sobota, 14 kwietnia 2012

Zetka...

Ostatnio wiele się działo. Oczywiście wiele czasu spędzałam u lekarzy- usg, badania laboratoryjne, takie i inne gabinety... Ale tfu tfu tfu, odpukać w niemalowane, chyba nieco się mój brzuszno-lekarski etap załagodził. Dzisiaj byłam u ginekologa z tysiącem makulatury z wynikami najróżniejszych badań. Na szczęście wyniki wszelkie są w miarę ok. A to daje się bardzo odczuć, bo od 3 dni nie biorę (bo nie mam skurczy, sztywnień, bolączek i nie jestem też tak makabryczne wycieńczona) swoich trzech dawek dziennych, medykamentów. A jedna dawka wygląda tak (i to nie jest full zestaw)...
Pani doktor dała mi swój nr prywatny, żebym mogła dzwonić jak tylko coś będzie się działo (nie za bardzo było to posunięcie dodające otuchy... Ale lepiej być zabezpieczonym)... No i jedyny problem tkwi w tym, że Panna się dość nieciekawie ustawiła. Na wyjście ustawiona jest w tym momencie... dupnie :/ Ale mam się nie przejmować, bo może się kręcić bezstresowo jeszcze około dwóch miesięcy :-) W drugiej połowie marca byłam na USG 4D. Wczoraj razem z Nim i Zetką byłam na zwykłym. I jakby nie było Panna rośnie jak na drożdżach (a nie powinna, bo za dużo ich nie jem ;) ) i kolejna wizyta na usg, znów pokazała szybszy termin porodu!!! Obecnie na...12 czerwca ;-P Na usg poszliśmy po wizycie Zetki u pediatry.
 Coś z Zetką zaczęło się dziać... I nie za bardzo wiemy o co chodzi :-/ To, że jest pociągająca i kaszląca...to chyba nic nowego. Najgorsze było to, że w środę zadzwonili do mnie z przedszkola! Wychodziłam już po Zetkę. On wyrwał się szybciej i mieliśmy razem po nią podjechać- to miała być niespodzianka :) 
Telefon! Na telefonie wyświetla się "Przedszkole". Zobaczyłam  i od razu ciśnienie mi podskoczyło, a czarne myśli jak szalone opętały mój mózg!!!! Nigdy wcześniej nie było takiej sytuacji. Wiedziałam, że zostawiając swój nr tel, robię to, w razie gdyby zaszła potrzeba zadzwonić po rodzica... Co się dzieje?!? Co się stało?!? Co z Zetką?!? Z jednej strony chciałam rzucić się na telefon i odebrać już teraz natychmiast. Z drugiej strony... Bałam się! Bałam się usłyszeć, że coś poważnego się stało naszej Tygrysicy :/ Pozwoliłam aby sygnał się powtórzył. Nabrałam głęboki oddech i odebrałam. Zetka cały dzień popłakiwała i panikowała mając iść do toalety. Jest w czwartym zestawie ciuszków, bo nie załatwia się na ubikacji tylko robi "pod siebie"... Zapaliła mi się czerwona lampka!?! Znów wkręciła sobie film z potworami w ubikacji?!? Już przecież to przerabialiśmy... Pani w przedszkolu stwierdziła, że może Zetką ma przeziębioną pitunię. Może szczypie ją i nie chce przez to robić na kibelek... Może... 
 ale.. ale... 
Jednak przypomniała mi się sytuacja z dnia poprzedniego. Przyjechałam po Zetkę i wybiegła szczęśliwa ale "tańcząca". Chciałam, żeby przed wyjściem poszła do toalety. Zaczęła płakać, że ona nie chce, że wytrzyma, że w domu. Ale taniec z nogi na nogę przybierał na tempie. O nie moja panno- idziemy razem. Niemal na siłę wciągnęłam ją do łazienki. Już nie kłóciła się, płakała!! I mówiła "Ona tu nie chce, tu był drugi Olek, ten inny. Ona już nie chce siusiu..." Zmusiłam ją- na chama przytrzymując wierzgającą się postać na kibelek, aż skończyła... Podczas mycia rak wciąż chlipała, a chłopczyk przy drugiej umywalce,  pytał czy chodzi jej o tego starszego Olka czy tego z jej grupy... Nie przywiązałam do tego większej wagi. Pomyślałam, że miała jakieś starcie z którymś Olkiem. Wyleciała mi to z głowy, bo w domu wszystko było normalnie. Aż do środy... Do przedszkola pojechała bez stresu i ścigałyśmy się, która pierwsza dojdzie do drzwi (oczywiście Zetka zawsze wygrywa :P). W przedszkolu rozebrała się, ale długo mnie przytulała i pytała czy szybko po nią przyjadę, i jak nigdy dłuuuugo się ze mną żegnała- buziaki i przytulańce i pytania, o to kiedy będę... Ot, a wyrodną matka pomyślała "wow chociaż raz dziecko się ze mną żegna i to jak słodko"... Aż do popołudnia- do telefonu z przedszkola... 
Wróciliśmy do domu. Zetka nawet nie chciała z Nim rozmawiać, tylko tuliła się do mnie... Ale w domu po pewnym czasie jej minęło. A kibelkowe sprawy załatwiała bez problemu. Dziwne... Ale czerwona lampka świeci się wciąż. Zostawiłam ją w domu. 
W czwartek i tak miała iść do pediatry, bo kaszel nocny zamiast się uspokoić zaczął nabierać na sile i znów przebudzała się i ona, i przez to my mieliśmy "rwany" sen. Ale w czwartek znów żadnych problemów z kibelkowymi sprawami. W piątek też nie... Dzisiaj podrażniłam jej pitunię przez BARDZO dokładne mycie- zmywałam sudokrem...i będąc na spacerze w Kazimierzu (opowiem o tej uroczej mieścinie później) miała problem z pójściem do toalety. Ale poszła ostatecznie i skarżyła się potem, że ją piecze- ale to ewidentnie moja "brutalność" podczas mycia :-/ Wieczorem przed kąpielą zrobiliśmy jej nasiadówkę w tamtum rosa. Martwi mnie jednak to, co się stało w przedszkolu... Ze wzg na antybiotyk, który Zetka dostała na kaszel i na zaczątki zaczerwieniających się uszków, będziemy przyszły tydzień spędzać razem- w domku (jakże się cieszę... NOT). Ale w poniedziałek za tydzień, koniecznie muszę porozmawiać z jej opiekunką. Bo to raczej nie mogła być zwykła przepychanka o jakąś zabawkę... Zobaczę też jak Zetka zareaguje na samo pójście do przedszkola...

Wracając do USG... Zetka przez wciąż traumatyczne podejście do lekarzy, łóżek w gabinetach itp... no i dopiero co po swojej wizycie bardzo wystraszona. Jak lekarz robił mi usg miała takie O_O oczy i taką :- O buzię i nie patrzyła na monitor tylko raz na mnie raz na to coś co jeździło mi po brzuchu... W samochodzie się popłakała, że bolał mnie brzuszek!?! Zaczęłam jej tłumaczyć, że mnie nie bolał brzuszek, że pan doktor zaglądał do Panny, zobaczyć jak ona się czuje, czy rośnie... Nie, Zetka wkręciła sobie, że lekarz cisnął mi brzuch i mnie to bolało i mógł zrobić krzywdę Pannie!!!! Na nic się zdały tłumaczenia, że to taka specjalna latarka, że nie cisnął, że nie bolało... Mnie bolało i Pannę też! Popłakała i zasnęła! Wczoraj, z jakiegoś powodu wróciłyśmy do tego co było u lekarza. W pokoju akurat była latarka. Taka na dynamo. Zetka wzięła tą latarkę i kazała mi podciągnąć koszulkę. Zaświeciła latarkę i zaczęła jeździć nią mi po brzuchu... Zaczęłam jej tłumaczyć, że podobną ma pan doktor i właśnie tak to wyglądało. Włączyłam jej filmik z USG 4D. Ależ jej się to spodobało- oglądała to 4 razy z rzędu! :D I wie jak wygląda bijące serduszko i słuchała mojego bicia i ja słuchałam jej serduszka. I oglądała Pannę i się nią zachwycała- gdzie ma oczka, nochal, buzię, rączki... 
Czasami słychać, że warto dziecko zabrać na badania lekarskie... Czy warto? Warto, na pewno przeanalizować czy dziecko jest na takie przeżycie gotowe. Czy będzie rozumiało co i dlaczego się dzieje... Dla Zetki bycie przy USG było raczej mało zrozumiałym zdarzeniem, które tylko ją zestresowało. Ale pokazanie filmiku, w domu, na kanapie z ulubionym przytulakiem- po prostu w bezpiecznym otoczeniu- to zupełnie inna broszka ;)

Tak w ogóle, to ostatnio czytałam artykuł, odnośnie badań jak kobiety oceniają siebie jako matki... Matki-Polki, nie że matki-polki, ale badania w Polsce robione :D
Według tego badania, w Polsce dobra matka, to taka, która stawia dobro dziecka nad swoje (między innymi). Po części rozumiem to... Sama miewam chwile bezsilności i mam przez to OLBRZYMIE wyrzuty sumienia, że nie mam tyle siły i chęci na zabawy z Zetką, co przed ciążą... :/  Płakać mi się chce, jak Zetka prosi mnie o zabawę w to czy w tamto, a ja po kilku ruchach nie mam siły, ale zmuszam się, bo nie chcę aby ona była smutna... Ale wtedy ja cierpię, boli mnie brzuch itp...
Z drugiej strony...
Brutalna prawda wychodzi... Nie jestem idealną, dobrą matką. Mimo wielu chęci, prób, starań... Ostatnio dość często mam totalnie dość... Dość jęczenia Zetki, że ona chce to czy tamto, jej miauczenia, wycia, buntu. Mam ochotę nią szarpnąć, zatrzasnąć za nią drzwi i wyjść, wyjechać, uciec. Niech inni się o nią martwią, męczą się z nią. Ja wysiadam... Przechodzi chyba spóźniony "bunt dwulatka" - w wieku ponad 3 lat ;) Próba sił? o nie kochana, ja nie mam sił, na te gierki... Nie przystaję do ramkowej, dobrej matki. Jak tracę cierpliwość, a niestety teraz tracę ją dużo szybciej, i choć staram się, to i tak huknę i wrzasnę na Zetkę. Na szczęście wiele słów wypowiedziałam do niej tylko w myślach, ale jednak "zamknij się bachorze, mam cię dość, wynoś mi się" itp... Tak.. Ja, matka Zetki mam czasami jej serdecznie dość! Jestem przemęczona jej chorobami, jej spaniem z pobudkami z powodu kaszlu- wiem, że nie robi tego celowo- ale jednak mam tego wszystkiego dość. Mam dość bycia z nią i stresowania się o najdrobniejszy szczegół związany z Zetką. Mam dość starania się, aby była zadowolona, uśmiechnięta i niemarudząca przez 100% czasu... 
Nie zawsze stawiam ją na pierwszym miejscu! Mimo mojego bardzo kiepskiego samopoczucia wczoraj, poprosiłam Nianię aby przyjechała. Wyszłam z Nim "na miasto". Myślałam pierwotnie o wypadzie do kina, ale skończyło by się to pewnie budzeniem mnie po seansie... Ale nie miała najmniejszej ochoty spędzać wieczoru z Zetką! Więc wybraliśmy się ot, na spacer we dwójkę (plus brzuch). Weszliśmy do knajpki na kawę i deser i potem znów na spacer... Byleby z dala od domu, od Zetki... Jak wróciliśmy, Zetka już spała :) Jakaż była moja radość!! :D
Kocham Zetkę! Całym swoim serduchem (choć są osoby twierdzące, że go nie mam... ) , całą sobą. Zabiłabym każdego, kto zrobiłby najmniejszą krzywdę mojemu dziecku (dlatego oddalam rozmowę z opiekunką w przedszkolu, żeby samemu się nieco uspokoić i nie zrobić/powiedzieć czegoś pochopnie)... Ale, ale... nie zawsze mam ochotę spędzać każdą chwilę z Zetką...
Czy dobra matka musi stawiać na pierwszym planie zawsze i tylko swoje dziecko?!? Wydaje mi się, że chyba nie. Że takie podejście jest bardzo chore, albo ja na serio jestem przykładem matki wyrachowanej, wrednej i co tylko z tych najgorszych przydomków... 
Według mnie... Dziecko będzie szczęśliwe gdy matka będzie szczęśliwa. A szczęśliwa matka to taka, która jest zadowolona... Zadowolona, czyli może a nawet musi, od czasu do czasu robić coś tylko i wyłącznie dla siebie i niekoniecznie tylko wtedy gdy znajdzie na to czas, czy siły między domowymi obowiązkami, gdy dziecko jest w przedszkolu. Mam wyrzuty sumienia, ale to chyba przez to polskie podejście, że matka MUSI zapomnieć o sobie i myśleć tylko o dziecku. Mam wyrzuty sumienia, kiedy mam ochotę wyjść gdzieś bez Zetki. Zrobić coś czysto-egoistycznie dla siebie, nie licząc się z tym, że dziecko chciałoby robić/zrobić coś innego. 
Czy jestem złą matką?...

Mam w głębokim poważaniu opinie innych ludzi. Niech myślą co chcą... Dla mnie najważniejszą oceną "matko-bycia" będzie ocena Zetki. Kiedy dorośnie. Czy będziemy miały dobry kontakt, czy będzie chciała ze mną rozmawiać, jak ona będzie wspominać dzieciństwo... A teraz? Inni-dorośli?... Niech gadają co chcą. Ja i tak od czasu do czasu wrzasnę "WYNOCHA!!!!" albo wyjdę trzaskając drzwiami... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz