poniedziałek, 8 kwietnia 2013

imprezowe

Mamy iść na imprezę! Nie dość, że razem!!! Do klubu, gdzie się tańczy- ON!!!! :) On i ja... Razem na imprezę!!! Wow!!! Nie pamiętam kiedy byliśmy ostatni raz, czy w ogóle byliśmy...?!?...

Mam przez to gigantycznego stresa!!! Serio! To znaczy, nie że idziemy razem, tylko że idziemy!!! Wypadłam z rytmu... Nie wiem w co się ubrać, nie znam ludzi, z którymi idziemy... A ja raczej ta z tych, co łatwiej pogadać przez net niż twarzą w twarz... A tu wspólny wypad i to od razu na głęboką wodę...

Dzisiaj dowiedziałam się, że idziemy do klubu gdzie nawet potańczyć można!!! On chce iść do takiego klubu!!??!! I chce jechać taksą, bo będzie grzeszył!!??!! Świat się zmienia!!! Szok!!??!!


Mamy iść do tego klubu, gdzie jest tzw selekcja... Czy my czasem już za starzy na takie zabawy nie jesteśmy?!? Czy nas wpuszczą? Jak się ubrać, żeby chociaż nie wyróżniać się za bardzo??!!??


Zamiast radość czuję coraz bardziej ściskający żołądek stres...

No i mało tego! Widziałam dzisiaj ducha! A śmiejcie się! Bo nie mówię o takim duchu w białym prześcieradle ;) Chodzi o ducha z przeszłości... Osoba. Złapał mnie jeszcze większy stres!!! Moje nerwy zostały mocno nadszarpnięte... I jeszcze On widział, że coś jest nie tak... I jak Mu powiedzieć, czy powiedzieć, czy spróbować zapomnieć?!?


Tysiące pytań. Miliony odpowiedzi i żadna dobra. Dla mnie, żadna dobra!


A ja zamiast sobie odpuścić, zapomnieć, zmniejszać stres... Jak na matkę wariatkę przystało...


Wywołałam ducha! A duch jak duch... Nigdy nie wiadomo czy dobry czy złośliwy. Ale stało się. Duch stał się żywą istotą! 

I przyznałam się Mu! Powiedziałam. Tzn, kłamię teraz...Napisałam Mu o tym... Bo...ja trudne tematy- z Nim nie omawiam a...piszę :) Nie umiem mówić! Zacinam się w sobie i koniec! Jak w mur! Tępy, uparty, milczący...
Myślałam, że to już koniec imprezy, jakiegoś miłego weekendu. Wszystko kaput!


Właśnie schodzą ze mnie stresy. Zbliża się godzina kiedy mamy wyjść. Duch nie jest duchem tylko osobą, która poniekąd wróciła.


Prasowałam ciuchy na imprezę. On, od czasu gubienia gdzieś miedzy domem a pracą, nadmiaru kilogramów, bardzo wszedł w świat mody męskiej!! Aż wstyd przyznać. Wie więcej, w ogóle wie, bo ja to do dziś nie bardzo, co się i jak nosi... Przypaliłam żelazko.
Niech niebiosom będą dzięki za internet!! Nie mam w domu żadnego środka do czyszczenia takiej awarii. To w ogóle moja pierwsza w życiu taka kraksa... A w kolejce czeka właśnie Jego TA koszula. Genialny, domowy sposób, wygooglowany- na szmatkę sól (kamienna, ale ja praktycznie żadnej nie mam, więc sypnęłam domowej resztkę) i prasować rozgrzanym na maksa żelazkiem aż zejdzie przypalenie. I po 2 minutach ani śladu... Z wyjątkiem wszędobylskiej soli ;) Ale żelazko jak nowe! Dałam radę - bo kto jak kto, ale ja nie miałabym dać rady!!??!! ;))


No i się poryczałam... Od tego nadmiaru przeróżnych emocji nagromadzonych we mnie... I ryczę wciąż... Lecą stare kawałki. Bo zawsze do prasowania włączał sobie muzykę, żeby trochę się przy żelazku poruszać ;) i teraz jeszcze pretekst do zaprawienia przed imprezą ;) A tu emocje, utwory takie jak Madonna "Like a Preyer" czy Dionne Warwick " Heartbreaker"...
Ta druga piosenka cofnęła mnie w daaaaleką przeszłość. W lata mojego dzieciństwa. Zobaczyłam czarno-białe filmiki jakie nagrane były jeszcze kamerą na taśmy...


I myśli skaczą po starych kartach kalendarza. Po zupełnie nie związanych z przyczyną tej babskiej histerii, zdarzeniach. Wypad z rodzicami do lasu. Basen w L. Trasa na przełaj przez pola do szkoły z Muti. Jak wróciłam ze spaceru z naszą "jajniczką", która wpadła w pokrzywy i nie wyglądała jak pies na metry tylko jak zaraza na krótkich łapkach...


Normalnie przypadek na pacjenta... Histeryczka! Panikara!


A wszystko to, to zbędne psujące nerwy emocje! Były! No cóż! A nie potrzebnie ;) Ale mądry człowiek po szkodzie, a matka wariatka po napisaniu o wszystkich swoich stresach do męża maila... A mąż obok na kanapie...  No cóż, tak już mam. Nie gadam! Piszę :)


I jak? Przed imprezą jeszcze, On ducha ożywił... ;) Duch to nie duch, a osoba żyjąca wśród naszych znajomych. Nie było stresu, nerwów i innych jeszcze przeze mnie wymyślanych, ewentualnych dziwnych emocji... A była długa rozmowa przez internet, potem telefon, a ostatecznie przez Skype :) i był śmiech, spokój i przynajmniej u mnie...uczucie ulgi ;)


A impreza?... Ach.... Ja chcę jeszcze!!! Wprawdzie nie wytańczyłam się jak za dawnych czasów, bo... Mam wrażenie, że tutaj tak nie tańczą... Serio, serio! Tutaj jakby grzeczniej się bawiono- z nóżki na nóżkę, często w parach?!? Ja tam początkowo, nie znając tutejszych klimatów...popłynęłam jak na te strony! I to nie od ilości alko!! Bo niewiele wypiłam! Nie potrzebny był alkohol, jak imprezowy humor załączył się od samego towarzystwa!! Wiecie, jak szaleć to szaleć- że na parkiecie, po takiej nieobecności. A tu cóż... Dobrze, że On wypił trochę, bo głupawka Mu się włączyła to i wykorzystałam tą chwilę na małe wariactwo. 

A potem kilku facetów (obcych!!) chciało ze mną tańczyć i usłyszałam, że fajna jestem... I nie wiem czy to był komplement czy co... Trochę mnie to zbiło z pantałyku... Bo nigdy wcześniej na imprezie... Nie ważne. Może powinnam wtedy wypić coś, żeby się wyluzować i nie zwracać uwagi na otaczającą starszą rzeczywistość. 
Piszę starszą, bo byliśmy, ogólnie w bardzo fajnej knajpie. Fajny klimat lat PRLowskich, muza z tamtych lat, no i...młodzież z tamtych lat ;) Przeważała! I nie wiem, czy ludzie w tym wieku czują się już dziadkami i nabierają jakiegoś wstydu i hamulców, czy to cecha ludzi z tych stron. A ja taki dzikus z Zachodu, nieokrzesana bestia na parkiecie... Nie ma co ukrywać, sama już jestem nie tyle co "size+" co "age+" ;) No ale duchem to jeszcze mi daleko do tego "+"! Ostatecznie też potem tylko tuptałam nóżką od lewej do prawej i od czasu do czasu na przekór tej publiczności, jakiś zjazd, jakiś ruch bioderkami typu "Shakira, Shakira" ;) Ale tylko na tyle, żeby ci od selekcji nie bardzo chcieli mnie wyeksmitować z klubu ;)

A ubrałam się prosto. Uff... Bo nie wiem, czy bym była gościem w tej knajpie później. Nie dość, że na parkiecie się nie zachowuje to jeszcze byłabym niestosownie ubrana ;) A właśnie. Ubrana!
W czarną koszulkę, krótkie spodenki i czarne rajty plus wysokie kozaki- moje ukochane, sprawdzone na nie jednej imprezie! I dzięki temu wtopiłam się w tłum ;) Poniekąd ;)




2 komentarze:

  1. Stylizacja na imprezę w Strubinach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możliwe ;) Tak jak pisałam- nie bardzo wiem co teraz się nosi ;) I nie bardzo wiem co to te Strubiny :D Ale jeśli jesteś bywalczynią/bywalcem tej knajpy to pewnie wiesz, co piszesz :)

      Usuń