piątek, 11 maja 2012

Kazimierz Dolny część 2

Pierwszy raz do Kazimierza pojechaliśmy 14 kwietnia. Pogoda była super. Nie za gorąco, nie za zimno. Brakowało tylko ciut zieleni, która dopiero nieśmiało się przebijała. No i może nieco więcej dobrego humoru Zetki...

Drugi raz w Kazimierzu...

30 kwietnia. Ponad 30 st C. Wokół pełna, soczysta zieleń. Niby wycieczka rodzinna - a każdy "sobie rzepkę skrobie"...Skwar. Skurcze. Niezadowolona Zetka... I na tym mogłabym skończyć...
Byłabym jednak nie sprawieliwa! Po pierwsze miałam ochotę na wycieczkę. Jak jest ktoś zmuszony do ciągłego siedzenia, to głupie pomysły same wciąż kiełkują zaciążonej matce. Po drugie, Jego rodzice niemal na pamięć znają mieścinę, jeżdżąc tam rok w rok od "iks"-lat. Miałam nadzieję, że poznam jakieś tajniki nieopublikowane w przewodnikach. Po trzecie, była też moja mama, która nigdy wcześniej nie była w Kazimierzu. A oglądając zdjęcia z naszej pierwszej wyprawy chciałaby też zakochać się w Kaziku ;)
Ale... Zetka. Ja- ciąża. Ciąża zagrożona. Ciąża i pogoda zupełnie jej nie sprzyjająca. I niedostosowanie potrzeb jednych do drugich...

Była tak skwarnie, że po wyjściu z samochodu, w którym nie było klimy (nie dlatego, że nie było, tylko dlatego, że dziadki nie chciały się przewiać) już miałam dość wycieczki i chciałam krzyczeć- DO DOMU!!!!

Zetka oczywiście poznała teren i koniecznie chciała zacząć wycieczkę od placu zabaw, na którym była z tatusiem! :) Jedna babcia wpadła w szał ekscytacji możliwości pokazania drugiej babci caaaaałego Kazimierza... Nikt nie pomyślał o tym, że chciałabym poznać też coś więcej. Ale nie mam nawet 1/100 siły, nie wspominając o Zetce, na takie tempo zwiedzania.
Skończyło się na tym, że babcie biegały gdzie tylko mogły. Ja smażyłam się na placu zabaw. A dziadek siedział sam na Rynku.


Jak miałam już totalnie dość, gdy bezsilność na swoją ociężałość, złość na niemoc zwiedzania, irytacja na beznadziejną pogodę, zazdrość bieganiny babć, wycisnęły ze mnie łzy. Gdzie w tej bezsilności i samotności, wyżaliłam się Jemu przez telefon i gdy Zetka już miała dość ukropu i pot z niej spływał, poszłyśmy napić się czegoś zimnego. Dołączyłyśmy do dziadka.
Tam, pod parasolkami nieco ochłonęłyśmy i po pewnym czasie dołączyły do nas babcie. Zetka znalazła inną atrakcję. Coś co jej sprawia wielką radość. Duża ilość ludzi- widzów, grajki z muzyką na żywo i wieeeeelki plac (Rynek) jako jej scena! Zaczęła tańczyć :)


Po tanecznych popisach, kiedy wszyscy nieco ochłonęli  poszliśmy na obiad. Byliśmy w knajpce, która chyba nazywa się "Weranda" czy coś z werandą. To stałe "obiadowe" miejsce dziadków podczas ich pobytów w Kazimierzu. Można poczuć ducha dawnych lat. Płatność tylko gotówką, o gotowym posiłku informuje pani krzycząc z okienka. Jedzenie nie drogie i smaczne. Wielkim minusem jest to, że nie wszystkie miejsca są zacienione. A w taki skwar to wielki błąd. Przez to była kolejka głodnych i spragnionych odrobiny cienia turystów. A stoły stojące w słońcu były nietknięte... Byłam już bardzo zmęczona i poziom irytacji podniósł się do parowania z uszu, gdy jedna babcia zaproponowała jeszcze wypad na promenadę!!! Zetka była skonana upałem, ja i mój niemały brzuch tym bardziej. 

A tu spacer?!? I to w miejscu bez odrobiny cienia?!?... Miałam ochotę gryźć...
W końcu zjedliśmy i ruszyliśmy do samochodu. Zetka padła niemal od razu po zapięciu pasów. Ja też chciałam, ale duchową w samochodzie strasznie mnie męczyła przez co czułam się słabo i mimo zmęczenia nie mogłam zasnąć...

Co do "pana" Kazimierza nie zmieniam zdania. Jest uroczy. Bardzo. Choć nic nowego nie zobaczyłam, to to co już widziałam wcześniej mogłam podziwiać w innym świetle, w innej aranżacji. No i mam całe mnóstwo nowych zdjęć.

Ale:
1' nie da się zwiedzać, żadnego miejsca, z dzieckiem, gdy na dworze temperatura wciąż rośnie powyżej 30 stopni.
2' nie da się nic przyjemnego robić, gdy na dworze jest tak duszno i parno, a kobieta stresuje się przemęczonym dzieckiem i okropnie bolącym, napinającym się brzuchem...
3' jeśli ktoś nie ma siły na jakiekolwiek większe zwiedzanie, nie może wybierać się na wycieczkę z osobami, które mają WIELKĄ chęć na bieganie i biegają gdzie nogi poniosą...Zazdrość przeradza się w złość i irytację u niedomagającej ciężarówki.


Trochę fotek z bieganiny babć :)










Ale przed nami jeszcze jedno podejście do Kazimierza w ostatnim czasie...

1 komentarz:

  1. No w końcu usiadłem i powiedziałem, że przeczytam co ostatnio Cię naszło. Trochę się nazbierało. Pierwsza część była rewelacyjna. Jak widzę druga też dostarczyła przygód innego typu, inne emocje. Jak widać w Kazimierzu można doznać różnych od radości, ekscytacji kończąc na irytacji i złości kończąc... ale czytam dalej...

    OdpowiedzUsuń