poniedziałek, 4 marca 2013

znów nieco wspomnień...

Szybki wypad do Jego rodzinnego miasta po paszporty. W niedzielę popołudniu wyjechałam, żeby przed północą dotrzeć. Wstać przed 7. Pojechać do Urzędu po paszporty i zdążyć na pociąg powrotny przed 9.
W tym roku to już druga taka ekspresowa wycieczka. W styczniu był Gdańsk.
Już wracam. W torebce szczoteczka i pasta do zębów. Piżama. Bielizna. I najważniejsze- paszporty.

Jak przyjechałam to taka mieszanka dziwnych uczuć mną zawładnęła.
Bydgoszcz, bo o niej jest mowa. Tu się urodziła moja mama. Tutaj urodził się On. I tutaj urodziła się Zetka.
Tutaj mieszkają Jego rodzice. A ja byłam i jestem przejezdna. Co będzie- nauczyłam się nie gdybać.

Wysiadłam na Leśnym. "Swojej" dzielnicy. Przedreptałam chyba wszystkie uliczki. Znam każdy zaułek. Tutaj rozpoczęliśmy nasze wspólne dorosłe życie. Tutaj pierwsze miesiące przeżyła Zetka.
Nie każdy ma takie szczęście, że jeszcze będąc na studiach może wprowadzić się ze swoją drugą połówką na "swoje". Nam się poszczęściło. I choćby dlatego to miejsce powinno budzić pozytywne emocje. Powinno.

Na dworcu czekali na mnie już rodzice. Tata powiedział "Patrz, Twój pomarańczowy domek". Bo Zetka tak nazywała, do dziś tak nazywa domy- po kolorach :) Wtedy mama dodała "Jaki on tam jeszcze jej". I coś w tym jest.

On nie chce w ogóle przyjeżdżać tutaj. Zbyt wiele negatywnej energii się wytworzyło przed wyprowadzką z miasta. Ale...

Spojrzałam na blok. Ciarki mnie przeszły. Zero tych śmiechów, imprez, wspólnych wieczorów. Tylko ostatni okres. Kryzys. A że trwał trochę i dusiliśmy się w nim, zatarł wszystko co przyjemne.
Jak złośliwe trolle zaczęły wypełzać czarne wspomnienia. Krótkie, sugestywne filmiki...
Ciekawe czy jadąc tutaj, jak On wspomniał Tą Osobę, to czy właśnie przez to, że tutaj jechałam, czy świadomie, czy zupełnie nieświadomie?

Kryzys. Jeden i oby jedyny. Wielki. Wręcz gigantyczny. Błędnie podjęte decyzje. Złe wybory drogi. Sytuacje pod ścianą. Utrata przyjaciół. Utrata wiary w Nas. Gasnąca nadzieja na Razem, na My, na Wspólna przyszłość.
Wtedy wiele zdarzeń, które dla ludzi wokół miały być wypadkami, były sytuacjami na zimno przemyślanymi. Wypadki były planowane. Bo chęć, wydawało się wówczas, chwilowej odskoczni była silniejsza niż racjonalne, trzeźwe podejście do rzeczywistości, w której z każdej strony były tylko złość, wytykanie, wyrzuty. Brak słów otuchy, psychicznej podpory. My byliśmy głęboko na dnie i w tym dole byliśmy udeptywani przez otaczającą nas społeczność.
To był czas, kiedy mieszkaliśmy razem (bo to, że jesteśmy razem, nie oznacza w naszej historii, że tyle razem mieszkamy nawet w okresie już poślubnym!). Mieszkaliśmy razem, czyli teoretycznie byliśmy baaardzo blisko siebie. Teoretycznie. Bo to był okres, kiedy tak naprawdę byliśmy najdalej od siebie. To może śmiesznie zabrzmieć. Ale byliśmy dwiema odrębnymi postaciami, walczącymi ze sobą niemal na noże o... O to, by ta druga strona nie cierpiała tyle... Wypadek... Chęć ucieczki... Jak nigdy byliśmy na granicy "być albo nie być". Zaplątani niewidoczną nicią w błędne rozumowanie "zmniejszenia" bólu, nie bycia problemem dla tej drugiej strony.
On wspomniał Tą Osobę. Która w tym okresie była gdzieś obok. Dalej i bliżej. Jedyna osoba, która potrafiła Nas pogodzić, wzmocnić, postawić na nogi. Zimny kubeł.
To Ta Osoba przecięła ostatecznie nić, która Nas razem trzymała. Która Nas plątała. Nie jedna para już parą by nie była. To co Nas łączyło, mimo pełnego gniewu, smutku, bezradności, zostało raz, drastycznie przerwane. Nie ma łączącej nas nici..
Tylko, właśnie przez Tą Osobę, a może dzięki Tej Osobie, oboje zrzuciliśmy tą gnuśniejącą w Nas nić. Wstaliśmy obolali, powykręcani od nienaturalnie trzymającej Nas przez długi okres więzi. I... I okazało się, że ta więź już dawno powinna być zerwana. Pod nią, nieśmiało, jak pierwsze kwiaty na wiosnę, walczące z zalegających jeszcze śniegiem, budziły się emocje, o których istnieniu już zapomnieliśmy. Wiara, nadzieja, szacunek, miłość, o ironio- zaufanie. Odnaleźliśmy siebie.
Tak teraz zastanawiam się, ze zwykłej ciekawości, co z Tą Osobą się dzieje. Po tamtych wydarzeniach wiele różnych emocji/myśli/słów ciskaliśmy. Większość to były...złorzeczenia. Od jakiegoś czasu jestem "ustabilizowana" emocjonalnie do przeszłości. Chciałabym, aby Tej Osobie ułożyło się wszystko jak najlepiej dla niej. Chciałabym powiedzieć "Dziękuję". Jest tylko jedna osoba, która ma prawo do pierwszego ewentualnego, jakiegokolwiek ruchu. I nie ja nią jestem.

„siedzieli w milczeniu, patrząc, jak zapada zmrok. Może myśleli o swoim niespokojnym życiu. O tym wszystkim, czego sobie nie powiedzieli, o dawnych obelgach i kłótniach, o tych okresach, kiedy się nie widywali. Zastanawiali się, czemu życie zawsze kończy się niechcianą śmiercią”

Wpis z: Cabré, Jaume. „Wyznaję.” Marginesy, 2013-02-21. iBooks.
Ten materiał może być chroniony prawem autorskim.


Zaraz za blokiem był park. Był i wciąż jest. Przejeżdżałam obok. Park nie wywołał lawiny negatywnych wspomnień. Nie mógł ;) To jedyne miejsce, gdzie nawet w okresie kryzysu, byliśmy raczej uśmiechnięci. A wszystko to za sprawą Zetki, która nie pozwalała na zamykanie się w sobie i medytowanie o tym, co by tu zrobić, żeby się odciąć ;)  No i nawet jak byliśmy w parku w trójkę, to wśród ludzi, nie bardzo chcieliśmy się uzewnętrzniać ;) Ale przy Zetce nie było nawet na to czasu. Było jej wszędzie pełno/szybko/wysoko ;)






W Jego rodzinnym domu...
Dziwne uczucie. Wchodząc po klatce uświadomiłam sobie, że nie było mnie tu dobrze ponad rok czasu. A na noc?? Kopę lat... Nie wspominając o tym, że bez Niego nigdy nie nocowałam u Jego rodziców ;)
Nic się nie zmieniło. Tylko zapach na klatce, taki specyficzny kiedyś był. To był - już nie ma.
Czułam się jak nastolatka. Serio serio. Tak totalnie nieśmiało, wręcz byłam zawstydzona tym, że nocuję u Niego. Tfu. Nie u Niego ;) U Jego rodziców. Przez głowę leciały mi pytania: czy tak wypada, czy nie głupio... :P

Bydgoszcz. Nie będę ukrywać, że jako miasto, po całości, to jedno z najbrzydszych w Polsce. No niestety. Urodą nie grzeszy. Pracy też brakuje. Miejsc na wieczorne wypady w okresie studenckim...brak.
Jednak powitała mnie przepiękną, słoneczną, zupełnie bezchmurną pogodą. Z sentymentem do dworca szłam pieszo. Większość miejsc- sklepów, barów i nieśmiertelnych banków- jak stało tak stoi.
Jest kilka miejsc, które warto zobaczyć. To tramwaj wodny. To Wyspa Młyńska. Herbaciarnia Asia. Olbrzymia przestrzeń w Myślęcinku na leniwe, długie spacery.
Sama, chciałabym pochodzić po uliczkach Leśnego. Pobuszować w tamtejszych lumpach ;)
Czy coś jeszcze? W informatorach turystycznych znajdzie się więcej miejsc. Napisałam tylko co mi się w Bydgoszczy podoba. Subiektywnie, wg mnie to są bydgoskie perełki.




 W oczekiwaniu na Tramwaj Wodny:



 Wspomniana przeze mnie Herbaciarnia i tzw Bydgoska Wenecja, a raczej jej skrawek ;)
 Na Wyspie Młyńskiej:




W Myślęcinku:


A teraz najwyższy czas zacząć się pakować. Jutro wylot. A póki co wyjęłam z piwnicy torby :) A spakować muszę i obie dziewczynki i siebie. To zaledwie 5 dni. Jednak biorąc pd uwagę nadmierne uzewnętrznianie się i górą i dołem Kudłatej muszę mieć zapas. Z Zetką nigdy nic nie wiadomo- choć póki co ma tylko 3 zestawy ciuchów, w których non stop wciąż chodzi. No i ja- żeby nie było, coś do wyboru muszę mieć, a nie że nie będę miała w co się ubrać... ;)

Przyznam się bez bicia, że jadąc do Bydgoszczy uświadomiłam sobie...jaką zafundowałam sobie szkołę przetrwania... I obym ją przetrwała. Lecimy same. Trzy babeczki. Bez Niego. Przeraża mnie wyjście z samolotu... Kudłata, Zetka, bagaże podręczne. A bagaż główny, wózek dopiero w hali... Czy do jutra zdążę zapuścić tak ze dwie dodatkowe ręce??!!?? :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz