piątek, 18 stycznia 2013

psychiczna...

Nie ma co obwijać w bawełnę.


Stąpam po bardzo cieniutkiej linie/ granicy... Czuję to! Czuję, że jestem bardzo bardzo blisko czegoś, co mogłoby być bardzo nieprzyjemne...


Brakuje mi sił. Nie radzę sobie. Jestem do bani.


Po wczorajszym incydencie, pokrzepiona nieco słowem od koleżanki, poszłam do apteki... Po tabletki uspokajające!! Dla mnie!


Wiem, że w Polsce to temat tabu. Ostatnio gdzieś nawinął mi się wywiad z jakimś psychiatrą. Że w Polsce, przyznanie się, czy już choćby właśnie takie wyjście do apteki i oproszenie o jakieś piglety, jest bardzo wstydliwą sprawą. Że wstyd mówić, że psycholog, że depresja itp...


Chyba jestem jedną z tych osób, co wstyd... Bo mówić nie umiem. Może to właśnie mój problem?!? Nie jestem otwarta na swoje spowiedzi. Nie lubię nawiązywać trudnych tematów, w tzw cztery oczy.
Cholernie brakuje mi towarzystwa. Z kimś z kim mogłabym wyjść wieczorami i gadać trzy po trzy, o wszystkim i o niczym. To, tak wyrwać się z tego jeb*go domu, od Niego, od dzieci. A nie wiecznie gnić w tym jednym gnieździe!?! Brakuje mi...ale nic z tym nie robię :/ Nie umiem. Nie jestem "łatwym" egzemplarzem do nawiązywania nowych znajomości. Wiąże się to niestety z dzieciństwem, kiedy "zaliczyłam" więcej niż 10 przeprowadzek. Coś ledwo się zaczynało, po chwili ginęło...
Owszem mam bliskich znajomych... Ale są daleko, rozwiani po świecie. Nie tylko po Polsce. Mam stały kontakt, dzięki internetowi. Ale to nie to samo. Internet jest w domu. Więc ja wciąż tkwię w domu!
Cieszę się ogromnie, bo ma nas w najbliższym czasie odwiedzić jedna z takich bliższych znajomych. Już Mu zapowiedziałam, że wieczory będę spędzać poza domem!!!
Muszę!


Jedyną formą spowiedzi, wyczyszczenie umysłu, wyrzucenia całej bolączki jest pisanie. Przynajmniej nie muszę się powtarzać co u mnie słychać...


No i zaczęłam łykać, takie pierwsze "niegroźne" tabletki. Bo nie daje rady...
Zwłaszcza po wczorajszym! Już prawie, prawie trzy pełne dni minęły od ostatków Kudłatej choroby. A wczoraj znów coś jeb*ło... Znów brak snu, znów płacz, wręcz wycie, znów pościel i jej i nasza obrzygane, znów trzeba ją, siebie przebierać... Na szczęście obyło się bez wysokiej temperatury... Więc to chyba..., zaledwie... tylko zęby...  Najbardziej męczy mnie to, że Kudłata zaczęła zachowywać się jak po porodzie... Tylko MAMUSIA.... Znikam jej z oczu- wycie, pokazuję się- spokój i wyciąganie rączek...
 

Powtarzałam to setki, tysiące razy. Płacz dziecka, nawet swojego, wzbudza we mnie GIGANTYCZNĄ agresję. Wczoraj... Wczoraj bardzo dobitnie zdałam sobie sprawę, że jak coś się nie zmieni to... Jestem zbyt blisko...
Nie mam siły wstawać z łóżka.
Nie chce mi się myć.
Nie chce mi się zapalić światła.
Ciągle płaczę.
Nie chce mi się - to ostatnio moja myśl przewodnia na wszystko...
Nie mam ochoty (mimo, że mam) wyjść z domu.
Jak wyjdę z domu, wkurwia mnie, że jest dziedziniec nieodśnieżony, że tylko wejście "pod górkę" jest dostosowane do wózków, że chodniki śliskie, że ludzie mają krzywe mordy, że jak są schody odśnieżone na chodnikach, to podjazdy dla wózków wyglądają jakby były oblodzonym zjazdem wprost do trumny, a przynajmniej na łóżko szpitalne z gipsem na wszystkich częściach ciała, że za daleko, że za blisko, że czas nie ten...
Po prostu wszystko mnie wkurwia! A łzy lecą ciurkiem z niemocy...

Chyba czas najwyższy wybrać się do psychologa! A myślcie sobie, że jak ktoś coś od psychologa, to z nim już nie teges! Mam to w dupie! Z osobami, które tak myślą coś jest nie teges!
Psycholog. Lekarz jak każdy inny.
Jestem na etapie, kiedy wiem, że coś jest nie tak i na chwilę dzisiejszą zaczęłam "leczyć się" domowymi sposobami. Ale zdaję sobie sprawę, że jak domowe sposoby nie pomogą, to musi być pomoc z zewnątrz. To tak jak z bólem brzucha. Boli- łykasz tabletkę, jedną drugą, trzecią. Nie pomaga ta, inna - idziesz do lekarza sprawdzić co jest.
Ja na razie łykam to, czy popijam tamto... Czy pomoże? Czy dam radę?
Nie wiem.

Mam tylko prośbę. Nic osobistego. To tylko moje takie podejście do jednego sformułowania. Od jakiegoś czasu kilka osób pisało/mówiło "ogarnij się". Dziękuję za chęć wsparcia mnie. Ale plizzz to wyrażenie... To wyrażenie działa na mnie jak płacz dziecka!
Wiem, że Wy w innym kontekście je chcecie przekazać. Ale ja odbieram to jak policzek! Że, weź się opamiętaj, durna ty, przesadzasz, nosi cię, jesteś nienormalna"... Jakby ktoś strzelił mnie w pysk i stwierdził, weź się, wydziwiasz, to normalne, myślisz że jakaś lepsza jesteś?!?

Nawet jeśli to normalne, nawet jeśli przesadzam, nawet jeśli ja wydziwiam, to to jest moje totalne, subiektywne podejście do otaczającej mnie rzeczywistości! Tak mam! Kropka, albo i wykrzyknik!
I obecnie ta otaczającą mnie rzeczywistość jest dla mnie zbyt przytłaczająca, zbyt trudna.

Nie chciałam. Jestem teraz kiepska. Jestem i będę, bo nie mam tego czegoś... Tego tzw instynktu macierzyńskiego tak rozbudowanego jak przykładne "matki polki", które przyjmują z uśmiechem czy strachem o swoje pociechy, ale zawsze z dumą, że są MAMAMI, na klatę wszystkie przeciwności życia! Nie mam tak!
Jestem matką. Jestem też, a przynajmniej gdzieś tam głęboko, albo ostatnio nie tak strasznie znowu głęboko, sobą. Egoistką! Chcę świętego spokoju.
Mam dość uśmiechania się i mówienia "spoko, Kudłata rzyga, sra, nie śpi, ja też nie pamiętam kiedy spałam, ale przecież jest spoko, to normalne dla matek, że muszą się przemęczać przy dzieciach; dzieci rzygające, wyjące, nie śpiące są spoko, takie słodkie, trzeba się tylko o nie troszczyć i to przeżyć"...

Nie przeżyję. Mam swoje granice wytrzymałości. Staram się, ale jest mi za ciężko...

Czas na kolejne tablety, bo już się rozklejam :/
Tak, wiem! Jestem nienormalna!

Ale wiecie co?...
                                                                                    Wali mnie to!

5 komentarzy:

  1. Z góry przepraszam za początek: uśmiałam się!
    Kobieto, oczywiście, że nie jesteś nienormalna!! I brawo za odwagę napisania o swoich uczuciach i potrzebach!!
    A to, że inne matki, jak piszesz "przyjmują z uśmiechem czy strachem o swoje pociechy, ale zawsze z dumą, że są MAMAMI, na klatę wszystkie przeciwności życia" może po prostu nie wyrażają na swoich frustracji. Wychowywanie dzieci jest trudne a jak wsparcie słabe, to wiesz sama jak jest.
    Archetyp kobiety matki jest bardzo mocno zakorzeniony. Nie można być tylko matką nie będąc dorosłą, piękną kobietą, żoną, kochanką, prezeską własnej cudownej firmy, słowem, nie mając zaspokojonych swoich potrzeb - bo z próżnego i Salomon nie naleje.
    Mnie też kiedyś dopadła deprecha. I też sięgałam po farmaceutyki. I też mówiłam, że to nie wstyd - po tym moja siostrzenica odważyła się pójść na terapię. Teraz skłaniam się ku bardziej naturalnym środkom, bo i mniej skutków ubocznych.
    Jesteś piękną i mądrą Kobietą. Jeśli szukasz dobrego rozwiązania - ono przyjdzie.
    Trzymam kciuki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Właściwie w tym wszystkim nic nie napisałaś o swoich potrzebach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aga! Dzięki za słowa otuchy! Ja nie taka łatwa do obrażania się za śmiechy :) Za mało w okół śmiechu, żeby obrażać się, że udało się kogoś rozweselić ;)
      Wiesz, ja właściwie piszę tylko o swoich potrzebach... Tak nieśmiało, bo nie wiem czy mam do nich prawo w tym świecie przez stereotypy rządzącym. To ta moja egoistka się odzywa. I nie wiem, czy to nie są wygórowane potrzeby... Bo to właśnie czas tylko i wyłącznie dla tej egoistki. Z dala od dzieci, od męża- od rodziny. Gdzieś na luzie, bez stresu, że trzeba wstać wcześnie, czy położyć się...wcześnie nad ranem... Wyjść do ludzi, z ludźmi, ale innymi niż te "swojskie" codzienne, kochane rodzinne mordeczki ;)
      Tylko tyle, czy aż tyle?...

      Usuń
  3. Stuknij się babo w łeb!! "nie wiem czym mam prawo?" I nie pisz więcej takich głupot, nawet tak nie myśl.

    OdpowiedzUsuń