czwartek, 29 marca 2012

krótka "powieść" kryminalna

Oprócz TV i mojego długoletniego już życia z Nim, gdzie pod łóżkiem egzystował karabin snajperski, po kątach walała się broń krótka, czy w co drugiej szufladzie można nadziać się na mniejsze lub większe noże ... nie widziałam z tak bliska ostrej broni!! Prawdziwej, najprawdziwszej. 
Nadwrażliwość ciężarówki w wyniku spotkania "trzeciego stopnia" z bronią, spowodowała chwilowy zastój pracy serca, a z oczu popłynęły niekontrolowanie łzy strachu...

Piękne słońce. Wesoła muzyka w słuchawkach. Taneczny niemal krok. Radość na twarzy. Znów wyprawa w miejsce relaksu.
Przystanek. Godzina szczytu. Dużo ludzi. Autobus. 
Stoję obok kierowcy. Niemal przy samej przedniej szybie. 
Skrzyżowanie. Światła. Czerwone- stoimy. Zapala się zielone. Kierowca rusza. I niemal od razu gwałtownie hamuje. Mój brzuch się przykleja, a usta całują szybę dzielącą pasażerów od kierowcy. Podnoszę oczy ciskające gromy i...
Nie dalej jak z 1,5 metra ode mnie stoi na drodze przed autobusem mężczyzna. Na szczęście dzieli nas szyba. Inaczej matka wariatka miałaby przypieczętowany tytuł- wariatka! Bo... zaczęłabym krzyczeć gdyby nie ta szyba! 
Mężczyzna w czarnym umundurowaniu. Na głowie kominiarka. Tors zakryty kamizelką, której nie powinnam się bać, bo przecież On nie raz w podobnej paradował... Ale!...
Mniej więcej wyglądał, jak ci panowie:
 Zdjęcie zapożyczyłam z http://atplatoon.w.interia.pl/polskiat2.html
Ten mężczyzna odwrócony był do nas. W rękach trzymał broń! I to nie była broń krótka! Machał rękoma z tą bronią zatrzymując ruch. 
To trwało może z minutę. Ale przez tą minutę miałam wrażenie, że biorę udział w jakimś filmie sensacyjnym, albo "Polska B" została zaatakowana przez terrorystów, a ja wraz z tą "Polską B"...
Mężczyzna się odwrócił. Wzięłam głęboki oddech. Uspokoiłam się. Rozglądam.. Wokół na skrzyżowaniu  mnóstwo policji. Z uliczki, z prawej strony, tam gdzie są "tyły" sądu, wyjeżdża "zwykły" samochód. Wyróżnia się zaledwie kogutami na dachu i niecodziennie ubranymi podróżującymi. W środku byli mężczyźni- klony, tego sprzed autobusu. Za tym małym samochodem wielka "suka", ale też nieoznakowana. Wyróżnia się chyba pancerną blachą i jedną wielką kratą. No i takimi samymi czarnymi podróżującymi. Trzymali broń! ...
Teraz, po kilku chwilach, doszłam do wniosku, że pewnie jakąś "grubszą rybkę" z sądu transportowali... 
Ale wtedy, przez ten ułamek sekundy... Bałam się! JA się bałam!!! 

Niby taki zwykły dzień. Słońce- deszcz. Deszcz- słońce. A jednak...
Oj, dzieje się... I na ulicach i w układzie hormonalno-emocjonalnym matki wariatki :D

matka wariatka o sztuce

Kiedyś podczas rozmowy z kimś na temat sztuki, tego co mi się podoba, a co nie, osoba stwierdziła, że mam mroczną duszę. Takie poważne "oskarżenie" pod moim adresem, tylko dlatego, że podobają mi się takie, a nie inne obrazy?!? 
Lubię obrazy wyraziste. Nie jestem znawcą sztuki. Nie jestem artystą. Nie mam nawet żadnego zacięcia plastycznego/ artystycznego. Jestem szarą personą. Zwykłym ludkiem jakich miliony na ulicach. Jednym podoba się to innym tamto. Mi się podoba, ot "mroczna" sztuka... Ale czy to znaczy od razu, że moja psychika jest spaczona? Że jestem ewentualnym mordercą? zboczeńcem? psychopatą? Czizysss 
Te dwa obrazy chciałabym mieć u siebie w domu! Albo jakieś dobre reprodukcje. To moje najulubieńsze obrazy :) 
Pierwszy to...


 Nie muszę chyba przedstawiać tego dzieła ;) Może sama sobie zapiszę, żeby pamiętać co i czyje to to, jak będę stara i pomarszczy mi się za nadto mózg ;) "Krzyk" - Munch'a :)

Drugi to, obraz równie znanego artysty. Vincentego van Gogh'a... "Kruki nad łanem zboża". Boski obraz!! Mam wrażenie, że w pełni oddaje życie - moje życie. Już już jest pięknie, ale wciąż muszę pamiętać, że w każdej chwili może zerwać się wiatr i przywiać prawdziwe burzowe chmury i... całe stada wygłodniałych kruków...



Mogłabym zapełnić ścianę obrazami Salvadora Dali.
Przez zaznajomione osoby zajmujące się sztuką na co dzień ( na fejsie - gurupa.pl) i dzielącymi się swoimi artystycznymi kontaktami, zapoznałam się z tym co robi, nieznana do tej pory przeze mnie, Marianna Stelmach. Jej prace BARDZO mi się podobają. Te dwie prace zobaczyłam właśnie na fejsie u znajomych i wywarły na mnie GIGANTYCZNE wrażenie:



Tak samo, bardzo podoba mi się plakat reklamowy spektaklu Phantom", na który wybieramy się w sobotę :) Ma coś w sobie. I chyba dlatego wybrałam ten spektakl, jako pierwszy w maratonie ukulturowiania się :)


A wzięło mnie na temat sztuki, bo... Jadąc autobusem zostałam zbesztana przez babcię!!! Serio serio. 
Przykro mi strasznie, że w autobusie gdzie miejsc jest sporo wolnych, zajęłam jedno. Przykro mi, że jestem w ciąży i to takiej, gdzie siła grawitacji mojego brzucha jest o wieeeeele większa, niż sama bym chciała. Gdzie przejechanie/przejście od przestanku do przestanku, powoduje u mnie zadyszkę jak po maratonie. Że czuję, jak brzuch napina się, twardnieje i robi mi się słabo! Przepraszam za to i za to, że zajęłam TO właśnie miejsce!! Myślałam, że babcię dodatkowo obiję siatką z zakupami jaką miałam (JA!!) na kolanach. Na kolanach, bo zrobiłam jej miejsce wolne obok mnie! Mimo, że kilka wygodniejszych miejsc dla staruszki było wolnych. Ale nie, głupie babsko uparło się i nie ma zmiłuj. Jeszcze się nasłuchałam, jaka to młodzież dzisiaj jest niekulturalna. Od tych nowoczesności nie mają za grosz siły i zajmują miejsca, gdzie powinni siedzieć starsi. Kiedyś tak nie było. Kiedyś po szkole trzeba było rodzicom pomagać w polu... Itp itd... Jedynym pozytywnym akcentem, jaki udało mi się wyłapać z sepleniącej się, plującej i jąkającej staruchy, to chyba całkowicie nieświadomy komplement od niej dla mnie... Że ja młodzież, że szkolna młodzież :D Mimo tego pomarszczonego, zaplutego babska - to było miłe :)
Ale nie dałam się sprowokować. Odcięłam się od niej totalnie bezczelnie tą "nowoczesnością" - i włączyłam muzykę z telefonu, włożyłam słuchawki i się odwróciłam w stronę okna. Bezczelna małolata ze mnie, co? :P 
Ale jeszcze nie postawiłam kropki nad "i"... Babcia, na szczęście dla mnie i mojej chęci "zamknięcia" jej gęby, jechała dalej ode mnie. Jadąc tak obok tej starej zołzy, odpięłam kurtkę. Nic nie było widać, bo kurtka duża i luźna. Na kolanach siatka z zakupami... Autobus zaczął podjeżdżać na mój przystanek. Zaczęłam się zbierać. A babcia " trzeba było siadać, jak już wysiadasz?" - jechałam 15min autobusem- rzeczywiście to "JUŻ". Wtedy zarzucając brzuchem do góry, rozrzucając kurtkę, wstałam. Wypięłam brzuch do przodu jak tylko mogłam! Babka zrobiła taaaaakie oczy O_O.... Stara zgryźliwa tetryczka nagle zmieniła ton... "już panią puszczam, proszę, nie powinna pani dźwigać w ciąży, już już niech pani poczeka aż ta młodzież wyjdzie, bo jeszcze pani brzuch ścisną"... Płakałam ze śmiechu! Ot i z niewychowanej młodzieży zostałam panią-matką. Ale mina kobiety jak zobaczyła brzuch była bezcenna. Może takie babsko czasem pomyśli nim zacznie pluć na "niewychowaną młodzież"... Chociaż... podejrzewam, że takie stare pomarszczone mózgi już nie mają siły na myślenie, jeśli za młodu nie były "naumiane" myślenia... 

środa, 28 marca 2012

pornografia dziecięca wiosną

Dzisiaj jest BOSKI dzień. Znów czuć wiosnę. Ale inaczej czuć... Intensywniej... Albo to ciężarówka, przez burze hormonalne, inaczej wszystko odbiera...
Ale ale...
Od jakiegoś czasu jest dość słonecznie i cieplutko. Choć ostatnio też i dość wietrznie... A dzisiaj pięknie grzeje słońce, a po chwili pada deszcz. Jest ciepło. Szłam od lekarza przez park. Boszszszsz... ziemia jeszcze czarna, drzewa jeszcze łyse. Ale liście już wygrabione. I ten zapach!!! Zapach nagrzanej ale zwilżonej ziemi... Czuć jakby wiosna chciała z całym impetem wyrzucić całą barwę wiosennych kolorów. Aż rozglądałam się czy czasem nie widać już pierwszych zielonych listków, źdźbła młodziutkiej trawy...
Piękny wiosenny dzień.
Zakręcona poszłam do lekarza nie tam gdzie miałam być... A różnica to nie przejście na drugą stronę ulicy. To inna dzielnica!!! Więc szybciutko - telefon- taksówka - i go go go...
Zdążyłam- minuta przed czasem :)
Pan doktor był bardzo przyjazny. Wszystko opisywał, pokazywał i tłumaczył. Ale, jakby nie było- wizyta prywatna. ;) Nie ważne. Ważne dla mnie jest to, że z Panną nic nie jest. A że to ONA mam 100000...% pewność.
Z Zetką miałam robione badanie 3D. Wtedy byłam pod wrażeniem jak wszystko widać wyraźnie!! Ale jakże się zdziwiłam kiedy zobaczyłam różnice między badaniami 3D a 4D!! Kolor, zdjęcia- po prostu jakość jakby z innej planety... No ale to coś co rozciąga mi brzuch... jakoś tak jeszcze wygląda jak z innej planety ;)
Znów wybiłam się z tematu... Wiosna
Nie ONA ;P To, że to ona, było widać na dzień dobry! Pierwsze fota... od tzw dupy strony :D Niemal jak rasowa pornografia dziecięca (a fuj!!)... Rozkrakała się jak mała żaba!! I udowodniła wszystkim, o ile tacy byli, niedowiarkom, ale tym co mieliby jeszcze jakąś nadzieję, że może ONA to on... że to bezapelacyjna ONA :)






Kiedy lekarz zaczął szukać i odnalazł twarz... Zaczęliśmy się śmiać, że Panna zawstydziła się tego jak bardzo się TAM odkryła, że zakryła twarz rączkami i pępowiną.

 Dopiero po chwili zaczęła pokazywać swoją twarz. I wielki NOS :D Ta panna chyba odziedziczyła nos po Jego męskich genach :)

poniedziałek, 26 marca 2012

z pamiętnika nastolatki

Jest pewien czas
kiedy nie ma nas
kiedy nie ma marzeń
kiedy nie ma wrażeń.
Jest pewien czas
kiedy nikt nie kocha nas
kiedy nikt nie pamięta, że jesteś.
Lecz kiedy czuję, że w końcu jestem...
Kocham ten czas
kiedy nie ma nas.

***************

Czym jest nadzieja bez wiary?
Czym jest wiara bez marzeń?
Czym są marzenia złudne?
Czy nie wystarczy codzienny byt?
To on nauczył mnie, 
że wiara jest niczym, 
że marzenia  to mit.

A jednak siedzę i marzę...


**************

Życie to
Pacyfik trosk, smutków, żalu i
              kałuża radości;
Antarktyda zimna, egoizmu, pustki i
              dżungla osób nieznajomych;
To góry - wiary?, nadziei? i 
              dolina upadłych marzeń.
Piekło.


********************

Życie to bańka mydlana
Igłą dotknięta do nikąd wysłana.
W tej bańce człowiek maleńki
Z wyrzutem mówiący: udręki.
Te barwy tęczy co w bańce się mienią
W czeluść zimną i bezkresną się zmienią.
I człowiek przepadnie gdzieś w tej nicości.
I nigdy nie zazna już złudnej radości,
że życie choć krótkie barwne być może...

*******************

Sznur na drzewie jeszcze tańczy.
Wokół ciszę spokój niańczy.
Skały jak stoją tak stały.
W lesie wciąż sarny skakały...
A trupa nogi bezwiednie wisiały

Łąka w tuzinie barw kwiatowych.
Pszczółki zbierały nektar do dzbanów miodowych.
Pasikonik grywał melodie skoczne.
Sowa mówiła potocznie...
A jego śmierć już zabrała w czarne mrocznie

Skały jak stoją tak stały.
Ptaszki pięknie śpiewały.
Wszystko to - piękna arkadia.
Tylko tego człowieka jednego
dopadła w swym smutku czarna magia...

*******************

Jak z drzewa liście jesienią
spadają z nieba moje marzenia.
Słyszę tylko ich łomot.
Kryształowa nadzieja, która je budowała
sama na ziemi się roztrzaskała.
Z rozpaczą biegam, łapię te płatki różane,
pył jaki pozostał po piaskowym zamku.
Chcę jeszcze coś lepić!
Chcę jeszcze uwierzyć!
Zabrałam drzazgi moich planów.
Zabrałam resztki mej dziecinności.
Teraz siedzę i lepię z nich
mały okruch niemej przyszłości...

****************

Gdzie jesteś?
Kim jesteś?
Gdzie jesteś jak cię nie ma?
Gdzie jesteś?
Jesteś potrzebna jak drwalowi las.
A przecież, wciąż nie ma nas...
Gdzie jesteś nadziejo?

*********************

Przyjdź.
Przytul.
Pociesz.
Uśmiechnij się.
Ukochaj.
Ukołysz.
Zabij.
Zapłacz.
Zapomnij!

****************

 Może to nie Norwid czy Szymborska. Spisałam tylko tak jak zostało to zapisane kilkanaście lat temu, przez nastolatkę w jej pamiętniku ;-) 
Aż mi się wierzyć nie chce, że już w tak młodym wieku miałam tak czarne myśli... A może to nie czarne myśli, tylko brak jasnych pomieszczeń wokół? ...


Odnalazłam też kilka już bliższych dni dzisiejszych. Czy aż tak bardzo różnią się od tych sprzed lat?...


*************

Milczysz...
Ja nie umiem...,
Nie umiem ubrać w słowa,
Tego o czym wciąż myślę.

Czy myślisz?
Dałabym wiele za Twoje myśli.
Za myśli nami zaplątane.
Za radość i niewinność przeszłości.
Za myśli o nas wtulonych, rozebranych rozmowach, spijanych śmiechem.
Za ból, krzywdę i długą chwilę zatrzymanej niepewności.

Wciąż widzę rozpacz i strach.
Czy to aby nie ostatnie zdanie...
             nie ostatnie słowo...
             nie ostatnie myśli...
O nas przez nas zaplątane?...

**************************

 Moje życie to dolina...
Idę doliną życia? śmierci?
Po omacku szukam drogi
W którą idę stronę...
Nie wiem
Nie odwrócę się.
Potykam się, upadam
Ale nie złamię.
To moja droga...
Wybrałam iść z Tobą
Nawet jeśli w tą złą stronę!

*****************


piątek, 23 marca 2012

taki piękny wiosenny dzień, a rana się odezwała... :/

Tak mnie wzięło...
Piękny wiosenny dzień- słońce, błękitne niebo, ciepełko... Po prostu wiosna! Na fejsie hitem dzisiejszego dnia jest poniższe zdjęcie :P :D

 My mamy nieco więcej skrawka do balkonowego obiboctwa :) Na szczęście...



Rano nawet miałam dzień dobry - na dzień dobry. O tyle o ile można mieć dobry nastrój przy pełnym pęcherzu wielkości naparstka, bolącym gardle i kaszlącym dzieckiem obok... Ale co tam, pogoda działa jak dobry proszek poprawiający nastrój ;-)

Wzięłam się za poszukiwanie pierwotnej, asymetrycznej fryzury dla mojego fryzjera. Bo... Niestety nie jestem w nastroju na czekanie, aż włosy się tu wyrównają, tu odrosną i poddanie się dopiero wtedy na coś szalonego... Mam wrażenie, że przez te wszelkie odrosty moja głowa przypomina wielkością brzuch! A jedna ogromna część ciała dla jednej kobiety to i tak o wiele za dużo ;) Dwie- nie do przeżycia ;-)

Szukając tych zdjęć, nie wiedzieć czemu, wzięło mi się na to, co było kiedyś... Niedawno, ale tak strasznie złe, że wydaje się lata świetlne od dnia dzisiejszego.
Nie wiedzieć czemu, mam ochotę wykrzyczeć, że jesteśmy w pełni świadomi tego, co było. Tego co przeżyliśmy i dlaczego musieliśmy to przejść. Bez przypominania/wypominania/upominania/ostrzegania.... To przede wszystkim MY w tym bagnie grzęźliśmy! Nikt, to sam takiego złego okresu nie doświadczył, nie jest w stanie pojąć, co w umyśle człowieka siedzi. Jak bardzo się pogrąża i brnie w głębsze bagno, jeszcze bardzie DEmotywuje, gdy widzi, że osoby bliskie są przejęte sytuacją, ale nie potrafią pomóc, tylko przez swoje rozumowanie i chęć pomocy- dobrą wg nich (ale nie zrozumienie naszej sytuacji) popychają w coraz większą depresję! Ten okres to był samonapędzającą się, samodestrukcyjną maszyną i dla osób nam bliskich, ale przede wszystkim dla nas samych!
Czasami chciałabym wykrzyczeć z całych sił, że wypadek samochodowy-  to nie był wypadek, bo On chciał w ten sposób pomóc! Że dosłownie ciut brakowało od tego, żebym zapakowała siebie i Zetkę i zniknęła, żeby pomóc Jemu!  Że jesteśmy razem, ale byliśmy bliżej bycia z dala od siebie i to patrząc na kilometry i na stan naszego małżeństwa, że byliśmy bliżej tamtego niż tego świata... Byliśmy w głębokiej czarnej DUPIE!!!
Czasami mam wrażenie, że niektórzy myślą, że my to ot tak, bezboleśnie przeszliśmy, że inni przez nas przechodzili to straszniej, głębiej, mocniej... Niby jak to możliwe, pytam?!? To było nasze i tylko nasze bagno i tylko my wiemy jak bardzo głębokie i jak bardzo destrukcyjne. To my byliśmy na skraju życia i śmierci nas i naszego wspólnego "RAZEM". To my byliśmy spragnieni pozytywnych wibracji, a nie wiecznego przypominania, o tym w jakiej sytuacji jesteśmy i dlaczego. Tak samo jesteśmy świadomi tego, że nie mamy zamiaru popełniać tych samych błędów! Czasami, jak widzę jeszcze jakieś niezadowolenie, jakieś skrzywione miny, słowa krytyki dotyczące TEGO okresu, mam ochotę wykrzyczeć, że jest teraz CUDNIE!!! Że trzeba się cieszyć tym, że udało się nam to RAZEM przetrwać, że mimo TEGO wszystkiego wciąż jesteśmy razem, że dziadki mają wnuczkę, że dziecko ma rodziców, że my mamy siebie.
Już... już są dni, tygodnie kiedy tamten okres wydaje się obrzydliwą blizną, jeszcze czerwoną, widoczną, ale już gojącą się... Aż do momentu, kiedy ktoś znów wsadzi paluch w ranę, kiedy próbuje rozerwać świadomie lub nie szwy blizny...
ZOSTAWCIE, proszę TEN okres w spokoju! ZOSTAWCIE nas z tym bagnem. Najlepiej radzimy sobie teraz. Z dala od wszelkich "pomocnych" chęci, słów, osób...
Jesteśmy jeszcze na grzęzawisku. Wciąż jesteśmy umorusani błotem, ale coraz bliżej widać suchy ląd, czystą wodę. Mamy nadzieję, że z końcem tego roku kalendarzowego będziemy w punkcie ZERO. Że oczyścimy się z bagna. Że pozamykamy cały TAMTEN syf.
Ale proszę, niech nikt nie próbuje nam mówić w jaki sposób mamy do tego lądu dotrzeć. Nikt nie wie, jak jeszcze odległy jest ten ląd, choć dla nas w porównaniu z poprzednimi dwoma latami, to tak jakby był już za rogiem.

I znów nie wiedząc czemu... Zamiast szukać tej fryzury spędziłam czas pisząc... Nie mam fryzury. Za to mam kolejny wpis (?!?) i przypalony garnek :P

czwartek, 22 marca 2012

o Lublinie

Robi się cieplej na dworku. Więcej czasu spędza się na zewnątrz - albo na spacerku, albo spacerkiem idzie się do sklepu. Można spokojnie się rozglądać, podziwiać, rozmyślać...
Najpierw kilka zdjęć wiosną pachnących ;)
                                       Spacerek 17 marca:





                                                     Łapanie słoneczka 23 marca:

 

Jak odbieram Lublin na wiosnę...

Lublin to miasto pełne kontrastów. Każde miasto takie jest. Ale każde ma inne elementu które kontrastują i przez to rzucają się w oczy. A Lublin to miasto zupełnie inne od np. Bydgoszczy, w której troszkę pomieszkaliśmy. Ale Lublin ma też swojej, wewnętrzne kontrasty.

Przede wszystkim podoba mi się zabudowa, tzn rozmieszczenie przestrzenne budynków! Jest dużoooo otwartej przestrzeni- parków, skwerów, deptaków, wąwóz... To powoduje, że miasto może oddychać pełną piersią. Może żyć- bo jest gdzie to miejskiej życie prowadzić. Aż nie mogę się doczekać kiedy wszystko zacznie kwitnąć, nabierać koloru... Wtedy musi tutaj pięknie wyglądać!!

Lublin jest mniejszy od Bydzi. Całkiem sporo mniejszy. Ale w ogóle tego nie widać! Zwłaszcza po... no właśnie po tym jak to miasto żyje!! Zmuszona szukać apteki wieczorem w niedzielę, wyszłam z domu. Godzina 20. Niedziela! W Bydgoszczy byłoby głucho, cicho i dość niebezpiecznie. Tutaj- co to niedziela? :) Mnóstwo studentów wracających z imprez (w niedzielę!!). Na ulicach gwarno, tłoczno i w ogóle nie czuć, że weekend się skończył/kończy. 
Nie wspomnę już o multikulturowości Lublina. Na naszej ulicy, ba! w naszym bloku mieszka bardzo dużo studentów z krajów arabskich. Przez to nie widać za dużej różnicy między Lublinem, a Anglią ;-) Jest bardzo dużo studentów z Azji. Miasto nie dość, że młode duchem- co widać codziennie po setkach studentów na drogach, w autobusach, w knajpkach, w parkach... To jeszcze tak zróżnicowane rasowo! Super! Ani Wrocław, ani Gdańsk, ani Warszawka czy Kraków nie wywarły na mnie takich odczuć. Owszem- słychać inne języki (angielski,włoski, hiszpański) , ale nie widać tak bardzo tej mieszanki narodów :) A w Lublinie czuję się niemal jak na Zachodzie :) 
Dzięki takiej dużej ilości studentów i tak różnorodnej grupy studentów w mieście jest całe multum różnych różnistych knajpek, knajpeczek. Można wybierać między kilkoma barami sushi, knajpkami z chińszczyzną, są kuchnie tureckie, żydowska, meksykańska czy standardowe włoskie i całe mnóstwo knajpek z tradycyjnym polskim jadłem :)
Jest w czym wybierać. :) Po pokrzepieniu żołądków jest taki sam wybór kulturalny. Jest tu sporo różnych teatrów i co chwilę są występy gościnne zwłaszcza teatrów warszawskich czy krakowskich! W przyszłym tygodniu zaczynamy się "ukulturawiać" :) Idziemy z Nim do Teatru Muzycznego na "Phantoma" :D Już nie mogę się doczekać. Dzisiaj w innym teatrze wypatrzyłam kolejny spektakl, na który chciałabym pójść. Do Teatru Osterwy na "Na końcu łańcucha" i "Bóg"...  Wypady do kina- owszem ale na jakieś niszowe filmy. Pozostałe prędzej czy później pojawiają się w TV czy na płytach. A niszowe kino, teatr, czy występy gościnne... To jest to czego jestem głodna. A w Lublinie ten głód można zaspokoić. Ba! Można mieć problem z czasem aby zobaczyć wszystko co by się chciało!! Zwłaszcza, że jest się w ciąży, bliżej końca niż jej początku i przede mną niemiła perspektywa kolejnego okresu głodowania kulturalnego... 

Tym, co jest bardzo mocno widoczne w Lublinie - kontrastujące z bogatym, pełnym pozytywnych emocji życiem studenckim- jest ubóstwo... Będąc dość częstym gościem Trójmiasta, Bydgoszcz, Toruń, Warszawa... - nie widziałam tego tak ostro, jak widać to, tutaj. Idąc jedną, główną ulicą - niemal co kilkanaście metrów są żebracy... Babuszki, dziadki, pan z pieskiem, kobieta z wózkiem... To jest straszny widok. Codziennie są w tych samych, niemal wyklęczonych miejscach . Codziennie- od rana (widzę ich jak jadę z Zetką do przedszkola po 8 rano)  i popołudniu (wracamy ok 16- a oni wciąż tam są). Zastanawiam się skąd się to bierze? Czy to właśnie oznacza "Polska B" ? To jest bardzo smutny widok... Czasami jak mam jakieś drobne i przechodzę obok, wrzucam do puszki/kapelusza/plastikowej miseczki drobne. Ale niestety jest to czasami. Bo... 

I tutaj występuje kolejne zaskakujące odkrycie- odkrycie przeze mnie oczywiście. Lublin to miasto pełne obcokrajowców, studentów, przyjezdnych. Wydawać się mogłoby, że takie rzeczy jak płatność kartą jest już bardziej powszednia niż noszenie gotówki... Ale nie tutaj! Jest całe mnóstwo sklepów gdzie kartą się nie zapłaci!! Ostatnio jestem na etapie robienia foto-albumów. Żeby je odebrać (wybierałam odbiór w 3 różnych miejscach ze wzg na brak czytnika kart) niestety za każdym razem musiałam mieć gotówkę. Dzisiaj chodziłam z Zetką, żeby zrobić zdjęcie paszportowe... Dopiero któryś z rzędu zakład fotograficzny (a wszystko to w obrębie samego centrum miasta!!!!) miał czytnik kart!! Podobnie jest w większości sklepów w centrum miasta! A najśmieszniejsze jest to, że automatów do wypłaty gotówki wcale nie ma za wiele! Trzeba się nieco nachodzić. To jest dość spore utrudnienie. Przynajmniej dla mnie! I podejrzewam, że dla większości przyjezdnych też :/

Lublin to miasto kościołów. Wielu różnych wyznań. I... ostentacyjnego okazywania uczuć religijnych przez katolików! Jadąc autobusem widziałam i studentki i starsze babcie, które np przejeżdżając obok kościoła przeżegnały się! TAKIE O_O oczy zrobiłam. Czegoś takiego chyba nigdy wcześniej i nigdzie indziej nie widziałam! Podobnie jak chłopacy wyciągający spod bluz/koszul/kurtek łańcuszki z krzyżykiem i całujących ten krzyżyk...  Zastanawiam się jednak, patrząc na tych ludzi, słuchając ich rozmów, czy jest to prawdziwa i głęboka wiara czy... takie wychowanie... 

Odnoście słownictwa :) W Lublinie poznałam nowe słowo! HA! Każdy region ma swój język. Tutaj ciężko jest coś innego wyłapać przez napływającą młodzież, studentów, obcokrajowców. A jednak! 
Obuwie domowe... znałam takie określenia jak łapcie, kapcie, klapki, papcie, kapcioszki, klapki... A w Lublinie mówi się... CIAPY!!! Z tym słowem spotkałam się w szpitalu i teraz niedawno w przedszkolu słyszałam jak panie mówią do dzieci, żeby założyły ciapy :) Fajne słowo :) Podoba mi się! :P  ciapy...

Teraz coś dla mojej mamy :) W Polsce kapelusze to... dość rzadki widok. Zimą w Lublinie widziałam kilka babeczek w kapeluszach! Ale Mamo!! Musiałabyś przyjechać teraz!! I młode dziewczyny i kobiety idące do pracy czy babcie- im cieplej się robi tym więcej widać falujących kapeluszy!! :) Na serio! Jestem pod wrażeniem i wciąż gryzę się, że zapominam aparatu- bo bym z dedykacją dla Mamy robiła zdjęcia :D Kapeluszy- oczywiście :) 

Lublin...
to miasto bardzo kolorowe, pełne życia, bogate w różnorodność i takie...staroświeckie jednocześnie...

ach! ciapy! :)

środa, 21 marca 2012

niańkowo...

Zawiało chłodem w ten pierwszy dzień wiosny :/ Chmury, silny, zimny wiatr, pokropuje...

Z innej strony...
Dwa tygodnie temu rozpoczęłam casting na opiekunkę dla Zetki. Czuję się kiepsko, nie mam ochoty kupować coraz większych namiotów. Z utęsknieniem czekam, aż znów wcisnę się w swoje ulubione spodnie/bluzki/spódniczki... Chociaż coś chciałabym z przyjemności. No i wymyśliłam.
Lublin to bardzo mocno rozwinięte miasto kulturalnie! Teatry, filharmonia, mnóstwo występów gościnnych!! Nie wspomnę o lepszym samopoczuciu jakie daje wyjście ze swoim mężczyzną wieczorem do jakiejś knajpki/baru/ czy nawet na głupi spacer- we dwoje.
W teatrze to ja nie była chyba już z 4 lata :( Ciąża z Zetką i potem okres Zetkowy prawie całkowicie wyciął nas z życia kulturowego. Na spacery chodzi się w trójkę i raczej już nie wieczorami, ale w godzinach egzystencji Zetki. On wychodzi do knajp na spotkania służbowe, ja wyskoczę do salonu kosmetycznego na jakikolwiek kontakt z ludźmi... Ale żeby gdzieś razem? We dwoje...
Wymyśliłam sobie tą nianię. Trzeba zaryzykować. Zaryzykowałam! Nie mamy żadnej rodziny "pod ręką" żeby móc albo Zetkę komuś podrzucić albo poprosić aby przybył do nas. Funkcja niani to przecież nic nowego w świecie. Stres jest! Gigantyczny! W końcu to ktoś CAŁKOWICIE obcy. A my mamy oddać takiej osobie pod opiekę naszą Zetkę i cały dom?!?
Aż nasuwa mi się hasło z jednej reklamy... "Jest ryzyko- jest zabawa"... Zaryzykujemy- możemy pobawić się w "pierwszą młodość"...

Nie ukrywam, że tysiące obaw krąży po głowie... Do kogo skierować ogłoszenie? Starsza, młodsza, doświadczona, niedoświadczona... Tysiące myśli... Nie da się tego spisać. Mój mózg był jednym kłębkiem stresów. JAK BĘDĘ MIEĆ PEWNOŚĆ... Tak na prawdę tej pewności nigdy się nie nabierze dopóki się nie sprawdzi osoby...

Chociaż... muszę się przyznać, że było kilka kryteriów jakby z góry już przeze mnie podjętych.
Na pewno wiedziałam, że nie chcę żadnej starszej kobiety! Dziwne może się wydawać. Ale... ale!
Zetka to dziewczyna bardzo żywiołowa. Jedna z babć nie nadąża za nią. Preferuje zabawy bardziej "statyczne". A Zetka wymaga gimnastyki. Biegania, tańczenia, wygłupów... To mały żywioł. Stwierdziłam, że nie chcę "babci" która będzie zmuszać pod naszą nieobecność, do siedzenia grzecznie w jednym miejscu i słuchania bajeczek z "babcinymi" morałami. I tu druga przyczyna, stanowczego NIE, dla starszych kobiet-nianiek. Nie chcę, aby wychowywała taka kobieta naszą Zetkę wedle swoich zasad. Nie żebym myślała, że wszystkie starsze babki są zacofane, czy mają totalnie odmienne poglądy na temat wychowania. Ale babciunie ok 60tki czy starsze... to zupełnie inne pokolenie, w innych czasach wychowane, innych zasad nauczone. Co innego swoje babcie, a co innego obce babki... Mam zbyt duży stres, że taka starsza pani będzie mieć inne podejście do wychowania i będzie próbować "korektować" nasze metody. Nie- babciom mówimy nie!
Druga kwestia... młode nianie... Podobnie jak z babulkami, wiedziałam, że młoda niania... tak, to może być bardzo śmieszne, ale wiedziałam, że młoda niania, nie może być zbyt atrakcyjna!! Rozmawiałam z Nim o tym. Żarty, żartami. Ale ładnej dziewczyny, kręcącej się po domu nie zdzierżę! Nie teraz kiedy nie mam żadnych szans na konkurowanie! Wielka maciora kontra młoda szkapa... Nic z tego!!  Głupie? Może! Ale swojego i tak już kiepskiego samopoczucia sama nie będę psuć! Nie strzelę sobie samobója!

No i zaczęło się. Wrzuciłam na portal ogłoszenie. Odpowiedzi posypały się w mig- po kilkanaście dziennie. Szybko wiele od razu odrzuciłam- brak zdjęć profilowych, młode dziewczyny, które są same matkami dzieci w wieku Zetkowym (w ogóle zastanawiam się jak planowały podzielić opiekę na swoje i moje...?!?), starsze panie, dziewczyny z twarzą "z miejsca" nie dającą zaufania, no i te "piękniusie" (choć może mniej ze wzg na ich piękność, co za ich zdjęcia profilowe- opalające się na plaży z uwodzicielskim uśmiechem, czy chwalące się swymi dekoltami... -halo- to nie casting na opiekunkę dla męża!?!).
Do kilku dziewczyn sama napisałam, bo ich dane profilowe bardzo mi się podobały, kilka było ciekawych, które się zgłosiły.

Wczoraj, tj wtorek 20 marca 2012. Pamiętny dzień!
Po dwóch spotkaniach, dogłębnej analizie danych i weryfikacji referencji... Próba generalna.
Przede wszystkim, w wyborze, bardzo ważną "sędziną" była sama Zetka! Ta dziewczyna ma nosa do ludzi! I to nie jest jakieś tam czcze gadanie! Wyczuwa ludzi. Jako półtoraroczna dziewczyna, spacerując z mamą w parku, w pewnym momencie podeszła do jakiejś babci i złapała ją za rękę. Odwróciła się do mnie, pomachała i powiedziała, że idzie z panią na spacer!! Po chwili do babki podszedł facet- chyba jej mąż. Zetka uderzyła w płacz i uciekła. Wystraszyła się pana, który się do niej uśmiechał i zagadywał...Ale jednak nie wzbudził w niej zaufania. A po kilku minutach, idąc już znów z mamusią, podeszła do bezdomnego leżącego na ławce i spytała "jak się masz? jesteś śpiący?"...
Dlatego bacznie przyglądałam się nie tylko podejścia przyszłej niani do Zetki, ale i Zetki do niani. Jedna dziewczyna, zawładnęła sercem Zetki bezapelacyjnie! Na pierwszym spotkaniu, nie zdążyła wejść dziewczyna do pokoju, a Zetka zaczęła ją ciągnąć do swojego, że musi pokazać jej swój pokój it itd. Jak doszłyśmy do dużego pokoju, to nie dawała spokojnie nam porozmawiać. Wciąż zagadywała kandydatkę ;)
Drugie spotkanie- Zetka nie dała się tym razem "olać". Najpierw, aż mnie zamurowała, skoczyła w objęcia niani! Mimo, że widziała ją po raz drugi w życiu i to po jakiejś tam przerwie i z innymi wydarzeniami w między czasie! Chwyciła dziewczynę za rękę i teraz nie było zmiłuj- zapoznała nianię ze swoim pokojem.

Dzień trzeci- wtorek- On wrócił z pracy, zjadł obiad, posiedział dosłownie klika minut z Zetką. Godzina 17:30. Przyszła niania. Zetka była bardzo szczęśliwa. Nawet nie zauważyła naszego wyjścia! A wyszliśmy, na cotygodniowe zakupy, ale tym razem bez Zetki. W spokoju. nikt nie będzie wiedział, że jesteśmy na zakupach, bo będzie cicho... On nieco był spanikowany. Jak wyjeżdżaliśmy z terenu, stwierdził, że ciężej Mu się oddycha... A ja?!? Jak na wyrodną matkę przystało... czułam się dziwnie, ale nie czuła jakiegoś znaczącego niepokoju! Czy to źle? A może dlatego, że tą dziewczynę kilka razy widziałam, spędziłam z nią w sumie ciut więcej czasu niż On, widziałam jak reaguje na nią Zetka.  Dopiero po godzinie, ukłuta bodźcem przez Niego, zadzwoniłam i spytałam jak tam dziewczyny. Słyszałam rozkazujący ton Zetki. Wiedziałam już wszystko :)
A potwierdziło się jak wróciliśmy po 2,5 godziny. Zetka tylko ucieszyła się, że jesteśmy. Ale nawet nie skoczyła w objęcia się przywitać, bo ciągnęła nianię żeby tańczyć "Dżatsona" :P Poskarżyła się tylko w między czasie, że pani nie chce zostać z nią na noc!?! :D
Chyba próba i rodziców i Zetki i niani wypadła pomyślnie. Tfu tfu tfu... odpukać w niemalowane!

P.S. Biorę się za rozpiskę repertuaru teatrów w Lublinie :D

poniedziałek, 19 marca 2012

WIOSNA

Wiosna!! Prawdziwa najprawdziwsza wiosna!! :D


Może brakuje jeszcze koloru zielonego... Ale zapach wiosny już jest!! I od razu inny nastrój człowieka nachodzi :)
U nas było 17 stopni!!! Po takich mrozach, zimnach i wiatrach, to niemal jak Karaiby - wymarzone i wyczekane ;-)
Z szafy i innych zakamarków zaczęły wychodzić lżejsze kurteczki, buciki... I od pierwszego słoneczka matce wariatce przygrzało ;) A czemu? A temu, że nawet sprzedawczyni patrzyła na mnie jak na kosmitkę... Pożegnała mnie słowami "tylko niech pani się nie przewróci" Pfff... Bo w ciąży to od razu niezdara?!? Wielki i ociężały słoń ciążowy kupił... piękne, delikatne, zgrabne, bosko kobiece... 10cm szpilki :D


I mało tego!?! W tych szpilkach wymaszerował ze sklepu prosto na dalsze wiosenne spacerki! A co tam! Wygodne są, a raczej noga jak brzuch mi nie urośnie, więc chociaż coś mogę zmienić w wiosennej szafie :)
Piszę i piszę i już trzeci dzień mija... Dzisiaj odprowadzałam Zetkę do przedszkola w nowych bucikach! A jak! Jak są to trzeba chodzić, przynajmniej "arbuza" nie ma na pierwszym planie. No i masz... Słowa sprzedawczyni okazały się kiepskim przekleństwem... Wracając, już niemal pod samą bramą...  Silny wiatr w plecy, szybkie szukanie kluczy w torebce, nierówny chodnik, głowa układająca listę co zrobić trzeba... I... JEBUT... dosłownie!! :D Obcas został w szparze, a wielkie i ociężałe cielsko, wcale nie leciało jak żółw ospale... Runęłam jak długa!! Zdarłam oba kolana i obtarłam jedno cudo, które pozostało na stopie!! A wszystko uwieńczył głupi, nerwowy i głośny chichot matki wariatki!!!! :D Popłakałam się ze śmiechu, sama z siebie... Co za wstyd! Jak dziecko :P

Wracając do soboty.
Zakupiliśmy też Zetce kamizelkę, na pierwsze wiosenne spacery w parku, bo ma same płaszczyki, kurtki... A na plac zabaw to raczej szkoda płaszczyka :P
A Jemu kupiliśmy piękny śledzikowy krawat! Dzisiaj wieczorem ja wyjdę w samych szpilkach, a On w krawacie :P .... HAHA :D Tak mnie właśnie naszło na intymne fantazje ;)

Ale o wiośnie...
Widać, że wiosna. Coraz więcej kolorów w odzieży w ludziach. A i ja czuję się lepiej widząc więcej ciężarówek już z większym ładunkiem, chodzących :)  (Choć mało która chodzi na obcasach, a niestety żadnej nie widziałam na szczudłach równych moim :P )
Dzień rozpoczął się od wynoszenia pościeli do przetrzepania na balkon. Po śniadanku- kawka na balkonie. A Zetka zażyczyła sobie malowanie pazurków.


 Jak wyszłam po coś z balkonu i wróciłam... Zetka malowała sobie samodzielnie pazurki u nóg... A raczej prawie zamalowała lakierem dużego palca :D Ale jak profesjonalnie trzymała pędzelek i flakonik!! Myślałam, że padnę :)
Po drodze do parku, widzieliśmy, że ktoś wyskoczył - chyba z tej radości pierwszowiosennej- z kożucha. Wychodząc na spacer, leżał pod jedną kamienicą. Jak wracaliśmy, leżał kilka metrów dalej. Jakiś bezdomny? No ale chyba, w tej wiosennej euforii, nie pozbył  by się najcenniejszej rzeczy? No chyba, że wygrał w lotka... Choć jeśli to nie bezdomny, to życzę jakiemuś, aby jak najszybciej znalazł się na tej ulicy i ucieszył się tym, raczej zimowym, ale jakże przydatnym znaleziskiem! Może w ciepłe dni nie przyda się tak bardzo jak w zimowe zawieruchy... Ale... może chociaż troszkę wygodniej by się takiemu człowiekowi spało...

No tak... dziś już poniedziałek. Weekend był piękny! A poniedziałek nieco ochłodził wiosenny entuzjazm. Ale tylko troszkę. To przez ten wiatr- silnyyyyy był. Ale i tak można było wyjść w wiosennych płaszczykach, a nie w grubych zimowych kurtach :D
Ach! A pogoda ma być coraz piękniejsza. Coraz bardziej wiosenna :)

środa, 14 marca 2012

lekarz... badania...badania...lekarz

Czekam na pana "pomiernika"... Miał być między 14 a 15... O 15 MUSZĘ najpóźniej wyjść, żeby dojechać jeszcze jakoś logicznie-czasowo po Zetkę, do przedszkola... :/ A pana jak nie ma tak nie ma.

A mnie się chce płakać...
Dzień zaczął się jak zwykle- nieco bardziej roboczo, bo czas najwyższy zakasać rękawy. Po weekendzie jeszcze nie było sprzątane, mopowane i rano jak się stąpało po podłodze to niemal jak w bajce... czarodziejski pył się unosił :P A za tym tajemniczym, szarym pyłkiem... Jakieś stworki drażniły mój nos i tak kichałam na wszystko- zwłaszcza na ten pył :P
Aż się zakichałam i w końcu posprzątałam. 3 pralka już się tłucze w łazience z drobiazgiem. Tylko ciekawe gdzie ja to rozwieszę... Teraz do mnie doszło, że to na dzisiaj MUSI być ostatnia pralka, bo inaczej wszystko zacznie gnić w oczekiwaniu na wolne miejsce do wyschnięcia...
No i wizyta u lekarza... Znowu! No i po wizycie kolejne badania i umówiłam się znów na kolejną wizytę... I już chce mi się płakać :/
CZY TO KIEDYŚ SIĘ SKOŃCZY?!?
Pierwsza ciąża przebiegała bez większych stresów. Jedyne co, to nieco powiększone miedniczki nerkowe płodu były pod obserwacją. Po porodzie jedna wróciła u Zetki do normy, druga też zaczęła maleć ale nieco wolniej. WŁAŚNIE!!! Na 3 lata miałam znów zrobić jej USG brzuszka... Ale teraz po szpitalnych perypetiach, to aż mnie serce boli jak pomyślę, że mam ją stresować... Odczekam jeszcze troszkę...
Za to ja, teraz z drugiej ciąży biegam niemal jak uzależniona do lekarza... Już jestem tym strasznie zmęczona!! Dzisiaj przytłaczały mnie myśli po wizycie...
Jestem typem, który może chorować, ale nie chce o tym wiedzieć. Lepiej nie wiedzieć, zachorować i umrzeć w niewiedzy. A cieszyć się chwilą z bliskimi, czy zamiast na kolejnego lekarza stracić pieniądze na jakąś rzecz, jakiś gadżet poprawiający humor- choćby buty, torebkę czy głupie lody z rodziną...
Ale jak patrzę na Zetkę.... Że np mnie miałoby przy niej nie być... Że nie widziałabym jej pierwszego dnia w szkole, pierwszej randki, reakcji na pierwszą "pałę" w szkole ;P ... Że nie widziałabym jak wygląda w wieku 5, 7, 10, 15....lat...
Przepraszam... to te hormony...płaczę...
Ale jak pomyślę, że ktoś  mógłby, a nie ja, osuszać łzy czy słuchać jej śmiechu....

K...a rozmazałam sobie tusz...

Złośliwość losu... Rozmazałam się i przyszedł facet! Grrrrr

Spokój....
Nie, nie jest ze mną tak jakoś tragicznie... To tylko nadmiar badań i wizyt lekarskich tak mnie przybija... Teraz z badań wyszło, że mam dość wysokie (prawie jeszcze raz tyle co powinno być w normie!!) hormony tarczycy. Lekarka śmiała się, że idąc za mną nie mogła mnie dogonić nawet na schodach, więc chyba osłabienie i zmęczenie nie dotyczą moich zauważalnych objawów... No cóż... Musiałam przyznać się i przed nią i przed samą sobą, że staram się z tymi właśnie syndromami walczyć, choćby na krótkich dystansach. Ale senność, ogólne przemęczenie to myślałam, że naturalne w ciąży. Że u niektórych jest a u niektórych dwupaków nie... A, że naczytałam się tu i tam, to jakoś nie przywiązywałam do tego wagi. No chyba, że irytacja na samą siebie, że jest się do dupy, bo jakoś czas mi się przez powolność rozłazi....  Od zdania do zdania i po wizycie szłam na kolejne rozszerzone badania na hormony tarczycy :/
Z nowych wyrazów jakie ja poznałam po dzisiejszej wizycie to cytomegalia...

Szłam z myślą, że następna wizyta u lekarza dopiero za miesiąc, tak jak wcześniej mówiła pani doktor. A tu... badania, badania i badania i... za tydzień następna wizyta :(

Czuję się do niczego. Na prawdę, chyba wolałabym nie wiedzieć o chorobach i umrzeć w błogiej nieświadomości...
Gdybym była poważnie chora, gdybym o tym wiedziała i żyła/dogorywała z myślą, że to ostatnie chwile z Zetką, z Nim... Chyba szybciej bym ze zgryzoty zesztywniała :(  Bo nie dość, że ktoś oznajmia, że życie kończy się tu i tu... Ale co chwilę, dodatkowo, tak na "a może się uda" wysyła na tysiące badań,leczenie... To ile czasu i ile szczerej beztroski pozostaje osobie umierającej dla najbliższych?!? Czy nie lepiej żyć nic nie wiedząc? Prowadzić normalne życie? Nie rozmyślać o tym co będzie jak już mnie nie będzie?

Jestem padnięta... Idę rozwiesić to 3 pranie, bo robię to na raty... Nie mam siły, tak jak kiedyś- obiad, mopowanie chaty, pranie, sprzątanie... Było pranie.... Herbatka.... pranie... drugie śniadanie... częściowo obiad... komputer.... częściowo pranie... wymarsz po Zetkę... obiad... i teraz dokańczam zapiski i znów będzie pranie... sprzątanie po obiedzie (dobrze, że na jutro mam obiad! :) )

wtorek, 13 marca 2012

a Zetka rośnie i rośnie...

Weekend w naszej Lipowej Alei tzn, Wiśniowej Alei :) Miejsca pełnego słońca i ciepła, niezależnie od pory dnia, roku czy pogody za oknem! To miejsce, gdzie wiosna budzi się najszybciej :) Dowodem na to jest... OTWARCIE SEZONU GRILLOWEGO 2012, w miniony weekend...


 SMACZNEGO :D
Nie byłabym sobą, gdybym nie dopisała, że to najsmakowitsza karkówka spod Jego ręki :) Od początku do końca karkówka na grilla jest Jego dziełem. Choć... teraz ta pierwsza była ciut za słona... :D No ale w końcu to początek sezonu! Po takiej długiej labie....i tak była pyszna :)

Nasza Wiśniowa Aleja to miejsce spotkań rodzinnych. To taki rodzinny punkt zbiorczy! Takie centrum, serce!

Tutaj spotkałam się z kuzynką i mogłyśmy powymieniać ubrankami! :) Ale to dziwne uczucie... Dopiero co Zetka miała na sobie te, czy tamte ciuszki... Malutka też już z nich wyrosła...I już wracają do nas, żeby za chwilę kolejne dziecko mogło z nich wyrastać...
Jest tego wszystkiego dość sporo. A jako, że gniazdko trzeba wić, bo samo się nie uklepie, czeka mnie kilka górek prania, prasowania i układania... A ja wiecznie zwlekam z eksmisją Jego ciuchów z szafy... No ale, to jest pewnie związane z tym, że dopiero dzisiaj idziemy na zakupy, po dziecięce proszki do prania, płyny i inne tego typu kosmetyki... Nim te ciuszki się wypiorą, wysuszą, odleżą swoje w kolejce pod żelazko... To chyba jednak mam wciąż prawo przeciągać czas drobnych meblowych przeprowadzek :)

Tak w ogóle, to spotkanie z kuzynką, oglądanie ciuszków, nie wzbudziło we mnie syndromu "matki-polki". Zaczęłam raczej cofać się pamięcią jak to było z Zetką... Jak mówiła, jak wyglądała, jak się zachowywała w wieku 1,5 roku czy 2 lat... To przecież wcale nie taka odległa przeszłość... Ale jak patrzę na te ciuszki, że już dwójka dzieciaczków je przenosiła i zacznie niebawem trzecie, to wydaje się to prehistorią ;-)

Zetka pierwsze kroki stawiała poza Polską. U dziadków. Na roczek. W bucikach od mamy chrzestnej. Ja żywy mam obraz takich ciuteńkich oryginalnych, sportowych bucików na nóżkach. Ostatecznie przerzuciła się na crocsy i maniakalnie sezon w sezon od pierwszych samodzielnych marszów, wydeptuje te silikonowe buciki! 

Słuchając tego jak Malutka teraz w wieku 1,5 roku mówi, jak się zachowuje, ciężko było mi określić, czy Zetka była taka sama, mniej czy bardziej rozbujana... Dlatego wspomagam się zdjęciami i... zapiskami jej słownika :)

Półtoraroczna Zetka...





To stwór jak na prawdziwego wodnika przystało- wodolubny :) I była dość samodzielna i dużo sama potrafiła zrobić- zaczął się kończyć okres pieluchowy, choć jeszcze na dłuższe wyjścia z domu zakładane miała pampery :) A co i jak mówiła:
Biuszko - jabłuszko
Dydia - dynia
Kulululu - piłka
Jujia - Zuzia
Ciu ciu - pociąg
Baba- foremki, babka, żaba
Sziszka - szynka lub szyszka, kamyk
Bujka - huśtawka
Topa- stopa
Ako - oko
Mamusia, mamuśka
Tatuś, tatuśku
Ciatko - ciastko
Łał łał- pies
Ghruu ghruu - gołąb, ptaki
Baja/ bajka - bajka
Lala,- lalka, piosenka
Alo/ czasem halo -telefon
Czapa- czapka, kapelusik, kaptur, parasol, wszystko co na głowie, nad głową
Daja- daj
Bebek- chlebek
Baban- banan
Titit- samochód
Siuśku- siusiu, kupa
Miszka- myszka
Tru tru- traktor
Ap- do góry, na ręce, skakać
Cyk- klucze, otwierać drzwi, zapinanie zamka w bluzach
Buja- buzia
Tuń- uderzyć się
Bip- byk
Nie ma- nie ma :)
Pipa pipa- pepa pig (bajka w tv)
Mimi mimi- mini mini (kanał z bajkami dla dzieci w tv)
Siii- spać, cicho
Nu nu- nie wolno
Kuka- kura
ija- samolot
Miś- miś
Kela- karuzela
Sio- to sio albo owady latające :)
Am- jedzenie
Myj myj- myć

Zaledwie po 2-3 miesiącach słownictwo się wciąż wzbogacało. Zetka już miała opanowanego iPhona- sama potrafiła obsłużyć się w menu gry :) I maniakalnie oglądała bajkę "Zgaduj z Jessem". Nie wspominając o Lulusiu czy Piesku w kratkę... Boszszsz?!? To na prawdę już wtedy się zaczęło?!?

A co mówiła?
Ga- gra
Keka- kredka
Keaka- kartka
Kutka- kurtka
Kaptetka- skarpetka
Nuka
Pi- pić
Agoń- ogon
Buk- but
Majka- majtki
Buja- bluzka
Siuś- już
Wszitko- wszystko
Sitko- szybko
Faf, fak- five ( piona) ;)
Gusa- gruszka
Doba- dobra
Siama- sama
Siofa- sowa
Co to
Tu
Tam
0d połowy października 2010:
Kawa- kawa
Pepaszam- przepraszam
Citko- już nie sitko- szybko
Kem- krem
Busem- odmienia już bus i busem
Busa- bluza, bluzka, koszulka
Je- jedzenie
Jesz- jeść
Piś- pisać, malować
Pisiam- chcę malować, maluję
Pecz- precz
Pika- piłka
Paris
Dzi- drzwi
Gugh- ogórek
Dzobac- zobacz
Pacz- patrz
Pam- pani, pan
Kek- krecik
Napa- lampa
Ić- idź, odejdź
Oć- chodź
Pose- proszę
Pepec- plecak
Ziba- ryba
Skakam- skaczę
Bujam- bujam się
Nada- Nodi (bajka)

I kolejny słownik i zmiany...


  Listopad i grudzień:
Układa pierwsze proste zdania
( bacia pacz skakam- babcia zobacz skaczę;
Tu jest ciemno. Miko nie ma ogoń.)
Ziba- ryba
Pes- pies
Ziaba- żaba
Siko- szybko
Sawa- sowa
Paszek- ptaszek
Dupa- dupa
Naga- noga
Bajk- balonik (?!?)
Sejrek- serek
Ciapam- sprzątam
Tsimam- trzymam
San- słoń
Ciakam- ciacham, kroję
Toba- torba
Gióra- góra
Du- dół
Ciepen- pędzel
Tucz- klucz
Kacham- kocham
Siem- sięgać
Pusse- puste, pusto
To moje!
Paszski- paszki/pachy
Cincinka- księżniczka
Ziemba- zęby
Papuska- poduszka
Kalale- koralez
Zazaki- lizak
Kokoc- klocek
Memetki albo maji- majtki
Duduszka- serduszka
Iss- krokodyl i inne "smoki"
Taci- starczy

Tak patrzę teraz do notesika i chyba zapisywałam każdy miesiąc :P 

Teraz styczniowy słownik:
Sasenka- sukienka
Guguki- ogórki
Juź diobźe- już dobrze
-Śpiewa piosenki ze swoich ulubionych bajek (świat małej księżniczki, bob budowniczy)
-jak widzi napis na koszulce czy jakąś reklamę na dworze to czyta ;) Z A I lub inne literowe sekwencje :) i wszystko liczy (jak tatuś) 1 3.
-jest na etapie "moje" to czym się bawi w danym momencie czy coś je to jest JEN. Miko wstaje z kanapy i tylko spojrzy na Zetkę, a ona już krzyczy "Miko nie, to moje" :-)
-wszystkich i wszystko co jej się podoba to przytula i "kacham" np "kacham siusiu"- przytuliła sedes po zrobieniu siusiu o_O :), "kacham kitka" - kocha Kitkę czyli postać z bajki, mamusia i tatusia ciągle są kacham i całowani :-D
-i...Zosia samosia, wszystko chce "ja siama": sama chce jeść, ubierać się, myć

Kakosz-kalosz

Kokanko- kolanko
Noczki- rączki
Juka- wiewiórka
Popocy- pomocy
Goski- włoski
Pelek- papierek
Dicham-oddycham
Putaj- puszczaj
Gaga- uwaga
Dedeski- niebieski
Ciociuś, nie ma ciociusia- ciocia, nie ma cioci ALE
tatuś i nie ma tatusi ;-P

 No i wielka dwulatka :)



Cenek- cukierek
Pusia- podusia
Czestań- przestań
Telek- komputerek
Sełko- krzesełko
Donce- gorące
Gosy- włosy
Latke- czekoladkę
Lelek- rowerek
Budje- budujemy
Puszek- kwiatuszek
Ołłutku- powolutku
Bonka- biedronka
Czyczy-krzyczy
Kacki pieści- strażackie opowieści (bajka)
O dzieci, o jeden dzieć- o dzieci, o jedeno dziecko
Miód- nie ma mjutka :)
Po lutku- po malutku
Fluly- chmury

I nie chodzi o to, że tylko tych słów używała ;-) Do dziś (choć to zaledwie 3 letnie dziecię) uwielbiam jak mówi jaBłko. Dokładnie i wyraźnie akcentuje "B" :)  Choć już mówi wszystko, to wiele śmiesznie odmienia, np. zamiast wziąć mówi (i tu nastaje problem, bo nie umiem tego odtworzyć :P )... Mam! to brzmi mniej więcej jak wdziąć. Wciąż są chłopcy i 1 chłopc :) 
A dzisiaj, w między czasie pisaniny tutaj, powaliła mnie na kolana. Chciała zatańczyć Jacksona - bo uwielbia tańczyć na Wii Michaela Jacksona!! Kazaliśmy jej posprzątać najpierw wszystkie zabawki leżące na ziemi... A ona co?!? Nogą zaczęła zamiatać pod stół!! On lekko się zirytował i ciut ostrzej powiedział, że jak Zetka nie położy zabawek na stół to nie będzie tańców. Ja (dziś w bardzo bojowym nastawieniu przez poranne perypetie) popatrzyłam na Niego karcąco (choć doskonale się z nim zgadzam.... ale to chyba przez tą armatę niewystrzeloną od rana)... No i patrzę tak na Niego i mówię, że Zetka sprząta jak On. A Zetka przestała w tym momencie robić cokolwiek i co?... I dodała, "nogą"!!! Padłam!!! :)