poniedziałek, 25 lutego 2013

nadopiekuńczość?!?

Przeczytałam ostatnio pewien artykuł, który mnie bardzo poruszył. Niby nie powinien, bo mam małe jeszcze dzieci i nas nie dotyczy... Nie dotyczy i oby nigdy nie dotyczył!!! Pod samym tym artykułem są przeróżne i negatywne i pozytywne wypowiedzi. 
Powiem tyle- znam kilka rodzin, w których mieszkają nastolatki- starsze czy młodsze dzieciaki, które dokładnie odzwierciedlają podane statystyki. To jest smutne :/

Mam nadzieję, że moje dziewczyny nie będą powiększać tej statystyki. I nie, nie myślcie sobie, że zależy mi na staropolskiej metodzie wychowawczej, w której przygotowywać będę panienki do doskonałej obsługi ich ewentualnych przyszłych Panów Mężów. Nic z tych rzeczy! gdybym miała synów- tak samo bym ich wszystkiego uczyła, żeby nie byli "lewusami" w domu i, żeby nie byli bezużytecznymi dupkami dla swoich przyszłych partnerek. Zależy mi na tym, aby moje dzieci potrafiły zadbać o siebie i swoją przestrzeń samodzielnie, same dla siebie. I kropka! 
Żeby potrafiły samodzielnie przygotować sobie jedzenie, żeby wiedziały, że się sprząta (i to nie tylko w teorii czy za pomocą rąk mamy i taty!!).

Oto ten artykuł:
 www.edziecko.pl/rodzice/56,79361,12334806,Czego_nie_potrafia_robic_wspolczesne_dzieci_.html


Zastanawia mnie dlaczego tak się dzieje?!? Czy to przez to, że życie tak strasznie nas teraz pogania, jego tempo nie pozwala na tyle czasu z dzieckiem ile byśmy chcieli i w ramach jakichś wyrzutów sumienia, chcemy dziecku wynagrodzić naszą nieobecność, poprzez robienie dla niego/za niego?

1. Zetka jest jeszcze za mała na samodzielne zakupy. Chociaż, według wspomnień mojej Mamy, byłam w Zetki wieku jak sama poszłam po raz pierwszy do sklepiku i... Pomyliłam cebulę z kapustą czy jakoś tak :P Ale byłam! Teraz do sklepu jeździmy raz w tygodniu. Ale na bank nie raz i nie dwa wyślę Zetkę za rok czy dwa do osiedlowego sklepiku bo jakieś drobiazgi, których zabrakło w danej chwili. Bo dlaczego nie?!?


2. Pranie?!? Czizysss... Zetka już teraz pomaga mi i sama nastawia program. Przyznaję się bez bicia, że nie bardzo chętnie pozwalam jej wsypywać proszek do prania, bo więcej go wokół pralki niż w dozowniku... Ale za chwilę jak chaos się w niej ustatkuje (oby) i wsypywać proszek będzie i wlewać płyn. Pomaga mi w segregacji ciuchów na ciemne, kolorowe, białe. Ładuje pralkę. To była kiedyś zabawa. Nauka przez zabawę. Ale to nauka do życia.


3. Na mycie łazienki Zetka, a tym bardziej Kudłata jest za mała ;) Teraz tylko rysować Zetka wodnymi kredkami po wannie potrafi, a Kudłata ćwiczy skłony i picie wody z wanny :D Ale właśnie obowiązki ogólnodomowe- Zetka ostatnio odkurza. Na razie skacze od okrucha do okrucha. Wyciera ze mną kurze- ma swoja ścierkę. Lubi to, mimo że to drobiazgi. Ale... Przecież to jest pierwszy etap i ma dopiero 4 latka! No i... Woli pomagać w ogólnych porządkach niż sprzątać swój pokój :/



4. Prasowanie... Ja prasowałam jako 10-12 latek. Pamiętam. Pamiętam jak urodził się mój brat 12 lat młodszy i pomagałam Mamie. Wtedy dopiero wchodziły pampery, więc pieluchy tetrowe to była podstawa- zawsze pełno i do prania i do prasowania. Zetka kilka razy mi pomagała prasować. Kupiłam jej w końcu zabawkowe żelazko i jak ja prasuję, ona na swojej desce (ta część do prasowania rękawów została zaadoptowana jako deska do prasowania Zetki). Co to za filozofia z tym prasowaniem?!? Nie kumam... I nie wyobrażam sobie sytuacji, żebym na "życzenie" którejś z dziewczynek leciała wyprasować ten czy tamten ciuch, bo koniecznie chce jutro ubrać do szkoły. Będą potrzebowały, to sobie wyprasują i kropka! A jak nie, to będą chodzić w gnieciuchach!

5. Fakt. Wspólne przygotowywanie posiłków w reklamach telewizyjnych wygląda słodko. W rzeczywistości tak uroczo do końca nie jest. Ale jest wesoło :) Zetka uwielbia mi pomagać w kuchni. Razem mieszamy ciasto, Zetka wałkuje, wycina czy miesza zupę. Rozbijała już kotlety schabowe, pomagała w odbierania ziemniaków. Ostatnio zaczęła przygotowywać sobie sama kanapki. Jak nie ma chleba- a raczej z nim w naszej kuchni krucho. Nie lubię wyrzucać jedzenia, a że pieczywo jemy bardzo rzadko. On póki co w ogóle, więc kupuję bułeczki. Wtedy tylko przekroimy Zetce bułkę, a resztę sama zrobi! I proszę, wytłumaczcie mi, bo serialnie nie potrafię wyobrazić sobie nastoletniego dziecka nieumiejącego zrobić czegoś do jedzenia?!?



6. To już jest wręcz osłabiające... Sama byłam z tych co drzewa traktowały jak drugi poziom miejsca do zabawy. Nie raz dostało mi się jak wróciłam w podartych ciuchach :D Zetka uwielbia wspinaczki! Na drzewa sama jeszcze się nie wspięła, ale z pomocą Dziadka, Jego czy mnie, u Babci Indianki w ogrodzie nie raz i nie dwa siedziała na gałęzi jabłonki czy gruszy! Jeśli dziecko nie czuje w tym frajdy, to nie będziemy zmuszać, ale czemu nie pozwalać takiemu, które chce?!?



7. Jak jestem na placu zabaw często słyszę "nie biegaj", "nie wchodź", "uważaj", "pobrudzisz się"... No kurwa!... Przepraszam. Aż mnie nosi! No niech się pobrudzi, niech ma kilka siniaków, niech poczuje piasek w ustach ( choć może nie w takiej ilości jak to praktykowała Zetka swego czasu). Kiedy ma później poczuć się wolne, dziecięce, beztroskie??? Jeszcze parę lat i stresy życia codziennego staną się nie do zniesienia dla takich "zahukanych" dzieci. Po co im odmawiać chwil beztroskiego, bez wielkich konsekwencji rozrabiania, wygłupiania się, zabawy?!? No proszę Was?!? Czy jeśli Zetka chodzi z tysiącem siniaków, zadrapań ale z wielkim bananem na twarzy to znaczy, że stała się jej jakaś wielka krzywda? Że jest nieszczęśliwa? Czy może oznacza to, że ja jestem wyrodną, nie dbającą o swoje dziecko matką?!? Przecież tłumaczę jej, że jak zrobi to czy tamto, że ta czy inna czynność może skończyć się tak czy siak. Upadnie. Wstanie. Nic się nie stało. Nie ma płaczu to znaczy, że nic poważnego. Nigdy nie biegłam i nie histeryzowałam przy Zetkowych upadkach. Przy Kudłatej też nie robię tego. Przynajmniej wiem, kiedy stało się coś poważnego- wtedy słychać płacz.
Jak Zetka chce zrobić coś nowego- co Jego przyprawia o gęsią skórkę, a ja zastanawiam się tylko jak to się skończy i czy mam przy sobie jakieś środki opatrunkowe- Zetka pyta się nas "Martwisz się o mnie mamusiu?". Odpowiadam, że zawsze się martwię, ale wiem, że jest dużą i dzielną dziewczynką i jak chce to może spróbować tego czy tamtego. Wtedy On najczęściej wychodzi zły :P i zestresowany, ma Zetka zaczyna nowe przygody mówiąc "Nie martw się, będę ostrożna" :)
Pozwalam chlapać się w kałużach- co uwielbia, robić "orła" w śniegu, brudzić się w błotnych kąpielach, chować w górach suchych liści, czy wspinać się tam gdzie tylko ma ochotę!
Wychodzę z założenia, że szczęśliwe dzieci to brudne dzieci! :)





                                        P.S. Nie dumajcie nad moim głosem... sama nie lubię go słuchać ;)


8. Tego nie było w artykule, ale było w jednym programie. Taka kolejna głupia, codzienna niecodzienność... Dojazd do szkoły. Piszę z premedytacją - dojazd, bo rodzice z uporem maniaka i autodestrukcji...nawet na koniec ulicy podwożą dzieci samochodami do szkoły. Ja pamiętam jak sama, samiuteńka szłam na rozpoczęcie PIERWSZEJ KLASY szkoły podstawowej!!! Pomyliłam klasy i pani zaprowadziła mnie do odpowiedniej... Mama rano wstawała, żeby zrobić nam śniadanie, kanapki do szkoły, pomóc się uczesać i reszta już należała do nas...
Ale ale, co do tego programu. Tam nie chodziło o wytykanie rodzicom, że samochodem zawożą. Chodziło o to, że przez takie podwożenie wszędzie dzieciaka samochodem, taki dzieciak jako nastolatek ma problemy z korzystaniem z komunikacji miejskiej, w której nie raz nie dwa jedzie po raz pierwszy "rzucony na głęboką wodę", że nie wie jakie bilety, jakie kasowniki itp itd... ?!?
Zetka uwielbia podróże i duże i małe. Samochodem jest zawożona do przedszkola, bo ma baaaaardzo daleko. Ale nie raz nie dwa jak ja mam odebrać Zetkę, to- autobusem! Wiecie jak ona się cieszy? :D Kupujemy bilet, sama go kasuje i...wścieka się jak "moherowe berety" jak upatrzone przez nią miejsce jest zajęte :P Ale pociąg/autobus czy nawet statek i samolot nie są obce Zetce!

Wiecie, jestem w grupie rodzicieli, którzy wolą aby dziecko próbowało jak najwięcej, szalało ile może -póki może. Jestem z tych, co trzymają dziecko na tzw."luźnej smyczy".
Tłumaczę, demonstruję, ostrzegam. Ale jak chce sama czegoś spróbować, o ile to nie zagraża bezpośrednio jej życiu - nie mówię NIE. Jestem obok. A wcześniej ostrzegam.
W razie "Niemców" później mogę powiedzieć

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz