niedziela, 21 października 2012

turystyczny weekend

20 października. 17 stopni. Bezchmurne niebo. Słońce i szelest suchych liści układają się w szeleszczący, kolorowy dywan. Jak przyjemnie jest biegać takimi ścieżkami! :)
Weekend. Piękna pogoda! Aż szkoda siedzieć w domu! Już dawno też nie byliśmy w jakimś nowym miejscu. Spacery ograniczało się do szybkich spacerów po Starówce i Placu Litewskim.
NIE!! Dość!!
W końcu nie znamy jeszcze zbyt dobrze ani samego miasta ani jego okolic!
Wstaliśmy. Bez pośpiechu zjedliśmy śniadanie i goł :) ach! Przepraszam, podczas gdy Kudłata zażywała drzemki, my się przygotowaliśmy. No to wio!
Wybraliśmy miejsce bliskie miastu, ale całkiem (jak jeszcze większość okolic) obce nam. Za dużo nie zwiedzaliśmy. Zaledwie "odhaczyliśmy" jedną pozycję z atrakcji turystycznych w tej mieścinie. Ale za to pełnej jesiennego uroku! Z dala od samochodów, od zgiełku miasta czy osiedla. Las, zalew i ruiny! Ot, i mnóstwo pięknie pokolorowanych przez złotą jesień drzew. Zaledwie 20km od domu. Bychawa!

Droga jest prosta. Dosłownie. Tunele drzewne z kolorowymi liśćmi robią wrażenie. A teren trąca nieco Kujawami :)
Sama mieścina za wielka nie jest. Więc dla bezdzietnego turysty, lub turysty ze starszym potomstwem, myślę, że obejście miasteczka zajęłoby na spokojnie ze 3 godziny. No dobra 4, z przerwą na kawę :) Wrócimy tam jeszcze, żeby z samą mieściną zapoznać się bardziej. Teraz, z dziećmi w wieku płacząco- marudno- szybkosięnudządzych... Jeden punkt zaczepienia i back to home :) Ale zdążyliśmy "zachcieć" tu wrócić :)

Ruiny zamku znajdują się w północno-zachodniej części miasta, zwanej Podzamczem. Prowadzi do nich dróżka sypana kamieniami. Ale leniwi (nie my!!) wjeżdżają samochodami pod same ruiny.






Sam zamek został wybudowany w miejscu trzech dworów należących do Bychawskich (stąd i nazwa miejscowości). Choć zamek już do nich nie należał. Często zmieniał właścicieli, którzy go przebudowywali, dobudowywali, zmieniali i ostatecznie...zaniedbali. Ostatni jego właściciele opuścili go w 1888r. I od tego czasu zaczął się początek końca zamku. Co ciekawe, była to budowla dość spora. Powstała w XVI wieku. Ale nigdy nie była zbadana archeologicznie!
Z tego co znajduje się w Bychawie, czego nie widzieliśmy, a chciałabym zobaczyć to cmentarz z zabytkowymi nagrobkami, synagoga, kwatery wojenne i spacer w Kaczych Dołach (to wąwozy jak w Kazimierzu!). Aaa! I co najważniejsze i najstarsze- grodzisko średniowieczne.

Kiedyś przeczytałam, że podróżowanie z maluchem, który jest "na butli" jest trudne... Bzdura! Trzeba tylko odpowiednio podejść do tematu. Do butelek (niestety dla mnie, wciąż TT) nalałam zimnej wody, do pojemniczków nasypałam odpowiednie porcje mleka, butelki zakręciłam. Do termosu wlałam wrzątku. I już. Co to za problem?!? No, może taki że trzeba wziąć większą torbę. Uważam, że jest łatwiej! Nie trzeba się zatrzymywać, żeby nakarmić dziecko. W trakcie jazdy można podać butlę. I nie traci się czasu na postaje. Nie trzeba wywalać cycków na widok publiczny. ;-)

Szalałyśmy z Zetką między ruinami, bawiąc się w berka i rzucając liśćmi. Kudłata, póki wózkowa, dotrzymywała towarzystwa Jemu nieco spokojniejszemu. Po prostu przesympatyczny, spokojny, rodzinny spacer w nowym terenie.
http://bychawa.pl/bychawa-dla-turystów.html
http://zamki.res.pl/bychawa.htm


A potem...

Matka dała nóżkę!! A jak! Zostawiła chłopa w domu z dziećmi, a sama pojechała i wróciła po spożyciu ;)

Teraz zacznę pewnie czystą, darmową reklamę. Jak ktoś nie chce czytać- nie musi! Bo tym razem to będzie o mnie, o moich przyjemnościach. Nie o dzieciach!!

Jak tutaj przyjechaliśmy, nie miałam zielonego pojęcia co gdzie i jak. Ale oczywiście wszechwiedzący google mnie wspomagał. Choć i tak w dużej mierze poległam na swojej intuicji. Intuicji, która i tym razem mnie nie zawiodła. Chcąc nieco zadbać o siebie, o to, o co sama nie daję rady, zaczęłam szperać w necie za salonami kosmetycznymi tutaj. Jest ich całe mnóstwo! Szczerze mówiąc, nie wiem czy gdziekolwiek indziej, gdzie mieszkałam, jest takie samo albo chociaż w połowie, nasycenie różnego rodzaju usługami kosmetycznymi. Poczynając od tych codziennych kończąc na tych stricte medycznych!!! Serio, tutaj jest tego multum!!! Tyle ile zakładów, tyle różnych opinii.
Wybrałam. A bo mi się strona internetowa spodobała. Prosta, klarowna, wyraźna i przyjazna dla oka. No i jak poszłam raz... Tak już chodzę! :) nie wstydzę się i napiszę Instytut Zdrowia i Urody Bonsai.
Są różni ludzie przez co i różne zapotrzebowanie. Ja, przez nieustanne wojaże, lubię miejsca rodzinne, chciałoby się powiedzieć. Miejsca, gdzie i odpocznę, i zrobią co trzeba, a i pogadać jest z kim. Trafiłam! Salon zrobiony prosto w klimacie japońskim. Przyjemna, nie za głośna muzyka, tu i ówdzie kadzidełka czy małe drzewka...bonsai :) A dziewczyny? Profesjonalistki w każdym calu!!! Serio!!! Ale o tym za chwilę! No i takie swojskie :) Zawsze "zrobione" ale tak naturalnie, bez przesadzonej maski tapety. Każda się uśmiechnie, zagada. Mimo fartuszków, nie są wszystkie takie same- sztywne, ze sztucznym uśmiechem na twarzy i milczące. Jak w jakimś zakładzie karnym ;) Tutaj nie muszę wstydzić się, że idę nie "wypicowana", że mam odrosty czy jestem bez makijażu. Nikt na mnie nie patrzy jak na gorszą masę, przy której trzeba się narobić, żeby to coś jakoś wyglądało.
Lubię czuć się swobodnie. Lubię ten "swojski" ale profesjonalny klimat!
Powtarzam się z tym profesjonalizmem. A to dlatego, że chcąc uniknąć większych szkód podczas nieobecności tutaj, chciałam zrobić przed wyjazdem pazury. No dobra- mam problemy z wrastającymi paznokciami. A raczej miałam i jak się okazało, wcale nie takie straszne jak podejrzewałam. W Bonsai prowadzone mam stópki, że ho ho :) No ale przed tułaczką chciałam zrobić, żeby nic mi się nie spaprało. Niestety za późno się obudziłam i M nie miała nic chwili wolnej :/ Postanowiłam, niestety, pójść do konkurencji! Niestety- to słowo które wypłynęło po czasie.
Wybrałam miejsce, gdzie "z marszu" mnie przyjęli. Bo po pierwsze następnego dnia mieliśmy wyjeżdżać, po drugie nie wszędzie był termin, po trzecie było blisko. No więc poszłam do Yasumi. Sieć. Też w klimatach japońskich. To jest jedyna wspólna cecha obu salonów. Bo w Yasumi, obsłużyła mnie dziewczyna... Jak z okładki taniego pisma dla panów. Tapetę miała taką, że jak łącznie przez rok nie wytraciłabym kosmetyków, jak ona na raz. Sztywny, wykrochmalony kołnierzyk fartuszka i sztywny, służbowy uśmiech. Przez całą godzinę jak tam byłam nie odezwała się do mnie ani razu z wyjątkiem poleceń, co mam w danej chwili zrobić. Wszystko wyglądało bardzo profesjonalnie. Pomieszczenie do którego mnie zaprowadziła wyglądało jak sala operacyjna ;) I co z tego?!? Nabawiłam się takiego zakażenia, że przez całą naszą nieobecność tutaj, cierpiałam z powodu wielkiego, czerwonego palucha z którego nieustannie leciała ropa i nic nie mogło się z nim stykać. Koszmar! Wróciłam do M, do Bonsai. I co? Tereeee... Nic wielkiego tam nie robiła. To co zawsze. I pogadałyśmy, i się pośmiałyśmy. A po dwóch dniach, palec niemal jak nowy. Zero opuchlizny, zero ropy... Czyli można!

A dzisiaj miałam przyjemność być na imprezie w Bonsai. Przedstawiono nowe maszyny do upiększania/ ulepszania. Można było spróbować na sobie jak to działa, a przy tym i można było porozmawiać, pośmiać się, wypić winko i przekąsić sushi.


Mają mnie! Jestem uzależniona! ;-) Uzależniona od pozytywnej energii jaka tam istnieje!! A dla kogoś obcego, kto nie ma znajomych w rejonie, to bardzo ważne znaleźć miejsce zaczepienia!


To miejsce polecam, z całego serca. Taki relaks psychiczny dla matki wariatki :)


Kolejny dzień. Niedziela. Znów słonko. Znów bezchmurne niebo. Znów plany na szybki wypad za miasto. Znów mała mieścina.

 
Zawieprzyce.
Tak wyglądał zamek nim pozostało z niego to:






Tym razem pod "lupę" a raczej pod obiektyw naszego aparatu i naszych oczu wzięliśmy zespół pałacowo - parkowy w Zawieprzycach. To podobno początek tras turystycznych Magia Miejsc - podróż po najciekawszych miejscach powiatu łęczyńskiego. Wyjazd z miasta w przeciwną stronę niż do Bychawy. Bliżej niż Bychawa- zaledwie 20km! W Zawieprzycach bywał sam Jan III Sobieski oraz August II w gościnie u Atanazego Miączyńskiego. Jegomość ten zasłynął z wygranej, w odsieczy wiedeńskiej, z Kara Mustafą. Krąży również pewna tragiczna legenda o zamurowanej żywce, w ścianach zamku, parze kochanków... Zawiało grozą? ;) A to historia jakie bywały wszędzie gdzie dwory, pałace, bitwy, władcy i piękne niewiasty...

Po tych terenach również bliższa w czasie, inna bardzo znana postać biegała... Sama Maria Skłodowska przyjeżdżała na wakacje do stryjecznego dziadka!






Tutaj też chcemy wrócić. W długi weekend majowy! Podobno co roku organizowane są imprezy cyklicznie -Majówka Historyczna, podczas której odbywają są pokazy walk, dawnych tańców, rzemiosł i kuchni z okresu X-XI w. oraz czasów Jana III Sobieskiego – XVII w.

Tak oto mija nam, podobno ostatni już tak ciepły, jesienny weekend :)


http://www.turystyka-pojezierze.pl/odkryj-pojezierze/najciekawsze-miejsca-1/zawieprzyce.html?p=2




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz