze, wręcz niewinne, dowcipne smsy. Czytane na forum, ot sms od nowo poznanej osoby.
Smsy o zawartości maila, bo tak głupio pisać maile.
Coraz większe podekscytowanie i oczekiwanie - odpisze teraz, zaraz, później...
Niewinny flirt. Ot, chęć sprawdzenia czy potrafi się bawić w te gry. Niby nic nie znaczący.
Rzucane podteksty, powodujące dzikie latanie motylków w brzuchu.
Śmielsze teksty, wciąż przecież tylko teksty, pisane wieczorami pod kołdrą. To nic nie znaczy. To tylko lekarstwo na poprawę humoru.
Żal a nawet złość i rozgoryczenie gdy nie słychać dźwięku wiadomości w oczekiwanym momencie.
Ale jakże wielka euforia, aż chce się tańczyć, ciało całe śpiewa, gdy przychodzi tylko, a może aż "co tam".


Żyło się jak na karuzeli. Od euforii, szalonej radości z każdego najmniejszego zdarzenia. Od przesadnego dbania o wygląd. Czy dobrze wygląda, czy ładnie pachnie, czy kusi- tylko tak niewinnie i nie wiadomo kogo, ale czy? :)
Po chęć wyrzucenia telefonu, złości i rozżalenia. Co dalej, co teraz? Zakopaniu się w rozciągniętej piżamie w najgłębsze czeluści wyrka. I ani się śni wychylać nosa spod swojej kryjówki.
A może warto? Może przyszła nowa wiadomość?...


Pierwsze spotkania. Ten błysk w oku i z jednej i z drugiej strony. Szybsze bicie serca tylko od tego spojrzenia. Gęsia skórka od oddechu przy swoim ciele. Prąd podniecenia od przypadkowego dotyku. Boszszsz... ta rozkosz z samej obietnicy kolejnego spotkania, spojrzenia, muśnięcia.
Niecierpliwe wyczekiwanie, marzenia...

poniedziałek, 14 listopada 2011

Flirt

Przeczytałam pewną informację w pewnej książce...
Jak żonaty facet flirtuje, to spoko, luz... Nic nie znaczy. Ot, zwykła natura faceta. Ale jak flirtuje zamężna babka... To znaczy, że jest nieszczęśliwa ze swoim mężem i pogrąża siebie?!? Gdzie logika...Gdzie równouprawnienie?
 Czy może rzeczywiście tkwi w tym ziarnko prawdy?...


To wątek, który nieco rozszerzę... w swoim czasie, odpowiednim czasie, bo jest dla mnie dość... kontrowersyjny...?...




Prawdą jest, że z wielkim sentymentem wspominam początki. Nasze początki. Te sprzed 10lat... Gdzie jego spojrzenie powodowało rumieńce na twarzy, gdzie zaledwie powiew zbliżającego się jego ciała, rozbudzał wszystkie motylki w brzuchu...
A teraz? Teraz mam wrażenie, że jesteśmy bardziej rodzeństwem niż parą. Setki codziennych obowiązków, tysiące spraw trujących nasze życie. Gdzieś w tym wszystkim zaginęła seksulność, pożądanie, odrobina romantyczności. Mówię o sobie, o swoich odczuciach. Drażni mnie to. Brakuje mi tego. A z drugiej strony, nie mam bodźców pobudzających choćby chęć próbowania odszukania tej młodzieńczej miłości. Apatia. To przykre! Bo uczucie wciąż istnieje to samo, ale jakby inaczej. 

czwartek, 3 listopada 2011

Czas zimowy

Długi to był weekend... Nerwy przeplatały się z głupawką, stres z beztroską a wszystko to w towarzystwie wielkiego obżartego brzucha i na oczach całej rodziny... Nie ma to jak chwila sam na sam ze swoimi problemami...


Teraz też- siedzę jak "amerykański wieśniak z piwem". Ale jestem tak najedzona, że to moja najwygodniejsza pozycja. Na szczęście widzą mnie tylko On i Zetka :) Sami swoi - w gorszych sytuacjach się widujemy :)


Dzisiaj byliśmy po drobne zakupy. Które ostatecznie okazały się za drobne na chętnych do wspólnego obiadu...W sumie było nas przy stole 10 osób plus mały A. śpiący na kanapie i powodujący tym "wrzody na żołądku" dziadków, którzy stresowali się, zamiast jeść, że maluch fiknie z kanapy...
Boszszszsz to było prawdziwe tornado! A nie było jeszcze R.!!! Kupa śmiechu, obżarstwo i duchota... Przedsmak nadchodzących świąt Bożego Narodzenia!!!


Aż chce mi się spać... Mimo, że dopiero 19...


Acha...Zniosłam aparat żeby zrobić fotki... Ale aparat, wciąż leży w bezpiecznym miejscu, żeby dzieciaki czy kręcący ludzie nie zrzucili go. Ot, po po pierwszym mrocznym dniu zimowym...

trochę mojej "poezji" :P

Już w pewnych miejscach szelest suchych liści
wyrywa mnie z letargu skwarnego letniego dnia.

Już zaczyna, choć jeszcze nieśmiało,
obejmować moje nagie ramiona,
zimno jesiennego podmuchu.

Już czuć zapach ostatnich kiełbasek
przypiekanych na grillu,
smażonych kartofli w ognisku.

Jeszcze, jeszcze nie odchodzę.

Jeszcze pozwalam rozgrzanym latem, promieniom słońca
pieścić każdy centymetr mojego ciała.

Jeszcze trochę ukradnę dla siebie wspomnień z tego lata.

By już za chwilę tęsknić do przyszłego lata.


cd życia

Rano okropnie się czuję... Nie tak źle jak niektóre ciężarówki, tulące kibelki od rana. Ale uczucie nie jest komfortowe... Czuję głód, wręcz wilczy apetyt, ale jak widzę jedzenie, to mnie odrzuca. OCH! :( :/ Dopiero tak w okolicach południa czuję się na tyle dobrze, że mogę coś więcej zjeść! A rano- grzaneczka, herbatka i STOP.


Mój problem polega na tym, że nie jestem pewna, czy chcę tego i czy będę w stanie sobie z tym nowym życiem poradzić. Teraz nie będę miała JEGO do pomocy. Będzie pracował. Do tego jest już Zetka... Trochę egoistyczne negatywne nastawienie mówi również, że przez to, może przejść nam koło nosa wesele JEGO siostry, i mojej przyjaciółki...
Plusy, to to, że Zetka nie będzie jedynaczką (choć, może wolałaby nią zostać ;) ), że ja jestem ledwo po jednych pieluchach i teraz ogarnę kolejne i za 2-3 lata będę mogła wrócić do pracy? ... No i jeszcze nie jestem taka strasznie stara, więc organizm w miarę jeszcze się zregeneruje?...
Ale boszszsz.... Kolejny okres uwiązania w domu, na obczyźnie... I to z nie wiadomo jakim charakternym  robakiem i nieco starszą terrorystką?...


Z jednej strony chcę mieć to za sobą. Tutaj mogę w ramach "kasy chorych" się podwiązać, co mam w planach. Bo dwójka to zupełnie wystarczająco dużo jak dla mnie dzieci. Po drugie, nie mam ochoty wiecznie pamiętać i faszerować się hormonami. A tak- cyk cyk i bezpieczny seks jest zapewniony ;) O ile po drugiej ciąży całkowicie nie stracę ochoty na łóżkowe zabawy. Jeszcze nie doszłam do siebie po pierwszej, to ciekawe jak to będzie po drugiej...