czwartek, 22 marca 2012

o Lublinie

Robi się cieplej na dworku. Więcej czasu spędza się na zewnątrz - albo na spacerku, albo spacerkiem idzie się do sklepu. Można spokojnie się rozglądać, podziwiać, rozmyślać...
Najpierw kilka zdjęć wiosną pachnących ;)
                                       Spacerek 17 marca:





                                                     Łapanie słoneczka 23 marca:

 

Jak odbieram Lublin na wiosnę...

Lublin to miasto pełne kontrastów. Każde miasto takie jest. Ale każde ma inne elementu które kontrastują i przez to rzucają się w oczy. A Lublin to miasto zupełnie inne od np. Bydgoszczy, w której troszkę pomieszkaliśmy. Ale Lublin ma też swojej, wewnętrzne kontrasty.

Przede wszystkim podoba mi się zabudowa, tzn rozmieszczenie przestrzenne budynków! Jest dużoooo otwartej przestrzeni- parków, skwerów, deptaków, wąwóz... To powoduje, że miasto może oddychać pełną piersią. Może żyć- bo jest gdzie to miejskiej życie prowadzić. Aż nie mogę się doczekać kiedy wszystko zacznie kwitnąć, nabierać koloru... Wtedy musi tutaj pięknie wyglądać!!

Lublin jest mniejszy od Bydzi. Całkiem sporo mniejszy. Ale w ogóle tego nie widać! Zwłaszcza po... no właśnie po tym jak to miasto żyje!! Zmuszona szukać apteki wieczorem w niedzielę, wyszłam z domu. Godzina 20. Niedziela! W Bydgoszczy byłoby głucho, cicho i dość niebezpiecznie. Tutaj- co to niedziela? :) Mnóstwo studentów wracających z imprez (w niedzielę!!). Na ulicach gwarno, tłoczno i w ogóle nie czuć, że weekend się skończył/kończy. 
Nie wspomnę już o multikulturowości Lublina. Na naszej ulicy, ba! w naszym bloku mieszka bardzo dużo studentów z krajów arabskich. Przez to nie widać za dużej różnicy między Lublinem, a Anglią ;-) Jest bardzo dużo studentów z Azji. Miasto nie dość, że młode duchem- co widać codziennie po setkach studentów na drogach, w autobusach, w knajpkach, w parkach... To jeszcze tak zróżnicowane rasowo! Super! Ani Wrocław, ani Gdańsk, ani Warszawka czy Kraków nie wywarły na mnie takich odczuć. Owszem- słychać inne języki (angielski,włoski, hiszpański) , ale nie widać tak bardzo tej mieszanki narodów :) A w Lublinie czuję się niemal jak na Zachodzie :) 
Dzięki takiej dużej ilości studentów i tak różnorodnej grupy studentów w mieście jest całe multum różnych różnistych knajpek, knajpeczek. Można wybierać między kilkoma barami sushi, knajpkami z chińszczyzną, są kuchnie tureckie, żydowska, meksykańska czy standardowe włoskie i całe mnóstwo knajpek z tradycyjnym polskim jadłem :)
Jest w czym wybierać. :) Po pokrzepieniu żołądków jest taki sam wybór kulturalny. Jest tu sporo różnych teatrów i co chwilę są występy gościnne zwłaszcza teatrów warszawskich czy krakowskich! W przyszłym tygodniu zaczynamy się "ukulturawiać" :) Idziemy z Nim do Teatru Muzycznego na "Phantoma" :D Już nie mogę się doczekać. Dzisiaj w innym teatrze wypatrzyłam kolejny spektakl, na który chciałabym pójść. Do Teatru Osterwy na "Na końcu łańcucha" i "Bóg"...  Wypady do kina- owszem ale na jakieś niszowe filmy. Pozostałe prędzej czy później pojawiają się w TV czy na płytach. A niszowe kino, teatr, czy występy gościnne... To jest to czego jestem głodna. A w Lublinie ten głód można zaspokoić. Ba! Można mieć problem z czasem aby zobaczyć wszystko co by się chciało!! Zwłaszcza, że jest się w ciąży, bliżej końca niż jej początku i przede mną niemiła perspektywa kolejnego okresu głodowania kulturalnego... 

Tym, co jest bardzo mocno widoczne w Lublinie - kontrastujące z bogatym, pełnym pozytywnych emocji życiem studenckim- jest ubóstwo... Będąc dość częstym gościem Trójmiasta, Bydgoszcz, Toruń, Warszawa... - nie widziałam tego tak ostro, jak widać to, tutaj. Idąc jedną, główną ulicą - niemal co kilkanaście metrów są żebracy... Babuszki, dziadki, pan z pieskiem, kobieta z wózkiem... To jest straszny widok. Codziennie są w tych samych, niemal wyklęczonych miejscach . Codziennie- od rana (widzę ich jak jadę z Zetką do przedszkola po 8 rano)  i popołudniu (wracamy ok 16- a oni wciąż tam są). Zastanawiam się skąd się to bierze? Czy to właśnie oznacza "Polska B" ? To jest bardzo smutny widok... Czasami jak mam jakieś drobne i przechodzę obok, wrzucam do puszki/kapelusza/plastikowej miseczki drobne. Ale niestety jest to czasami. Bo... 

I tutaj występuje kolejne zaskakujące odkrycie- odkrycie przeze mnie oczywiście. Lublin to miasto pełne obcokrajowców, studentów, przyjezdnych. Wydawać się mogłoby, że takie rzeczy jak płatność kartą jest już bardziej powszednia niż noszenie gotówki... Ale nie tutaj! Jest całe mnóstwo sklepów gdzie kartą się nie zapłaci!! Ostatnio jestem na etapie robienia foto-albumów. Żeby je odebrać (wybierałam odbiór w 3 różnych miejscach ze wzg na brak czytnika kart) niestety za każdym razem musiałam mieć gotówkę. Dzisiaj chodziłam z Zetką, żeby zrobić zdjęcie paszportowe... Dopiero któryś z rzędu zakład fotograficzny (a wszystko to w obrębie samego centrum miasta!!!!) miał czytnik kart!! Podobnie jest w większości sklepów w centrum miasta! A najśmieszniejsze jest to, że automatów do wypłaty gotówki wcale nie ma za wiele! Trzeba się nieco nachodzić. To jest dość spore utrudnienie. Przynajmniej dla mnie! I podejrzewam, że dla większości przyjezdnych też :/

Lublin to miasto kościołów. Wielu różnych wyznań. I... ostentacyjnego okazywania uczuć religijnych przez katolików! Jadąc autobusem widziałam i studentki i starsze babcie, które np przejeżdżając obok kościoła przeżegnały się! TAKIE O_O oczy zrobiłam. Czegoś takiego chyba nigdy wcześniej i nigdzie indziej nie widziałam! Podobnie jak chłopacy wyciągający spod bluz/koszul/kurtek łańcuszki z krzyżykiem i całujących ten krzyżyk...  Zastanawiam się jednak, patrząc na tych ludzi, słuchając ich rozmów, czy jest to prawdziwa i głęboka wiara czy... takie wychowanie... 

Odnoście słownictwa :) W Lublinie poznałam nowe słowo! HA! Każdy region ma swój język. Tutaj ciężko jest coś innego wyłapać przez napływającą młodzież, studentów, obcokrajowców. A jednak! 
Obuwie domowe... znałam takie określenia jak łapcie, kapcie, klapki, papcie, kapcioszki, klapki... A w Lublinie mówi się... CIAPY!!! Z tym słowem spotkałam się w szpitalu i teraz niedawno w przedszkolu słyszałam jak panie mówią do dzieci, żeby założyły ciapy :) Fajne słowo :) Podoba mi się! :P  ciapy...

Teraz coś dla mojej mamy :) W Polsce kapelusze to... dość rzadki widok. Zimą w Lublinie widziałam kilka babeczek w kapeluszach! Ale Mamo!! Musiałabyś przyjechać teraz!! I młode dziewczyny i kobiety idące do pracy czy babcie- im cieplej się robi tym więcej widać falujących kapeluszy!! :) Na serio! Jestem pod wrażeniem i wciąż gryzę się, że zapominam aparatu- bo bym z dedykacją dla Mamy robiła zdjęcia :D Kapeluszy- oczywiście :) 

Lublin...
to miasto bardzo kolorowe, pełne życia, bogate w różnorodność i takie...staroświeckie jednocześnie...

ach! ciapy! :)

2 komentarze:

  1. kiedyś od kogoś usłyszałem, że jestem największą Ciapą w bydgoszczy - to znaczy, że jestem największym kapciem???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie nie pytaj :P Ja do tej pory znałam znaczenia "ciapek" - że taka, no ten... no taka gapa :P

      Usuń