niedziela, 13 maja 2012

I jeszcze jeden i jeszcze raz...

Nie tak łatwo zniechęcić mnie do czegoś. Tym trudniej im bardziej mi na czymś zależy, coś mi się podoba! :)


Kilka dni po ukropnym wypadzie, gdzie niewiele miałam możliwości poznawczych, znów wybrałam się do Kazimierza. Znów w innym zestawie turystycznym ;) Znów inne emocje. Znów coś nowego doświadczyłam :)


Długi weekend majowy był jak dwa turnusy kolonijne dla nas :) Ledwo wyjechali jedni goście to z pomocą mamy i Zetki miałam godzinę na przygotowanie domu dla drugiego turnusu ;-) Przyjechała liczna acz wesoła delegacja z Trójmiasta. Też chcieli zapoznać się z osławionym Kazikiem :)


Niestety pogoda wciąż była ukrop-na... Nic ulgi dla ciężarówki... A mimo zagrożenia i nie najlepszego samopoczucia, nie mogłam odpuścić takiej randki. Po prostu nie mogłam...


Sam szczyt początku sezonu turystycznego. Długi weekend majowy. Dokładnie 3 maja. Parno, słonecznie, duszno. Południe. Całe tłumy ludzi!!! Do samego Kazimierza, na "nasz" parking wjeżdżaliśmy pół godziny!!! Sznury samochodów- przed nami, za nami, w drugą stronę i na zamkniętych już z braku miejsc, parkingach... Nasz parking też był już pełny. Wjechaliśmy na prowizorycznie przygotowany parking na prywatnym ogródku.

Kierunek - Rynek.
Plan działania mięliśmy w miarę precyzyjnie ustalony już w domu. Ze wzg na taką, a nie inną pogodę, obecność małych dzieci i zagrożonej ciężarówki plan był iście relaksacyjny.
Menu Kazika na ten dzień:
1) Rynek
2) przejazd po Kaziku meleksem
3) rejs statkiem po Wiśle.
W między czasie miał być przysiad na jakieś napoje chłodzące/lody/gofry...

Realizacja.

Obok placu zabaw, o którym Zetka informowała wszystkich, że tu była z tatusiem!! przeszliśmy bez awantur. Powiedziałam Zetce, że MOŻE jak będziemy wracać to się zatrzymamy. Szczerze pisząc, celowo powiedziałam jej "może"- żeby jej nie okłamywać, bo w głębi serca liczyłam na totalne wyczerpanie dziewczynek i...Nie miałam ochoty spędzać ani minuty na takiej patelni. A Zetka... chyba nie rozumie jeszcze znaczenia słowa "może" i przyjęła moje zdanie ze spokojem :)
Na Rynku było tłoczno. Widać, że jest to miejsce "okupowane" z lubością przez turystów!! Pod parasolkami zero wolnych miejsc, przy budkach z lodami/goframi kolejki. 


Na Rynku z typowo dziecięcych atrakcji- Kubuś Puchatek, dama z XIX wieku, baba jaga...Wszystkim tym postacią BARDZO współczułam!! Byli już ugotowani na twardo- na pewno!


Zetka zobaczyła coś nowego... Był klaun robiący różne rzeczy z baloników. Podeszłyśmy i ... Na dzień dobry zostałam przez klauna pouczona, że nim się zje arbuza...trzeba go przynajmniej na pół przekroić :-D Potem zrobił dla Zetki tygryska. Była baaaaardzo szczęśliwa :) Koszt- ile kto da. Babcia miała piątaka.


Spacerkiem doszliśmy do postoju meleksów. Odjazd -Duży Rynek obok Kawiarni Rynkowej :) Tam trochę poczekaliśmy, bo przed nami też już stali ludzie. Na przejażdżkę meleksem można się wybrać w trzy różne trasy. Było sporo ludzi, a my też nie chcieliśmy zanudzić dziewczynek i chcąc nie chcąc, drugi meleks, do którego my już się zmieściliśmy jechał Trasą A. Fajne w tym meleksie było to, że towarzyszył nam audio-przewodnik. I to nie taki smętny, nudzący, ale dowcipny i interesujący. Dowiedzieliśmy się między innymi skąd są tak popularne koguty w Kazimierzu, dlaczego książę miał dwa zamki... :-) 



I tak dojechaliśmy do wąwozu. Wąwozów na spacery w Kazimierzu jest sporo. W którymś z przewodników turystycznych wyczytałam, że na obszarze 1km2 jest ich ok 20-kilku km!!! Więc w tak skwarny dzień jest gdzie się ukryć i w "klimatyzowanym" i świeżym powietrzu spędzić przyjemnie czas. Moim zdaniem było to miejsce najpiękniejsze i najprzyjemniejsze w te upalne dni!!! A patrząc na podekscytowaną Zetkę- i klimat i miejsce też się podobało!!! Nasza Zetka bardzo lubi spacery. A tu fantazyjne korzenie, mięciutki piasek/ziemia. Można się wspinać, ciągnąć ganiać!!! Jest ciepło, ale nie gorąco, wszystko w cieniu, wśród szumu liściastych drzew... Niestety,mieliśmy na spacer ok 15-20 min bo kierowca meleksa czekał na nas. Aż Zetka niechętnie wracała :) Ja też...









Przyjechaliśmy w miejsce, z którego ruszyliśmy. Czyli znów Rynek, gdzie mnóstwo ludzi, skwar... Od razu ruszyliśmy w stronę promenady. Wszędzie niezliczone rzesze turystów. 




Stateczki pełne... Rejs takim statkiem trwa godzinę. Dopływa się do Janowca i można tam wysiąść i ciuchcią pojechać zwiedzić zamek. Więcej informacji o rejsach: http://www.rejsystatkiem.com.pl/
Wybór stateczków jest spory, jest Pirat, Wiking, Lew... 




Niestety przy tak dużej ilości chętnych nie ma czasu i miejsca na wybory. My zdołaliśmy wejść na trzeci statek. Troszkę niefortunnie, bo... statek był bez zadaszenia. Czyli siedzieliśmy wystawieni na ławeczkach na palące słońce i czuliśmy się jak kiełbaski przypalane na grillu :) Widoki na oba brzegi Wisły były piękne. Jedynym minusem takiego rejs jest... nuda! Brakowało mi przewodnika, nawet takiego audio, który opowiadałby o tym co mijaliśmy, o historii, o Wiśle. No, ale cóż... Wszystkiego nie można mieć ;)












Warto wybrać się w taki rejs. Pewnie też warto zwiedzić zamek, ale jak wysiedziało tyle czasu, na statku w pełnym słońcu to i dziewczynom ani nam dorosłym nie chciało się ruszać dupek z pokładu. Na nic już nie było siły i chęci. 


Po pewnym czasie otworzono na pokładzie barek. Mieściły się w nim zaledwie 4 stoliki. Szybko jeden z nich okupiłyśmy - matki z naszymi dziewczynkami. Były tak samo zmaltretowane słońcem i upałem i spragnione zimnych napojów jak my :) 


Pod koniec wycieczki, siedząc prawie cały czas w barku, dziewczynki naładowały akumulatory i zaczęły szaleć po pokładzie. Biegały, tańczyły... 


Aż po wyjściu obie były już wyzerowane... A tu tylko jeden wózek i zaczęła się awantura... Nie powiem, Zetka była z miejsca na wygranej pozycji :) Bo jej wózek, bo mama w ciąży i brak taty, który ewentualnie mógłby wziąć na ręce. Chcieliśmy jeszcze zjeść jakieś gofry/lody. Ale ogonki przed budkami i BARDZO zmęczone i niezadowolone dzieci potrafią nagiąć nasze plany.
Wróciliśmy do domu! Ale i tak ten wypad uważam za udany i ciekawy. Może moje samopoczucie ciężarówki było innego zdania...Ale ja tam się cieszyłam, a i goście byli zadowoleni, że poznali tak słynnego Kazika. Choć wszyscy zgodnie stwierdzili, że tłumy, pogoda były wielkim minusem. Trzeba by wybrać się we wrześniu- jak jest ciepło, ale nie gorąco, jak jest zielono, sezon turystyczny trwa, więc atrakcje wszelkie są dostępne, ale nie ma aż takiego nawał turystów.
 
Zdania nie zmieniam. Kazimierz jest piękny :) No i towarzystwo wzajemnej adoracji miało podobne potrzeby i podejście do sposobu zwiedzania- nic na siłę i tak, żeby dzieci były zadowolone i dorośli coś zobaczyli.

1 komentarz:

  1. Brawo. Mnie zaciekawiła możliwość rejsu i powrót kolejką na Zamek. Może, może kiedyś :D

    OdpowiedzUsuń