środa, 26 września 2012

jesienno sentymentalne "nie mam siły" ;)





http://www.youtube.com/watch?v=t1TcDHrkQYg&feature=youtube_gdata_player
 

To taki muzyczny podkład pod dzisiejsze wyznania :)
Ten rok jest mocno imprezowy. Nie dość, że Euro i Olimpiada, to wśród rodziny i przyjaciół posypały się imprezy weselne, ba! I okrągłe urodziny - 80' 70' 50' 40' 30' 18' 5' ...

Nie ma to tamto... Czas leci... Nie, to my mijamy...

Dzisiaj poczułam to na własnej skórze! Nie ma mnie w domu 1,5 tygodnia-  już! Trochę  tu, trochę tam... Gdzie i kiedy jeszcze nie wiem. On wraca dopiero 24 września :( Po miesiącu!
Mimo, że czas spędzam przyjemnie, o tyle o ile jest to możliwe z dwójką maluchów poza swoim terytorium, to już tęsknię za totalnym luzem, spontanicznością domowych czterech ścian! Chcę swobodnie poruszać się po SWOIM terenie. Nie stresować się, że komuś przeszkadza dziecięcy płacz, że bez oglądania czy słuchania krzywych komentarzy, mogę sobie swobodnie poprzeklinać zmęczenie dziećmi, mieć po prostu bezstresowo złe chwile, a nie dusić się i nakręcać jeszcze bardziej. Chcę chodzić potargana, nie przejmować się, że koszulka ulana, że od razu szklanki nie umyłam itp...
Starzeję się. Kiedyś mogłam podróżować niemal z marszu. Nie robiło mi na ile, do kogo (no nie, do kogo w sumie to zawsze robi). Wystarczyło zabrać torbę, trzasnąć drzwiami i wio... I jak było fajnie, przyjemnie, to...mogłam siedzieć bez końca ;-)
Nie robi mi, że sama jestem w grupie okrągłych urodzin. Ale tego się nie przeskoczy. Cieszę się chwilą. A raczej chciałabym mieć ku temu nieco sił i czasu :)
Przez te sentymenty wróciłam do tego co minęło. Do albumów gdzie byłam piękna i młoda ;-) I zastanawiam się, czy wciąż mogę być piękna...chociażby ;-)
Ale chyba, żeby się poczuć pięknym, to człowiek musi być choć troszkę wypoczęty. A ja...nie mam siły ;-)


Po miesiącu tułaczki po rodzinie, w końcu trafiliśmy w całym rodzinnym zestawie na swoje. Jestem wypompowana!!! Znów się powtórzę...nie mam siły. Czuje się gorzej niż babuleńka. Oczy mi się same zamykają już około godziny 21...
A w domu... Od razu z grubej rury. W poniedziałek była położna, wtorek- szczepienia, zakupy. Bo przecież w lodówce jest tylko światełko. Nie wspominając, ze samo mieszkanie po miesiącu woła o chwile dla siebie :) Nie mam nawet kiedy zgrać zdjęć z aparatu. Choć tych zdjęć za wiele nie będzie, bo nie miałam...siły :-P i chęci na pstrykanie. 

Rodzinka to kochana instytucja, ale na krótko, albo jak nie jest się zależnym całkowicie od innych. Głupio mi było, bo ani nie miałam swojego samochodu (co będąc z dwójka małych dzieci, w tym jednym które je specjalne mleko, na wsi gdzie do sklepu jest kilka km,  jest wielkim utrudnieniem), nie mogłam w pełni robić tego co chcę, co muszę. O wszystko musiałam prosić...
Nie wspomnę, że podczas tułaczki, przeszłam zapalenie piersi, zatrucie pokarmowe Zetki, przeziębienie Zetki i Kudłatej, a co za tym wszystkim idzie, wiele nieprzespanych nocy, ból głowy, rozdrażnienie w ciągu dnia mej skromnej osoby.Aż wstyd się przyznać, ale chyba zaczynam się uzależniać...od tabletek przeciwbólowych- dzień w dzień budzę i czacha zaczyna dymić... :/
I wyrzuty sumienia, że jestem w gościach, a chodzę spać z dzieciakami. Nie mam siły (znowu) siedzieć i paplać wieczorami. Choć bardzo bym chciała, to po prostu nie mam siły...
Teraz jestem w domu. Zetka w przedszkolu, On w pracy, a ja z Kudłatą. Dochodzę do siebie, chyba... Choć trzymam się, jak brzytwy tego, co w chwili słabości obiecał mi mąż... Że będę mogła wybyć gdzieś na weekend SAMA. On zostanie z dziewczynkami. Mam nadzieję, że będzie o tym pamiętał i to nie za kilka lat sobie przypomni, jak dziewczynki nie będą dla niego wielkim problemem jak z nimi zostanie. Bo ja.. najchętniej dałabym nóżkę jeszcze dziś. Żeby przesłać weekend, połazić bez celu, bez pośpiechu, bez stresu. 

Jesień to moja ulubiona pora roku! Mam coś z dziecka, co budzi się właśnie jesienią! Ciesze się, ze Zetką ma to po mnie... Uwielbia deszcz i kalosze!!! Bieganie po kałużach to nasza ulubiona zabawa i... Liście! Grabienie, a potem rozsypywanie, tarzanie się, bitwy na suche liście :) uwielbiam to! I Zetką też :) Uwielbiamy zbierać orzechy, których w tym roku w Wiśniowej Alei nie zabrakło!! I później z Zetką wciągamy orzechy, jak wiewiórki ;-) I latawce... Kto ich nie lubi? :)







Jesień też bardziej nastraja mnie sentymentalnie do wszystkiego. Wczoraj, wracając z przychodni, już przed 7 zaczęło brakować słońca. Marzy mi się wyprawa w góry. Dawno już nie byłam w górach... Z kilkanaście lat!!! Tak żeby połazić, poprzyglądać się jesieni wkraczającej na nasze ziemie.
 aaa... Przepraszam, w górach byłam z Nim 4 lata temu...Z Zetką w ciąży! I to nie było, ze nie mogę tego czy tamtego. Śmigałam wszystkimi szlakami jak każdy miłośnik gór :)

Teraz też bym się wybrała w góry. Sama!!! S A M A... No, może z książka pod pachą. Wstawałabym tak jak się sama obudzę, ruszyłabym po spokojnym śniadaniu na zwiedzanie knajpek w poszukiwaniu najlepszej kawy, a potem w trasę. Gdzieś w schronisku czytając książkę i nie myśląc o niczym popijałabym gorący rosołek. I robiłabym mnóstwo zdjęć! I zbierała suche liście. I skakałabym po kałużach... 

Eh... Czas ruszyć się. Dziś w menu zupa dyniowa :-)
Dyniowa mnie też jesiennie nastraja. Dzisiaj ze wzg na te jesienne wzdychania, nieco ją zmodyfikowałam. Ale tylko odrobinkę. Oryginał to to:


Jednak nigdy nie zrobiłam kremu jak w oryginale. Po pierwsze- zupę robię na bazie rosołu, a nie kostek rosołowych. Po drugie, do kremu dodaję wszystkie warzywa, które są niezbędne do rosołu. A to dlatego, że jak robię zupę, to chcę żeby to było danie treściwe i miało jakieś wartości odżywcze. Bo jak robię zupę, to nie robię już drugiego dania, wiec zupą trzeba się najeść:) Dzisiaj włożyłam jedną ćwiartkę z kurczaka, na bazie której powstawał rosół. A potem... Żeby poczuć nieco kominka, który nieodzownie kojarzy się z jesienią, dodałam dwie wędzone nogi kurczaka. Sama dynia kojarzy się z jesienią, bo to jej okres największego "rozrodu" :-) Do tego zapach wędzonki... Szczypta chilli, czosnku... Mmmm. Teraz bulgocze wszystko na ogniu, aż zmięknie...



Co do samego przepisu... To jest dla mnie baza. Pomysł. A wszystko i tak powstaje "na oko" w zależności od tego jakiej wielkości jest dynia.

A to efekt końcowy :)
 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz