Ale to już było...prawie miesiąc temu...
Biorę garść leków. Takie życie. Taka ciąża. Jak trzeba to trzeba. Ale
sama widzę poprawę. Dzięki jednym lekom nie muszę brać innych. A to
zawsze kilka pigułek na dobę mniej :)
Ostatnio poczułam się na tyle dobrze, że mimo wyraźnie kiepskiego humoru
Zetki, wybraliśmy się na wycieczkę do niedalekiej miejscowości!
Obserwowaliśmy prognozy pogody, które zmieniały się codziennie. Raz
pokazywały, że sobota będzie bardzo ciepła i słoneczna, że umiarkowane
zachmurzenia, ciepło ale nie za ciepło. Nawet deszcze i chłodek miał
być.
A jak było?
Uroczo!
Pogoda- zachmurzenia umiarkowane, względnie ciepło.
Chyba od dłuższego zastoju w domu, początkowo humory mieliśmy dość
burzowe. Ale to też mogła być, jakby nie było, wina Zetki, która za
wszelką cenę chciała pokazać kto tu rządzi i dlaczego, w takim paskudnym
nastroju.
Wyjechaliśmy na spokojnie, po śniadaniu. W końcu to tylko 50km. Kierunek- Kazimierz Dolny- ten nad Wisłą ;-)
Malutka, przytulna mieścina. Kiedyś, na przełomie XVI- XVII WIEKU, jedno
z większych portów rzecznych nad Wisłą.
Miasteczko, jest bardzo znane turystom. Bałam się, że będzie
"przereklamowane". Nie jest! Jest urocze, tajemnicze i wciąż czuć ducha
tych dobrych, bogatych czasów!
Byliśmy tam zaledwie kilka godzin. Miasteczko nie ma niekończącej się
ilości miejsc, które TRZEBA zwiedzić, żeby być usatysfakcjonowanym.
Wszystko, co warte zwiedzania, zobaczenia, podziwiania jest w zasięgu
nóg- tych małych 3 letnich też. No chyba, że te najmniejsze 3letnie nogi
prowadzą bunt i wszystko im nie pasuje. Ale i w taki sposób da się
"skosztować" tego ciekawego miejsca.
Zwiedzanie z Zetką...
Przyjechaliśmy od strony Lublina. Zetka zobaczyła na wjeździe stacje
benzynową, na której serwują hot dogi. A że to dziecko trasy, więc na
dzień dobry zażyczyła sobie właśnie hot doga!!! Ale wytłumaczyłam jej,
sądząc, że Kazimierz jest duży, że po kanapkę z parówką pojedziemy w
drodze powrotnej. A po drugie dopiero co jadła śniadanie!!! Od tej
strony wjeżdżając mijamy zabytkowe, piękne spichlerze. Spichlerze
powstawały miedzy XVI-XVIIIw. Spichlerz "Pod Żurawiem" ma jeszcze
pozostałości po drewnianym dźwigu żurawia. Jadąc obok tych spichlerzy
podziwiamy ich architekturę, a z prawej strony zaczynającą się promenadę
nad Wisłą. Aż sie wierzyć nie chce, że droga po której sumie nasz
samochodów, z markotną Zetką, kiedyś nie była drogą, a korytem Wisły!!
:) Za spichlerzami wzdłuż tej samej drogi (ul.Puławska) można zobaczyć
tak niewinnie i drobno nazywany "dom" byłych sióstr betanek, o których
parę lat temu było bardzo głośno... Miejsce iście imponujących rozmiarów
i ciekawe architektonicznie, ale domem to bym tego nie nazwała...
Jadąc dalej tą ulicą (chyba jedyną) minęliśmy rynek i...plac zabaw i
zajechaliśmy na parking po drugiej stronie miasteczka (ul.Nadrzeczna) -
od strony cmentarza żydowskiego (Czerniawy).
Zetką już nic innego nie chciała, tylko gnać na plac zabaw. Miała
obiecany, więc trzeba było przed wyruszeniem na zwiedzanie, zahaczyć o
ten plac zabaw.
Tam Zetka z tatą się bawili w najlepsze, a zaciążona
matka, z pęcherzem wielkości ziarnka piasku, wybrała się w poszukiwanie
toalety.
Plac zabaw umiejscowiony jest przy głównej drodze. Jest chyba dość nowy-
czysty, zadbany i ogrodzony. A co najważniejsze...przy samym Małym
Rynku. Na którym akurat odbywał się targ staroci. Można było pooglądać
(i zakupić jak najbardziej też) wyroby własne jak obrusy, rzeźby w
drewnie, czy obrazy (przeważnie przedstawiające Żydów), jak również
poszperać wśród starych lub jeszcze starszych książek i fotografii, i
wszelkich innych rupieci znalezionych na strychach u dziadków ;)
Na Małym Rynku znajduje się budynek dawnej synagogi. Na jednej ze ścian
znajduje się tablica upamiętniająca kazimierskich Żydów, którzy przed
wojną stanowili 65%!!!!!! ludności tego miasteczka. Teraz w budynku po
synagodze znajduje się Izba Pamięci oraz pokoje gościnne.
Obok stoi
drewniany budynek jatek koszernych. Dziś jest to skupisko galerii i
kramów.
Toaletę odnalazłam i odhaczyłam na mapie jako miejsca ważne dla
ciężarówek... ;) Dołączyłam do pozostałej dwójki. My- dorośli mieliśmy
wielką, WIELKĄ, ochotę na kawkę i na dalsze zwiedzanie... Ochota to
jedno, dziecko w fazie złego tygrysa to drugie... Więc aby wyrwać tego
rozwścieczonego tygrysa z placu zabaw, postanowiliśmy zrobić rundę
"karetą" z konikami po Kazimierzu. Udało się- głodny dziecięcych wrażeń
tygrys przystał ostatecznie na taką opcję, ale z obietnicą, że na plac
zabaw jeszcze wrócimy. Postanowione.
Wycieczka konna objechała to co widzieliśmy zza szyby samochodu
wyjeżdżając do miasteczka. Z tym, że teraz Zetka była w o wiele lepszym
humorze (bo konie, wiatr we włosach...) a my usłyszeliśmy opowieści ze
stajni... Jak np jeden z koni woźnicy został...upity!?!...
Po wycieczce udało się namówić Zetkę na dalsze chodzenie... Taaa
doszliśmy do Rynku! Na kawę i lody. Żeby nie było- dla
niewtajemniczonych- Rynek jest przy Małym Rynku :) Więc daleko
nie podreptaliśmy. Ale zawsze coś... Trzy kroki do przodu :)
Ale Rynek robi wrażenie. To podobno najchętniej zwiedzanym miejscem w
Kazimierzu. Ma swój urok i czaruje. Nie da się temu zaprzeczyć. Piękne
stare kamienice zachwycają na "dzień dobry" - to niemal syjamskie
bliźniaki- kamienice braci Przybyłów. Piękne, renesansowe zdobienia,
płaskorzeźby... I przede wszystkim wyremontowane.
Po drugiej stronie
tych okazałych budynków jest przepiękna (osobiście mnie bardziej łapie
za serce :) ) Kamienica Gdańska. Nie jest tak bogato zdobiona. Ale ma
piękny kształt sam w sobie- arkady i podcienie dodają jej takiej
przytulności. Ale to zdanie matki wariatki.
Inni zachwycają się
studniami, które podobno stały się symbolem Kazimierza. Gromadzą się
przy nich turyści- sama widziałam.
A co z atrakcji dla dzieci? Nasz Tygrys złapał trop... Na Rynku chodził
Kubuś Puchatek. A Zetka doszła (do jakże prawdziwego w sumie) wniosku,
że jak jest Kubuś Puchatek to i Tygrysek powinien być. Dzięki czemu po
wypiciu kawy/herbaty/zjedzeniu ciastka, wyruszyć na dalsze telegraficzne
zwiedzanie. Oj, co ja piszę!! Jakie zwiedzanie... Szukanie Tygryska :)
I tak szukając Tygryska doszliśmy do ruin zamku, na które nie mogliśmy
się dostać ze wzg na ich renowację. Ale widok na Wisłę, mimo jeszcze
gołych drzew i braku wiosennej zieleni, był piękny.
Gdybyśmy poszli
dalej- trafilibyśmy na Górę Trzech Krzyży czy Basztę. Niestety
niepocieszony tropiciel miał dość szukania... Zeszliśmy na Rynek i
ruszyliśmy po hot-doga, o którego prosiła zmęczona tropieniem Tygryska ,
Zetka. Zatkaliśmy jej buzię kanapką i na Rynek, z postanowieniem
zjedzeniu już obiadu i powrotu do domu, wróciliśmy promenadą. Podczas
konnej przejażdżki dowiedzieliśmy się, że od 1 maja można popłynąć
stateczkiem - a było ich już kilka przycumowanych i widać było prace
przygotowawcze do nowego, turystycznego sezonu.
Również dowiedzieliśmy
się od naszego woźnicy, że drugi brzeg Wisły, to plaża nudystów... Ja
tam wolę "nudyścić" się z dala od możliwych innych golasińskich...na
swoim balkonie :)
Z promenady zeszliśmy ul.Senatorską (ha! mądralę zgrywam, bo z mapą już
siedzę ;) ). Mijaliśmy teraz spacerowym ludzkim, nie konnym, krokiem
Kamienicę Celejowską, która jest uznana za najpiękniejszą kamienicę
mieszczańską z okresu odrodzenia w Polsce! Jest piękna! Jak na nią
patrzyłam, to miałam wrażenie, że na przeciwko stoi nieśmiała i niepewna
swojej pięknej urody dziewczyna :) Bo kamienica jest niby prosta, niby
nic wielkiego... Niby! Bo delikatne zdobienia wokół okien czy attyka
dodają jej czarującego, pełnego wdzięku uroku. Ale Zetka tego uroku
jeszcze nie potrafi docenić... Za to stoisko z całą mnogością kolorowych
balonów i owszem! :)
I takim spacerowym krokiem, gdzie każdy rzucał okiem w stronę
najbardziej go interesującą, wspólnie w trójkę dotarliśmy do knajpki,
gdzie rodzice pokrzepili swoje żołądki, a niepokorne dziecie, zmęczone
wieczną walką o byle co z rodzicami, skupiło się na zabawie na cudach
wymyślonych dla rodziców jak i dla dzieci- iPhonach :) Założyliśmy jej
słuchawki, żeby nie robiła hałasu, a my spokojnie zjedliśmy.
Jak się później dowiedzieliśmy...w jednej z najsłynniejszych kazimiersko- kogucich knajpek :) To jest piekarnia, cukiernia i restauracyjka Sarzyńskich :)
I jakby nie było, tak zakończyło się nasze pierwsze spotkanie z
Kazimierzem Dolnym :) Jest pełen uroku, czarujący i jeszcze nie zdradził
nam swych wszystkich tajemnic...
Niebawem miałam okazję z Zetką na drugą, ba! nawet trzecią randkę z
Kazimierzem :) Choć my polubiliśmy go...on nas chyba mniej ;-) Ale nie
zmieniłem o nim zdania :) To warunki atmosferyczne lub towarzystwo było
nie do końca odpowiednie na randkowanie :)
A co za skarby odkrywałyśmy na tych kolejnych spotkaniach...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz