sobota, 4 sierpnia 2012

Pokryzysowy dzień...

Przede wszystkim chciałabym tak publicznie/oficjalnie podziękować wszystkim za słowa otuchy! Posypało się trochę maili, telefonów, wiadomości tu i tam :) Szczerze się przyznaję, że to mnie bardzo miło zaskoczyło! I to nie z powodu tych pokrzepiających słów, że taka najgorsza to jeszcze nie jestem i że nie tylko ja mam tak "różowo"... ;))  Zaskoczyło mnie to, że tak wiele osób tutaj zagląda :) Piszę sobie ot tak, żeby "sobie ulżyć" z tym, z czym sobie średnio bądź w ogóle nie radzę... A tu tyle czytelników :) Chyba będę zmuszona uważać co piszę ;-)) I nie przyznawać się, że tak kiepsko sobie radzę ;)

Ale niee... Wciąż będę myślała, że piszę ot, tak by pobazgrolić internetowe kartki :))


Czy to znaczy, że mi już przeszło? Ale że co ma przejść? Kudłata nie zniknęła nagle, więc nic się nie skończyło. Co najwyżej więcej dała mi pospać!!!????!!! Sama się zastanawiam, czy czyta pokątnie moje zapiski i czy się ostatniego nie wystraszyła ;))

Wczoraj po wybuchu (bo głosowi też dałam ujście paru wiązankom), po spacerze i po kąpieli Kudłata zasnęła ok 19. Przebudziła się o 19:30, ale utulona znów padła niemal od razu. No i...przebudziła się na jedzenie nie o 23, ale dopiero o 1:14!!!! Zjadła i od razu zasnęła. Czyli o tej porze to normalne- nic się nie zmieniło z wyjątkiem ominięcia przystanku sennego o 23. A co potem?.. Ku mej wielkiej radości, Kudłata obudziła się (choć pobudka o tej porze w normalnych warunkach bytu nie napawa mnie radością), a nie tylko przebudziła o...5:47!!!! Zjadła, zasmrodziła pieluchę, prawie godzinę leżała uśmiechając się do mnie!!! Jestem w szoku, z którego nie mogę się chyba obudzić ;) Nie wyła, nie stękała tylko patrzyła i się uśmiechała!!! Ona??!!!??? Ale nie ma to tamto... Nie dam się po jednym razie otumanić. Jeden raz to jeszcze nie reguła! Ona ewidentnie czytała!!! ;)

Za dwadzieścia ósma, zjadła i padła... Nie okłamując nikogo- ja razem z nią!!! I obudziłyśmy się, tym razem ja już pierwsza się zaczęłam przeciągać w wyrku, chwilę przed 11...!
Postanowiłam wprowadzić kilka zmian! Przede wszystkim nie chcę być obwiązana chustą cały dzień!!! Nie jestem kangurem!! Więc Kudłata ZMUSZONA została do egzystencji, tudzież spania w wózku i w łóżku dzisiaj! I dała radę! Wow! A jednak można?!? Ale nie cieszę sie na zapas bo to dopiero pierwszy dzień. Oby nie pierwszy i ostatni.
W końcu posprzątałam łazienkę, kuchnię, wytarłam kurze... Zaczyna być czyściej ;) Muszę wymyślić plan na ewakuację choćby na godzinę w tygodniu - taką właśnie TYLKO moją. No ewentualnie z kawą i książką :)

Jak będzie dalej? Się zobaczy... Oby tylko do przodu, bo inaczej tyłem wyjdę ;))
A obecnie, jeszcze chodząc z Kudłatą w chuście, aby się odizolować robię tak: ;)


Drugi dzień po awarii systemu nerwowego...

Jestem w poczekalni u lekarza. Przyszłam do ginekologa na sprawdzenie podwozia po ciąży. Pierwszy raz w życiu cieszę się, że mam wizytę ginekologiczną! Ba! Matka wariatki cieszy się, ze siedzi w poczekalni. Na uszach słuchawki zagłuszające ewentualne rozmowy czy telefon, ze ktoś sobie nie radzi, lub po prostu ma tysiące pytań... I tylko szlak mnie trafia, ze babki wchodzą chyba tylko po recepty... :)
Jestem sama dla siebie. W przychodni. Bez dzieci. Bez krzyku. Bez płaczu. Bez "mamoooo...". Owszem wizyta mogłaby być nieco później, bo takie wczesne wystawianie już nie pamiętam kiedy miałam. W sensie, ze po godz 8 ubrana, umyta, po pierwszej kawie... Bo pobudki są i to znacznie wcześniej.
 
O ironio! Cieszyć się z wizyty lekarskiej... Nigdy wcześniej nie przypuszczałam, że dojdzie w moim życiu do takiego momentu. W ogóle nie przypuszczałam, że można cieszyć się z chodzenia do lekarzy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz