Miło mi, że wciąż tu ktoś zagląda ;)
Chciałabym Was poinformować i jednocześnie zaprosić na moją nową stronę:
www.wyznaniamatkiwariatki.com
Wszystko co jest tu- jest już i tam. Tylko w lepszej, bardziej przejrzystej formie. Tam, po prostu, zastaniecie mój blog po wiosennych porządkach ;)
Niebawem wrzucę, oczekiwany wpis o naszej powiększonej o nianię rodziny i wiele innych... Jak to bywa z wylewającymi się przemyśleniami Matki Wariatki.
Zapraszam. Może przy filiżance kawy odnajdziecie zagubione/zapomniane wcześniejsze wpisy :)
wyznania matki wariatki
środa, 24 kwietnia 2013
czwartek, 18 kwietnia 2013
oświadczenie woli
Zastanawiam się czy czasem telewizja aż za bardzo nie przegina w mydleniu nam oczu...
Nie oglądam zbyt dużo telewizji. Przeważnie brzęczy ona rano- tzw telewizja śniadaniowa. Ot, właśnie przy śniadaniu, przy porannych porządkach, toalecie. A potem nic. Nie dość, że nic nie ma, to po prostu nie mam czasu.
A polityka w ogóle mnie nie kręci. Nic a nic. Tak było, jest i będzie!
Kilka dni temu głośno było (oczywiście w tv śniadaniowej) o wypełnianiu karty, na której zgadzamy się na pobranie naszych organów- że po śmierci, rzecz jasna ;)
Z Nim już wiele lat temu o tym rozmawialiśmy. Dla nas to oczywista oczywistość.
Po pierwsze - nie chcemy być zakopywani w ziemi i żeby nam stawiano jakieś wielkie, okropne nagrobki. W popiół nas i już! Mały słoiczek i po sprawie! A czy to będzie jakiś po dżemie czy ozdobny urna... To będzie wybór już nie nasz ;)
Po drugie - na kij mi wątroba, nerki, czy co tam jeszcze, jak i tak w proch się zamienię? Jeśli nadejdzie ta chwila, kiedy zamkną się za mną drzwi i nie będę mogła brać czynnego udziału w życiu... Czemu nie pomóc komuś, komu drzwi zostały jeszcze uchylone? W tym wypadku - nie będę egoistką i chcę się podzielić tym, co jeszcze się przyda innym.
No i wrócę do tv.
Trąbili o wypełnianiu kart itp itd. Nie powiedzieli o jednym. Napisałam do nich z pytaniem.
Bo wiecie, myśmy już, jak wcześniej wspomniałam, dowiadywali się o to kilka lat temu. Jedna z organizacji przekazała mi informację, że te karty nie są konieczne, ponieważ prawo polskie jakby odgórnie nakłada na lekarzy zgodę pobierania organów. Lepiej, jeśli ktoś ma z tym problem, mieć oświadczenie na kategoryczny zakaz pobierania.
Słysząc akcję w tv, pomyślałam...może prawo się zmieniło? Po programie napisałam do nich z pytaniem. Nie jakieś oficjalne pismo. Tylko na Facebooku, pod ich pytaniem "kto ma kartę"
I pod moim pytaniem, nieco dalej, nie tylko było "noszę", "mam" itp, tylko inni zaczęli mówić o tym, że oświadczenie nie jest konieczne!
I dzisiaj w tv, znów wrócili do tematu i potwierdzili, że to nie jest konieczne, ale że warto. Warto zwłaszcza w sytuacjach, gdzie rodzina ma odmienne zdanie. I zaczęła się dyskusja.
A mnie to "zdżaźniło". Bo prowadząca stwierdziła, że pewnie większość Polaków pierwszy raz w życiu słyszy o oświadczeniu woli. Czy aby jej na mózg nie padło, czy ja otaczam się ludźmi, gdzie tego typu tematy nie są jakieś weird?
My oświadczenia woli nie nosimy w portfelu. W ogóle nie mamy. Rozmawialiśmy o tym wiele razy i od dawna. Zresztą moje zdanie jest niezmienne już od czasów liceum. I znamy swoje pośmiertne marzenia ;) I nie jest to dla nas CIĘŻKI temat. Bo przepraszam, co w tym ciężkiego?!? Każdy umrze, prawda?!? A po co mojej rodzinie moje narządy po śmierci? Raczej nie będą mnie cząstkować i trzymać jako ozdobę w słoikach, nie? ;) On moje zdanie zna, ja Jego też! Jak dziewczynki będą strasze też będą znały nasze zdanie!
Najpierw niech lekarze wezmą co się jeszcze może przydać, a potem niech mnie spalą.
Z takich rzeczy do noszenia, pokazania, podobała mi się akcja, która namawiała do noszenia opasek lub nieśmiertelników ze swoją grupą krwi. Wiem, że to też zbędne, bo jak przyszłoby co do czego, to i tak lekarze zrobią badania krwi. Ale może jakiś świstek z laboratorium, w którym jest nasza grupa krwi + jakaś bransoletka ozdobna. Małą reklamę zrobię- ale podobają mi się np te z Apart, zaprojektowane przez Zienia. Więc kobitki mogą połączyć przyjemne z pożytecznym ;)
Wracając do śmierci, organów...
Nie lubię tych monumentalnych, ponurych polskich cmentarzy. Są szare, bure i nie zachęcają do odwiedzin. I...wiem, że to śmieszne. Przecież po śmierci to i tak powinno mi to zwisać. Jednak na samą myśl, że robale będą sobie robić tunele w moim ciele... Że taki jakiś glizd wejdzie nosem wyjdzie ustami... No jakoś, nie teges... Jakoś mnie to osłabia :) Wolę popiół - i mniej miejsca zajmę i czuję się, za życia, bardziej komfortowo, o braku łączenia się po śmierci z innymi organizmami ;)
Takie jest nasze, a na pewno moje podejście do mojego traktowania po śmierci :)
Zastanawia mnie jedno- czy rzeczywiście są ludzie, którzy nie zgadzają się aby po śmierci ich bliskich pobrano narządy?
Jeśli się o tym mówi, to pewnie są. Ale co nimi kieruje? Jakie są argumenty na pozostawienie umarlaka w całości?!?
Ciekawi mnie podejście tych ludzi. Ciekawią mnie argumenty, którymi się kierują przy podjęciu takiej decyzji. Szczerze! Bez ironii. po prostu nie wiem, co może być takim silnym argumentem. Religia? Kult ciała? Co? ...
Choć takowych nie znam... Albo nie wiem, że takie zdanie mają!
Nie oglądam zbyt dużo telewizji. Przeważnie brzęczy ona rano- tzw telewizja śniadaniowa. Ot, właśnie przy śniadaniu, przy porannych porządkach, toalecie. A potem nic. Nie dość, że nic nie ma, to po prostu nie mam czasu.
A polityka w ogóle mnie nie kręci. Nic a nic. Tak było, jest i będzie!
Kilka dni temu głośno było (oczywiście w tv śniadaniowej) o wypełnianiu karty, na której zgadzamy się na pobranie naszych organów- że po śmierci, rzecz jasna ;)
Z Nim już wiele lat temu o tym rozmawialiśmy. Dla nas to oczywista oczywistość.
Po pierwsze - nie chcemy być zakopywani w ziemi i żeby nam stawiano jakieś wielkie, okropne nagrobki. W popiół nas i już! Mały słoiczek i po sprawie! A czy to będzie jakiś po dżemie czy ozdobny urna... To będzie wybór już nie nasz ;)
Po drugie - na kij mi wątroba, nerki, czy co tam jeszcze, jak i tak w proch się zamienię? Jeśli nadejdzie ta chwila, kiedy zamkną się za mną drzwi i nie będę mogła brać czynnego udziału w życiu... Czemu nie pomóc komuś, komu drzwi zostały jeszcze uchylone? W tym wypadku - nie będę egoistką i chcę się podzielić tym, co jeszcze się przyda innym.
No i wrócę do tv.
Trąbili o wypełnianiu kart itp itd. Nie powiedzieli o jednym. Napisałam do nich z pytaniem.
Bo wiecie, myśmy już, jak wcześniej wspomniałam, dowiadywali się o to kilka lat temu. Jedna z organizacji przekazała mi informację, że te karty nie są konieczne, ponieważ prawo polskie jakby odgórnie nakłada na lekarzy zgodę pobierania organów. Lepiej, jeśli ktoś ma z tym problem, mieć oświadczenie na kategoryczny zakaz pobierania.
Słysząc akcję w tv, pomyślałam...może prawo się zmieniło? Po programie napisałam do nich z pytaniem. Nie jakieś oficjalne pismo. Tylko na Facebooku, pod ich pytaniem "kto ma kartę"
I pod moim pytaniem, nieco dalej, nie tylko było "noszę", "mam" itp, tylko inni zaczęli mówić o tym, że oświadczenie nie jest konieczne!
I dzisiaj w tv, znów wrócili do tematu i potwierdzili, że to nie jest konieczne, ale że warto. Warto zwłaszcza w sytuacjach, gdzie rodzina ma odmienne zdanie. I zaczęła się dyskusja.
A mnie to "zdżaźniło". Bo prowadząca stwierdziła, że pewnie większość Polaków pierwszy raz w życiu słyszy o oświadczeniu woli. Czy aby jej na mózg nie padło, czy ja otaczam się ludźmi, gdzie tego typu tematy nie są jakieś weird?
My oświadczenia woli nie nosimy w portfelu. W ogóle nie mamy. Rozmawialiśmy o tym wiele razy i od dawna. Zresztą moje zdanie jest niezmienne już od czasów liceum. I znamy swoje pośmiertne marzenia ;) I nie jest to dla nas CIĘŻKI temat. Bo przepraszam, co w tym ciężkiego?!? Każdy umrze, prawda?!? A po co mojej rodzinie moje narządy po śmierci? Raczej nie będą mnie cząstkować i trzymać jako ozdobę w słoikach, nie? ;) On moje zdanie zna, ja Jego też! Jak dziewczynki będą strasze też będą znały nasze zdanie!
Najpierw niech lekarze wezmą co się jeszcze może przydać, a potem niech mnie spalą.
Z takich rzeczy do noszenia, pokazania, podobała mi się akcja, która namawiała do noszenia opasek lub nieśmiertelników ze swoją grupą krwi. Wiem, że to też zbędne, bo jak przyszłoby co do czego, to i tak lekarze zrobią badania krwi. Ale może jakiś świstek z laboratorium, w którym jest nasza grupa krwi + jakaś bransoletka ozdobna. Małą reklamę zrobię- ale podobają mi się np te z Apart, zaprojektowane przez Zienia. Więc kobitki mogą połączyć przyjemne z pożytecznym ;)
Wracając do śmierci, organów...
Nie lubię tych monumentalnych, ponurych polskich cmentarzy. Są szare, bure i nie zachęcają do odwiedzin. I...wiem, że to śmieszne. Przecież po śmierci to i tak powinno mi to zwisać. Jednak na samą myśl, że robale będą sobie robić tunele w moim ciele... Że taki jakiś glizd wejdzie nosem wyjdzie ustami... No jakoś, nie teges... Jakoś mnie to osłabia :) Wolę popiół - i mniej miejsca zajmę i czuję się, za życia, bardziej komfortowo, o braku łączenia się po śmierci z innymi organizmami ;)
Takie jest nasze, a na pewno moje podejście do mojego traktowania po śmierci :)
Zastanawia mnie jedno- czy rzeczywiście są ludzie, którzy nie zgadzają się aby po śmierci ich bliskich pobrano narządy?
Jeśli się o tym mówi, to pewnie są. Ale co nimi kieruje? Jakie są argumenty na pozostawienie umarlaka w całości?!?
Ciekawi mnie podejście tych ludzi. Ciekawią mnie argumenty, którymi się kierują przy podjęciu takiej decyzji. Szczerze! Bez ironii. po prostu nie wiem, co może być takim silnym argumentem. Religia? Kult ciała? Co? ...
Choć takowych nie znam... Albo nie wiem, że takie zdanie mają!
poniedziałek, 15 kwietnia 2013
uwaga! jestem zła!
Uwaga! Jestem zła!
Mam, delikatnie mówiąc, focha!
Twarz w grymasie głodnego i rozwścieczonego wilka, czerwona. Z nosa i uszu leci para I tupię nogą! Jak byk szykujący się do ataku!
Zastanawiam się, co kieruje takim podejściem...
Czy to starość, czy to upartość i ślepa wiara tylko w swoją wiedzę, czy może chęć złośliwego wypominania wszystkiego co nie tak, jako nasz i tylko nasz błąd...
Jestem tym zmęczona! Jestem zmęczona, bo cokolwiek by się nie robiło to i tak, to co my robimy wg nich będzie miało kiepski wynik.
Odkąd poznałam Jego, to był tym gorszym: źle matura, źle studia, zła dziewczyna - w końcu żona, źle życie, źle wychowywanie dzieci. Wszystko wciąż źle.
Dobrze jest tylko wtedy gdy jest dobrze. Jak jest słońce, wszyscy się śmieją, nikt nie choruje, nikt na nic się nie skarży. Mam wrażenie, że o trudnościach mówić nie wolno, bo to nasza wina. Nie możemy mieć swojego zdania, swojego planu, swojego pomysłu na to czy tamto. Ktoś inny może i zawsze, bez względu na to co będzie robić, będzie idealny i stawiamy jako przykład. Nawet jak zrobi/nie zrobi czegoś wg nich, to będzie tylko przykro, ale bez wytykania i próby wciskania swoich racji, które... No niestety, nie zawsze są właściwe już przez samo to, że nigdy wcześniej nie miało się do czynienia z takim czy innym problemem i nigdy nic na ten temat się nie dowiadywało od specjalisty czy choćby z literatury odpowiedniej.
Zła jestem jak cholera! Wściekła wręcz. Niedzielny poranek po przyjemniej wiosennej sobocie. Plany na niedzielę równie przyjemne i to pod kątem dzieci. A tu Jego humor skwasił się po rozmowie z Dziadkami. Jak skawsił się Jemu, to siłą rozpędu zaraz i mi, bo się nasłuchałam. Ale ma rację. Niestety.
To jest zauważalne nie tylko przez nas ale przez innych... Nie ważne. Nie o tym chciałam.
Jestem zła, bo wyszło na to, że jestem złą matką, ponieważ moje ośmiomiesięczne dziecię nie bardzo chce jeść co innego niż mleko czy kaszki. Tzn mieszankę bez mleczną i kaszki bez mleczne i bezglutenowe.
Nie wiem czy to wina tego, że my nie potrafimy wyjaśnić na czym polega problem Kudłatej, czy to po prostu to odwieczne piętno- źli!
Tym razem, odebrałam to jak policzek i to nie Jego tylko jakbym to ja dostała w policzek!
Za późno rozszerzam dietę Kudłatej! Diagnoza dziadków!
Ot, wielcy znawcy się znaleźli. Grrrr... Mam ochotę rzucać mięsem i to przyprawionym na ostro!!!!
Kudłata...
Jej przebieg zdrowia znacie. Opisuję ten koszmar. Wiem, że w porównaniu z innymi problemami zdrowotnymi dzieci, to nie jest coś "strasznego". Mam jednak wrażenie, że przez większość społeczeństwa, zwłaszcza tego starszego i dodatkowo nie posiadającego żadnego doświadczenia, żadnej styczności z alergiami pokarmowymi, temat ten jest uważany za błahy czy wręcz "wymyślaniem problemów tam gdzie ich nie ma". Jednym słowem ignorancja!
Ten kto nie ma alergii czy kontaktu z ludźmi z alergiami chyba nigdy nie zrozumie, że to wcale nie jest takie nic...
Kudłata od urodzenia miała problemy. Wymioty, wysypka, poliki szorstkie jak tarka i czerwone jak cegła...
Szukanie odpowiedniego mleka. Bez zmian. Szukanie przyczyn... I są.
Dwie.
Pierwsza, która okazała się główną przyczyną i wysypki i wymiotów i braku chęci do jedzenia to- alergia na mleko. :/ Wiele dzieci to przechodzi. Trudno- trafiło też Kudłatą. Przynajmniej wiemy co dalej. Trochę to trwało, bo choroby a to Zetki, a to Kudłatej, czy moje. Ale ostatecznie Kudłata jest na Bebilonie Pepti. Zniknęły wszelkie wysypki i rumieńce. Skończyły się wymioty i ulewania w nadmiarze.
W tym samym czasie jak przechodziłyśmy na Pepti miałyśmy wyeliminować z diety gluten. I nie wiem czy to oba posunięcia spowodowały poprawę, czy jedno... Najważniejsze, że zadziałało.
W minionym tygodniu byłam po wyniki badań i na kontroli. Alergia na mleko - bezsprzeczna! Na szczęście celiakia jest wykluczona. Alergia na gluten nie! :/ Ale lepsze to niż celiakia. Kudłata na gluten reaguje natychmiast! Nie tak jak na mleko! Wystarczy, że podałam jej resztkę kaszki "7 zbóż na zdrowy brzuszek"- bo chciałam dobrze! A wysypka i to taka drastycznie swędząca, pojawiała się niemal w oczach! Teraz biegam po sklepach i czytam ulotki co jest i pokarmem bez mlecznym i bezglutenowym.
Jak Kudłata zacznie jeść owoce i zupki w miarę sprawnie. Bo jeszcze nie bardzo się przekonuje do nowości! Choć robię wg zaleceń lekarza i zostawiam Kudłatą sam na sam z miską z jedzonkiem... Nie bardzo...
Ostatnio zauważyłam i zamierzam w tą stronę iść z Kudłata, że z większą przyjemnością łapie za jedzenie w kawałku. W tym sensie, że zamiast zmiksowanego czy ze słoiczka banana woli jego kawałek w dłoni i sobie go podgryza. Kawałek flipsa kukurydzianego, albo gotowaną marchewkę - podgryza! Ale to dla mnie wciąż za mało. Dla innych- za późno... :/ Zupkę taką totalnie zmiksowaną rozcieńczam z wodą i przedwczoraj podałam jej przez butelkę... Wypiła trzy łyki... Potem zaczęła odrzucać butelkę a na koniec odwróciła się i...zasnęła!!!
Wiem, wiem, że nie powinno się podawać zupek w butelce! Ale od czegoś trzeba zacząć. Przyzwyczaić do innych smaków, kolorów. No i zawsze coś innego przemycić do żołądka ;) Wczoraj nie było żadnych objawów alergii, więc dzisiaj znów choćby trzy łyki zupki...
Pomalutku, powolutku.
Rozwija się prawidłowo. Może nie jest takim klopsikiem jakim była wszystkożerna Zetka. Zetka była zawsze ciut powyżej maksa w siatkach centylowych. Kudłata jest na granicy mini. Ale w normie! To nas przynajmniej nie stresuje! A, że jest niejadkiem? Trudno! W końcu przecież mleko się jej znudzi ;) A przynajmniej wiemy, że nie ma gena po babci, tacie jak Zetka na "size +" ;)
Drażni mnie po prostu jak ktoś udziela rad, w sprawach o których nic nie wie! I boli mnie, że uważa się mnie za złą matkę. Bo głodzę dziecko?!? Bo żałuję dziecku owoców, warzyw?!? Bo jestem za leniwa i nie chce mi się przygotowywać jedzenia dla dziecka i na łatwiznę- wciąż robię mleko?!? ...
Matka wariatka! Owszem!! Mam kryzysy- zgadza się! Mam czasem ochotę pierd...wszystko - nie raz nie dwa! Ale czy tylko ja jedna??!!??
Odebrałam zarzuty na własną klatę, bo przecież to ja siedzę w domu z Kudłatą i to ja w większości czasu jej żałuję nowinek żywieniowych. W końcu On pracuje i to nie mało!
Mam, delikatnie mówiąc, focha!
Twarz w grymasie głodnego i rozwścieczonego wilka, czerwona. Z nosa i uszu leci para I tupię nogą! Jak byk szykujący się do ataku!
Zastanawiam się, co kieruje takim podejściem...
Czy to starość, czy to upartość i ślepa wiara tylko w swoją wiedzę, czy może chęć złośliwego wypominania wszystkiego co nie tak, jako nasz i tylko nasz błąd...
Jestem tym zmęczona! Jestem zmęczona, bo cokolwiek by się nie robiło to i tak, to co my robimy wg nich będzie miało kiepski wynik.
Odkąd poznałam Jego, to był tym gorszym: źle matura, źle studia, zła dziewczyna - w końcu żona, źle życie, źle wychowywanie dzieci. Wszystko wciąż źle.
Dobrze jest tylko wtedy gdy jest dobrze. Jak jest słońce, wszyscy się śmieją, nikt nie choruje, nikt na nic się nie skarży. Mam wrażenie, że o trudnościach mówić nie wolno, bo to nasza wina. Nie możemy mieć swojego zdania, swojego planu, swojego pomysłu na to czy tamto. Ktoś inny może i zawsze, bez względu na to co będzie robić, będzie idealny i stawiamy jako przykład. Nawet jak zrobi/nie zrobi czegoś wg nich, to będzie tylko przykro, ale bez wytykania i próby wciskania swoich racji, które... No niestety, nie zawsze są właściwe już przez samo to, że nigdy wcześniej nie miało się do czynienia z takim czy innym problemem i nigdy nic na ten temat się nie dowiadywało od specjalisty czy choćby z literatury odpowiedniej.
Zła jestem jak cholera! Wściekła wręcz. Niedzielny poranek po przyjemniej wiosennej sobocie. Plany na niedzielę równie przyjemne i to pod kątem dzieci. A tu Jego humor skwasił się po rozmowie z Dziadkami. Jak skawsił się Jemu, to siłą rozpędu zaraz i mi, bo się nasłuchałam. Ale ma rację. Niestety.
To jest zauważalne nie tylko przez nas ale przez innych... Nie ważne. Nie o tym chciałam.
Jestem zła, bo wyszło na to, że jestem złą matką, ponieważ moje ośmiomiesięczne dziecię nie bardzo chce jeść co innego niż mleko czy kaszki. Tzn mieszankę bez mleczną i kaszki bez mleczne i bezglutenowe.
Nie wiem czy to wina tego, że my nie potrafimy wyjaśnić na czym polega problem Kudłatej, czy to po prostu to odwieczne piętno- źli!
Tym razem, odebrałam to jak policzek i to nie Jego tylko jakbym to ja dostała w policzek!
Za późno rozszerzam dietę Kudłatej! Diagnoza dziadków!
Ot, wielcy znawcy się znaleźli. Grrrr... Mam ochotę rzucać mięsem i to przyprawionym na ostro!!!!
Kudłata...
Jej przebieg zdrowia znacie. Opisuję ten koszmar. Wiem, że w porównaniu z innymi problemami zdrowotnymi dzieci, to nie jest coś "strasznego". Mam jednak wrażenie, że przez większość społeczeństwa, zwłaszcza tego starszego i dodatkowo nie posiadającego żadnego doświadczenia, żadnej styczności z alergiami pokarmowymi, temat ten jest uważany za błahy czy wręcz "wymyślaniem problemów tam gdzie ich nie ma". Jednym słowem ignorancja!
Ten kto nie ma alergii czy kontaktu z ludźmi z alergiami chyba nigdy nie zrozumie, że to wcale nie jest takie nic...
Kudłata od urodzenia miała problemy. Wymioty, wysypka, poliki szorstkie jak tarka i czerwone jak cegła...
Szukanie odpowiedniego mleka. Bez zmian. Szukanie przyczyn... I są.
Dwie.
Pierwsza, która okazała się główną przyczyną i wysypki i wymiotów i braku chęci do jedzenia to- alergia na mleko. :/ Wiele dzieci to przechodzi. Trudno- trafiło też Kudłatą. Przynajmniej wiemy co dalej. Trochę to trwało, bo choroby a to Zetki, a to Kudłatej, czy moje. Ale ostatecznie Kudłata jest na Bebilonie Pepti. Zniknęły wszelkie wysypki i rumieńce. Skończyły się wymioty i ulewania w nadmiarze.
W tym samym czasie jak przechodziłyśmy na Pepti miałyśmy wyeliminować z diety gluten. I nie wiem czy to oba posunięcia spowodowały poprawę, czy jedno... Najważniejsze, że zadziałało.
W minionym tygodniu byłam po wyniki badań i na kontroli. Alergia na mleko - bezsprzeczna! Na szczęście celiakia jest wykluczona. Alergia na gluten nie! :/ Ale lepsze to niż celiakia. Kudłata na gluten reaguje natychmiast! Nie tak jak na mleko! Wystarczy, że podałam jej resztkę kaszki "7 zbóż na zdrowy brzuszek"- bo chciałam dobrze! A wysypka i to taka drastycznie swędząca, pojawiała się niemal w oczach! Teraz biegam po sklepach i czytam ulotki co jest i pokarmem bez mlecznym i bezglutenowym.
Jak Kudłata zacznie jeść owoce i zupki w miarę sprawnie. Bo jeszcze nie bardzo się przekonuje do nowości! Choć robię wg zaleceń lekarza i zostawiam Kudłatą sam na sam z miską z jedzonkiem... Nie bardzo...
Ostatnio zauważyłam i zamierzam w tą stronę iść z Kudłata, że z większą przyjemnością łapie za jedzenie w kawałku. W tym sensie, że zamiast zmiksowanego czy ze słoiczka banana woli jego kawałek w dłoni i sobie go podgryza. Kawałek flipsa kukurydzianego, albo gotowaną marchewkę - podgryza! Ale to dla mnie wciąż za mało. Dla innych- za późno... :/ Zupkę taką totalnie zmiksowaną rozcieńczam z wodą i przedwczoraj podałam jej przez butelkę... Wypiła trzy łyki... Potem zaczęła odrzucać butelkę a na koniec odwróciła się i...zasnęła!!!
Wiem, wiem, że nie powinno się podawać zupek w butelce! Ale od czegoś trzeba zacząć. Przyzwyczaić do innych smaków, kolorów. No i zawsze coś innego przemycić do żołądka ;) Wczoraj nie było żadnych objawów alergii, więc dzisiaj znów choćby trzy łyki zupki...
Pomalutku, powolutku.
Rozwija się prawidłowo. Może nie jest takim klopsikiem jakim była wszystkożerna Zetka. Zetka była zawsze ciut powyżej maksa w siatkach centylowych. Kudłata jest na granicy mini. Ale w normie! To nas przynajmniej nie stresuje! A, że jest niejadkiem? Trudno! W końcu przecież mleko się jej znudzi ;) A przynajmniej wiemy, że nie ma gena po babci, tacie jak Zetka na "size +" ;)
Drażni mnie po prostu jak ktoś udziela rad, w sprawach o których nic nie wie! I boli mnie, że uważa się mnie za złą matkę. Bo głodzę dziecko?!? Bo żałuję dziecku owoców, warzyw?!? Bo jestem za leniwa i nie chce mi się przygotowywać jedzenia dla dziecka i na łatwiznę- wciąż robię mleko?!? ...
Matka wariatka! Owszem!! Mam kryzysy- zgadza się! Mam czasem ochotę pierd...wszystko - nie raz nie dwa! Ale czy tylko ja jedna??!!??
Odebrałam zarzuty na własną klatę, bo przecież to ja siedzę w domu z Kudłatą i to ja w większości czasu jej żałuję nowinek żywieniowych. W końcu On pracuje i to nie mało!
poniedziałek, 8 kwietnia 2013
imprezowe
Mamy iść na imprezę! Nie dość, że razem!!! Do klubu, gdzie się tańczy-
ON!!!! :) On i ja... Razem na imprezę!!! Wow!!! Nie pamiętam kiedy
byliśmy ostatni raz, czy w ogóle byliśmy...?!?...
Mam przez to gigantycznego stresa!!! Serio! To znaczy, nie że idziemy razem, tylko że idziemy!!! Wypadłam z rytmu... Nie wiem w co się ubrać, nie znam ludzi, z którymi idziemy... A ja raczej ta z tych, co łatwiej pogadać przez net niż twarzą w twarz... A tu wspólny wypad i to od razu na głęboką wodę...
Dzisiaj dowiedziałam się, że idziemy do klubu gdzie nawet potańczyć można!!! On chce iść do takiego klubu!!??!! I chce jechać taksą, bo będzie grzeszył!!??!! Świat się zmienia!!! Szok!!??!!
Mamy iść do tego klubu, gdzie jest tzw selekcja... Czy my czasem już za starzy na takie zabawy nie jesteśmy?!? Czy nas wpuszczą? Jak się ubrać, żeby chociaż nie wyróżniać się za bardzo??!!??
Zamiast radość czuję coraz bardziej ściskający żołądek stres...
No i mało tego! Widziałam dzisiaj ducha! A śmiejcie się! Bo nie mówię o takim duchu w białym prześcieradle ;) Chodzi o ducha z przeszłości... Osoba. Złapał mnie jeszcze większy stres!!! Moje nerwy zostały mocno nadszarpnięte... I jeszcze On widział, że coś jest nie tak... I jak Mu powiedzieć, czy powiedzieć, czy spróbować zapomnieć?!?
Tysiące pytań. Miliony odpowiedzi i żadna dobra. Dla mnie, żadna dobra!
A ja zamiast sobie odpuścić, zapomnieć, zmniejszać stres... Jak na matkę wariatkę przystało...
Wywołałam ducha! A duch jak duch... Nigdy nie wiadomo czy dobry czy złośliwy. Ale stało się. Duch stał się żywą istotą!
I przyznałam się Mu! Powiedziałam. Tzn, kłamię teraz...Napisałam Mu o tym... Bo...ja trudne tematy- z Nim nie omawiam a...piszę :) Nie umiem mówić! Zacinam się w sobie i koniec! Jak w mur! Tępy, uparty, milczący...
Myślałam, że to już koniec imprezy, jakiegoś miłego weekendu. Wszystko kaput!
Właśnie schodzą ze mnie stresy. Zbliża się godzina kiedy mamy wyjść. Duch nie jest duchem tylko osobą, która poniekąd wróciła.
Prasowałam ciuchy na imprezę. On, od czasu gubienia gdzieś miedzy domem a pracą, nadmiaru kilogramów, bardzo wszedł w świat mody męskiej!! Aż wstyd przyznać. Wie więcej, w ogóle wie, bo ja to do dziś nie bardzo, co się i jak nosi... Przypaliłam żelazko.
Niech niebiosom będą dzięki za internet!! Nie mam w domu żadnego środka do czyszczenia takiej awarii. To w ogóle moja pierwsza w życiu taka kraksa... A w kolejce czeka właśnie Jego TA koszula. Genialny, domowy sposób, wygooglowany- na szmatkę sól (kamienna, ale ja praktycznie żadnej nie mam, więc sypnęłam domowej resztkę) i prasować rozgrzanym na maksa żelazkiem aż zejdzie przypalenie. I po 2 minutach ani śladu... Z wyjątkiem wszędobylskiej soli ;) Ale żelazko jak nowe! Dałam radę - bo kto jak kto, ale ja nie miałabym dać rady!!??!! ;))
No i się poryczałam... Od tego nadmiaru przeróżnych emocji nagromadzonych we mnie... I ryczę wciąż... Lecą stare kawałki. Bo zawsze do prasowania włączał sobie muzykę, żeby trochę się przy żelazku poruszać ;) i teraz jeszcze pretekst do zaprawienia przed imprezą ;) A tu emocje, utwory takie jak Madonna "Like a Preyer" czy Dionne Warwick " Heartbreaker"...
Ta druga piosenka cofnęła mnie w daaaaleką przeszłość. W lata mojego dzieciństwa. Zobaczyłam czarno-białe filmiki jakie nagrane były jeszcze kamerą na taśmy...
I myśli skaczą po starych kartach kalendarza. Po zupełnie nie związanych z przyczyną tej babskiej histerii, zdarzeniach. Wypad z rodzicami do lasu. Basen w L. Trasa na przełaj przez pola do szkoły z Muti. Jak wróciłam ze spaceru z naszą "jajniczką", która wpadła w pokrzywy i nie wyglądała jak pies na metry tylko jak zaraza na krótkich łapkach...
Normalnie przypadek na pacjenta... Histeryczka! Panikara!
A wszystko to, to zbędne psujące nerwy emocje! Były! No cóż! A nie potrzebnie ;) Ale mądry człowiek po szkodzie, a matka wariatka po napisaniu o wszystkich swoich stresach do męża maila... A mąż obok na kanapie... No cóż, tak już mam. Nie gadam! Piszę :)
I jak? Przed imprezą jeszcze, On ducha ożywił... ;) Duch to nie duch, a osoba żyjąca wśród naszych znajomych. Nie było stresu, nerwów i innych jeszcze przeze mnie wymyślanych, ewentualnych dziwnych emocji... A była długa rozmowa przez internet, potem telefon, a ostatecznie przez Skype :) i był śmiech, spokój i przynajmniej u mnie...uczucie ulgi ;)
A impreza?... Ach.... Ja chcę jeszcze!!! Wprawdzie nie wytańczyłam się jak za dawnych czasów, bo... Mam wrażenie, że tutaj tak nie tańczą... Serio, serio! Tutaj jakby grzeczniej się bawiono- z nóżki na nóżkę, często w parach?!? Ja tam początkowo, nie znając tutejszych klimatów...popłynęłam jak na te strony! I to nie od ilości alko!! Bo niewiele wypiłam! Nie potrzebny był alkohol, jak imprezowy humor załączył się od samego towarzystwa!! Wiecie, jak szaleć to szaleć- że na parkiecie, po takiej nieobecności. A tu cóż... Dobrze, że On wypił trochę, bo głupawka Mu się włączyła to i wykorzystałam tą chwilę na małe wariactwo.
A potem kilku facetów (obcych!!) chciało ze mną tańczyć i usłyszałam, że fajna jestem... I nie wiem czy to był komplement czy co... Trochę mnie to zbiło z pantałyku... Bo nigdy wcześniej na imprezie... Nie ważne. Może powinnam wtedy wypić coś, żeby się wyluzować i nie zwracać uwagi na otaczającą starszą rzeczywistość.
Piszę starszą, bo byliśmy, ogólnie w bardzo fajnej knajpie. Fajny klimat lat PRLowskich, muza z tamtych lat, no i...młodzież z tamtych lat ;) Przeważała! I nie wiem, czy ludzie w tym wieku czują się już dziadkami i nabierają jakiegoś wstydu i hamulców, czy to cecha ludzi z tych stron. A ja taki dzikus z Zachodu, nieokrzesana bestia na parkiecie... Nie ma co ukrywać, sama już jestem nie tyle co "size+" co "age+" ;) No ale duchem to jeszcze mi daleko do tego "+"! Ostatecznie też potem tylko tuptałam nóżką od lewej do prawej i od czasu do czasu na przekór tej publiczności, jakiś zjazd, jakiś ruch bioderkami typu "Shakira, Shakira" ;) Ale tylko na tyle, żeby ci od selekcji nie bardzo chcieli mnie wyeksmitować z klubu ;)
A ubrałam się prosto. Uff... Bo nie wiem, czy bym była gościem w tej knajpie później. Nie dość, że na parkiecie się nie zachowuje to jeszcze byłabym niestosownie ubrana ;) A właśnie. Ubrana!
W czarną koszulkę, krótkie spodenki i czarne rajty plus wysokie kozaki- moje ukochane, sprawdzone na nie jednej imprezie! I dzięki temu wtopiłam się w tłum ;) Poniekąd ;)
Mam przez to gigantycznego stresa!!! Serio! To znaczy, nie że idziemy razem, tylko że idziemy!!! Wypadłam z rytmu... Nie wiem w co się ubrać, nie znam ludzi, z którymi idziemy... A ja raczej ta z tych, co łatwiej pogadać przez net niż twarzą w twarz... A tu wspólny wypad i to od razu na głęboką wodę...
Dzisiaj dowiedziałam się, że idziemy do klubu gdzie nawet potańczyć można!!! On chce iść do takiego klubu!!??!! I chce jechać taksą, bo będzie grzeszył!!??!! Świat się zmienia!!! Szok!!??!!
Mamy iść do tego klubu, gdzie jest tzw selekcja... Czy my czasem już za starzy na takie zabawy nie jesteśmy?!? Czy nas wpuszczą? Jak się ubrać, żeby chociaż nie wyróżniać się za bardzo??!!??
Zamiast radość czuję coraz bardziej ściskający żołądek stres...
No i mało tego! Widziałam dzisiaj ducha! A śmiejcie się! Bo nie mówię o takim duchu w białym prześcieradle ;) Chodzi o ducha z przeszłości... Osoba. Złapał mnie jeszcze większy stres!!! Moje nerwy zostały mocno nadszarpnięte... I jeszcze On widział, że coś jest nie tak... I jak Mu powiedzieć, czy powiedzieć, czy spróbować zapomnieć?!?
Tysiące pytań. Miliony odpowiedzi i żadna dobra. Dla mnie, żadna dobra!
A ja zamiast sobie odpuścić, zapomnieć, zmniejszać stres... Jak na matkę wariatkę przystało...
Wywołałam ducha! A duch jak duch... Nigdy nie wiadomo czy dobry czy złośliwy. Ale stało się. Duch stał się żywą istotą!
I przyznałam się Mu! Powiedziałam. Tzn, kłamię teraz...Napisałam Mu o tym... Bo...ja trudne tematy- z Nim nie omawiam a...piszę :) Nie umiem mówić! Zacinam się w sobie i koniec! Jak w mur! Tępy, uparty, milczący...
Myślałam, że to już koniec imprezy, jakiegoś miłego weekendu. Wszystko kaput!
Właśnie schodzą ze mnie stresy. Zbliża się godzina kiedy mamy wyjść. Duch nie jest duchem tylko osobą, która poniekąd wróciła.
Prasowałam ciuchy na imprezę. On, od czasu gubienia gdzieś miedzy domem a pracą, nadmiaru kilogramów, bardzo wszedł w świat mody męskiej!! Aż wstyd przyznać. Wie więcej, w ogóle wie, bo ja to do dziś nie bardzo, co się i jak nosi... Przypaliłam żelazko.
Niech niebiosom będą dzięki za internet!! Nie mam w domu żadnego środka do czyszczenia takiej awarii. To w ogóle moja pierwsza w życiu taka kraksa... A w kolejce czeka właśnie Jego TA koszula. Genialny, domowy sposób, wygooglowany- na szmatkę sól (kamienna, ale ja praktycznie żadnej nie mam, więc sypnęłam domowej resztkę) i prasować rozgrzanym na maksa żelazkiem aż zejdzie przypalenie. I po 2 minutach ani śladu... Z wyjątkiem wszędobylskiej soli ;) Ale żelazko jak nowe! Dałam radę - bo kto jak kto, ale ja nie miałabym dać rady!!??!! ;))
No i się poryczałam... Od tego nadmiaru przeróżnych emocji nagromadzonych we mnie... I ryczę wciąż... Lecą stare kawałki. Bo zawsze do prasowania włączał sobie muzykę, żeby trochę się przy żelazku poruszać ;) i teraz jeszcze pretekst do zaprawienia przed imprezą ;) A tu emocje, utwory takie jak Madonna "Like a Preyer" czy Dionne Warwick " Heartbreaker"...
Ta druga piosenka cofnęła mnie w daaaaleką przeszłość. W lata mojego dzieciństwa. Zobaczyłam czarno-białe filmiki jakie nagrane były jeszcze kamerą na taśmy...
I myśli skaczą po starych kartach kalendarza. Po zupełnie nie związanych z przyczyną tej babskiej histerii, zdarzeniach. Wypad z rodzicami do lasu. Basen w L. Trasa na przełaj przez pola do szkoły z Muti. Jak wróciłam ze spaceru z naszą "jajniczką", która wpadła w pokrzywy i nie wyglądała jak pies na metry tylko jak zaraza na krótkich łapkach...
Normalnie przypadek na pacjenta... Histeryczka! Panikara!
A wszystko to, to zbędne psujące nerwy emocje! Były! No cóż! A nie potrzebnie ;) Ale mądry człowiek po szkodzie, a matka wariatka po napisaniu o wszystkich swoich stresach do męża maila... A mąż obok na kanapie... No cóż, tak już mam. Nie gadam! Piszę :)
I jak? Przed imprezą jeszcze, On ducha ożywił... ;) Duch to nie duch, a osoba żyjąca wśród naszych znajomych. Nie było stresu, nerwów i innych jeszcze przeze mnie wymyślanych, ewentualnych dziwnych emocji... A była długa rozmowa przez internet, potem telefon, a ostatecznie przez Skype :) i był śmiech, spokój i przynajmniej u mnie...uczucie ulgi ;)
A impreza?... Ach.... Ja chcę jeszcze!!! Wprawdzie nie wytańczyłam się jak za dawnych czasów, bo... Mam wrażenie, że tutaj tak nie tańczą... Serio, serio! Tutaj jakby grzeczniej się bawiono- z nóżki na nóżkę, często w parach?!? Ja tam początkowo, nie znając tutejszych klimatów...popłynęłam jak na te strony! I to nie od ilości alko!! Bo niewiele wypiłam! Nie potrzebny był alkohol, jak imprezowy humor załączył się od samego towarzystwa!! Wiecie, jak szaleć to szaleć- że na parkiecie, po takiej nieobecności. A tu cóż... Dobrze, że On wypił trochę, bo głupawka Mu się włączyła to i wykorzystałam tą chwilę na małe wariactwo.
A potem kilku facetów (obcych!!) chciało ze mną tańczyć i usłyszałam, że fajna jestem... I nie wiem czy to był komplement czy co... Trochę mnie to zbiło z pantałyku... Bo nigdy wcześniej na imprezie... Nie ważne. Może powinnam wtedy wypić coś, żeby się wyluzować i nie zwracać uwagi na otaczającą starszą rzeczywistość.
Piszę starszą, bo byliśmy, ogólnie w bardzo fajnej knajpie. Fajny klimat lat PRLowskich, muza z tamtych lat, no i...młodzież z tamtych lat ;) Przeważała! I nie wiem, czy ludzie w tym wieku czują się już dziadkami i nabierają jakiegoś wstydu i hamulców, czy to cecha ludzi z tych stron. A ja taki dzikus z Zachodu, nieokrzesana bestia na parkiecie... Nie ma co ukrywać, sama już jestem nie tyle co "size+" co "age+" ;) No ale duchem to jeszcze mi daleko do tego "+"! Ostatecznie też potem tylko tuptałam nóżką od lewej do prawej i od czasu do czasu na przekór tej publiczności, jakiś zjazd, jakiś ruch bioderkami typu "Shakira, Shakira" ;) Ale tylko na tyle, żeby ci od selekcji nie bardzo chcieli mnie wyeksmitować z klubu ;)
A ubrałam się prosto. Uff... Bo nie wiem, czy bym była gościem w tej knajpie później. Nie dość, że na parkiecie się nie zachowuje to jeszcze byłabym niestosownie ubrana ;) A właśnie. Ubrana!
W czarną koszulkę, krótkie spodenki i czarne rajty plus wysokie kozaki- moje ukochane, sprawdzone na nie jednej imprezie! I dzięki temu wtopiłam się w tłum ;) Poniekąd ;)
piątek, 5 kwietnia 2013
coś do obejrzenia? a może do poczytania?
W ostatnim czasie obejrzałam dwa filmy, które były dość głośno
rozpowszechniane/reklamowane itp. I jeden film taki, na spokojny wieczór
odmóżdżający;)
Przeczytałam też kilka książek i jestem w trakcie czytania następnej. Jakby nie było książka to moja ucieczka z tego świata :) Więc książek mi nie brakuje i nie wyobrażam sobie, żeby choć kilku stron w ciągu dnia nie przeczytać. Takie moje uzależnienie.
Zacznę od mojej dziennej używki- książki.
Nie wiem, czy już wcześniej nie pisałam kiedy i kto zaszczepił we mnie tego mola...
Mól książkowy to robal trawiący duszę moich rodziców. Kiedyś więcej czytał Ojciec, ze wzg na to, że wg rodziny patriarchalnej, po zarobkowej pracy, miał czas. A moja Mama przy czwórce dzieci... No nie bardzo. Teraz gdy wszyscy wylecieliśmy z gniazdka Mama odżywa ;) Obecnie spełnia swoje malutkie marzenie, które daje jej wiele satysfakcji z samego "robienia" i czyta. Teraz dużo :) Tata wciąż czyta. No i jak tu nie czytać, jak dom przypominał bibliotekę. Moje wspomnienie domu (nie miejsca- bo miejsc było tysiące) tylko tego "wewnętrznego" domowego klimatu - to właśnie książki.
Jedni w domach zbierali szkła inni kryształy, jeszcze inni prenumeraty gazet... Lub po prostu było pusto. U nas książki! Każdej wielkości, każdej szerokości i o każdej tematyce. Nie przesadzam! Nawet znaleźć tam można było poradnik gosposi myślę, że to z lat 80' ?!?...
Od encyklopedii, przez słowniki, książki kucharskie, beletrystykę po książki dotyczące różnych religii, książki historyczne, atlasy i lektury.
Książki to główny prezent jaki dostawało się od Babciuni. Do dziś Babcia obdarowuje nas książkami. Kiedyś to były eleganckie wydania lektur, a teraz szybkie czytadła do poduszki :) Ale książki!
No i jak tu nie utonąć w tych światach?!? Ja utonęłam i dobrze mi z tym! Uwielbiam poznawać innych ludzi ich światy, ich sposoby myślenia. I gwarantują to książki! Czasami są to książki, które nie wnoszą "górnolotnych" wartości, czasami są to książki bardzo poważne i długo pozostają w głowie, o ile nie zmuszają też do różnych przemyśleń.
Jestem prawdziwym molem książkowym. Mam nadzieję, że uda mi się tego robala zaszczepić też Kudłatej. Bo Zetka już ma zaszczepionego. Od małego, od niemowlaka czytałam jej klasykę dziecięcą. Nawet jak nie planowaliśmy dzieci, sama dla siebie kupowałam cenne dla mnie książki. Cenne bo o wartościach sentymentalnych i tych wyższych ;) I nie wstydzę się przyznać, że jako dorosła osoba często czytałam sobie Brzechwę czy Tuwima...
To taka mikro część naszej obecnej biblioteki :D
Zetce czytało się wszędzie i o każdej porze :)
Teraz czytam Kudłatej. Zetce oczywiście też, ale ta już chyba zna wszystko na pamięć. Mając dwa latka recytowała, RECYTOWAŁA, "Żuka". To był jej ukochany wiersz! A teraz: "Małpa w kąpieli", "Zoo", "Okulary", "Paweł i Gaweł"... Oj, co ja będę wymieniać :) Zetka nie tylko lubi słuchać, ona szybko uczy się na pamięć! Bardzo szybko! I wiersze i słowa piosenek. Więc czasami bokiem mi wychodzi jak kolejny raz słucham tego samego w ciągu dnia ;)
Czas zaszczepiać dziada Kudłatej. ;)
Ale ale, miałam pisać o tym co ostatnio przeczytałam.
Ninni Schulman "Dziewczyna ze śniegiem we włosach" - coś ostatnio ciągnie mnie do pisarzy skandynawskich. Nie da się ukryć, że na razie nie zawiodłam się na wywodzących się z tamtych regionów kryminałów! Bo ta książka to też kryminał. Pisarka dość niedawno wypłynęła na rynku i to od razu z dużym uznaniem, właśnie za tą powieść.
Tutaj poznajemy urokliwą Szwecję, spokój i ciszę, które przerwane są, jak to w kryminałach, pewnymi zdarzeniami. I spokój i cisza ginie. Czyta się dobrze, do końca nie jest łatwo samemu rozstrzygnąć kto, co, kiedy... A zakończenie jest, patrząc na to co dzieje się w naszym realnym życiu, takie...codzienne. Straszne. A jednak proste. Zaskakujące. A powinno być takie oczywiste... Warto przeczytać!
Marta Obuch "Odrobina fałszerstwa" - kryminał? Sensacja? Komedia? A może książka z typu "literatury na obcasach"?... Tak naprawdę to wszystko po trochu. Jest to książka z intrygą, z policją, wymierzającą samemu sprawiedliwość mafią, ale jednocześnie pełna humoru. To jak rozmawiają ze sobą bohaterowie książki, jakie teksty puszczają do siebie...Nie jedna komedia mogłaby pozazdrościć :D Książka lekka, łatwa i przyjemna. Ale nie tylko dla kobiet! To lektura, po którą mogą sięgnąć bez wstydu też panowie :)
Marcin Ciszewski "www.1939.com.pl" - książka, którą On mnie zaciekawił słuchając w podróżach audiobook. Nie powiem, książka jest dobra! Z typu bardziej dla panów ;) Choć nie tylko ofkors ;) Jednak początek książki jest nieco...nudnawy i ciągnący się. Jak przebrnie się przez te wszystkie przygotowania, zapoznawania z bohaterami. Jak w końcu znajdujemy się, nie wiadomo dlaczego, na polach bitwy IIWŚ... Robi się gorąco i książka błyskawicznie zostaje wciągnięta! Dla tych co się nie najedzą tą jedną częścią, są kolejne! I zamierzam po nie sięgnąć. Bo strasznie jestem ciekawa czy wrócili do nas, czy zostali na zawsze "zacofani" ;)
Simon Beckett "Chemia śmierci" - uuuuu.... Książka dla ludzi o mocnych nerwach! Taka, którą jeśli by czytano, to grubo po 22!! I to nie ze względów scen łóżkowych ;) Tam chyba nawet takowych nie ma. Książka jest perfekcyjnie napisana!!! Włos się jeży już od pierwszej strony i uwierzcie mi groza tylko narasta! Niby jej nie ma. Niby wszystko jest ładnie opisane, grzecznie. Ale podskórnie czuje się, że wciąż coś jest nie tak, że zaraz, może już, coś się wydarzy... Z ciekawostek dotyczących tej książki, to zdradzę, że dowiemy się np jak wyglądają...etapy rozkładu zwłok! Tak dokładnie, z każdym robakiem wżerającym się w martwe ciało aż po nowe życie wychodzące z tego ciała. I jest to wiedza... Antropologa sądowego!! I...nie jest to kryminał ani sensacja! To rasowy thiller!! Wciągnęłam w jeden dzień... Musiałam...
A teraz... Teraz czytam "Wyznaję" Jaume Cabre. Szczerze powiedziawszy, a raczej napisawszy ;) to okropnie męcząca książka. Dobrze, że jest w formacie ebooka, bo gdyby to była papierowa wersja pogryzłabym i rzucała nią o podłogę, deptała... A potem znów biorę i czytam!
Są książki, które zaczynam czytać, ale ich nie kończę. Nie iskrzy między nami. Nasze światy nie chcą współgrać. Nie to nie. Kolejka jest długa. Czekają następne.
Ta książka... Jest IRYTUJĄCA!!! Czytam trochę i... Mam dość!!! Jest totalnie zakręcona w swej prostocie. Nie wiadomo co i kiedy się kończy i zaczyna. Czytam i narratorem jest mały chłopiec i nie wiedzieć kiedy w jednym zdaniu ten chłopiec już nie jest narratorem, bo jest po prostu narrator, a zaraz jesteśmy w innej epoce, wsród innych ludzi i teoretycznie czytam o zupełnie nie związanych z głównym wątkiem sprawach... To nie jest krótka lektóra... To prawdziwe irytujące tomisko! I mimo, że klnę i obiecuję, że to już koniec, dość, stop, next plizzz... To po kilkunastu minutach, czy nieco pózniej po prostu, znów łapię za tego dziada! I czytam. Bo intryguje tak samo jak męczy i irytuje! :)
A teraz zmiana tematu, bo pisanie o tej książce mnie już irytuje :)
Filmy.
Nie jestem bywalczynią kina. Nie jestem też jakoś specjalnie na bieżąco. Po prostu podzielę się z Wami moimi odczuciami o filmach, które obejrzałam.
1' "Pokłosie". I obejrzałam w ostatnim czasie jako pierwszy z trzech filmów i stawiam go na piedestale!!! Jest to film, który trzeba obejrzeć, ale trzeba być na niego psychicznie przygotowanym. Daje po głowie. Jest mocny! Jest bezpośredni! Jest odważny! I co najgorsze, jest prawdziwy! Choć wiele osób się tego wypiera, choć wiele osób chce wciąż widzieć zakłamany obraz Polski!
Do jasnej cholery!?! Czy Polacy to święte krowy?!? Nie bądźmy śmieszni, nie żyjmy w obłudzie i wiecznym zakłamaniu jacy to "my Polacy" jesteśmy genialni, idealni, bez skazy, wybrańcy... Czego, przeprasza?!? Chyba właśnie tego zakłamania, fałszywości i braku przyznawania się do błędów!!! Ten film te wady obnaża. Nie! Ten film te wady wydziera z Polaków i wywala je na widok publiczny!!! Tacy jesteśmy!!!
Łatwo mówić o tym jacy to podli, nikczemni, okrutni i nieludzcy byli Niemcy. Jak to mordowali Żydów. Łatwo mówić, że Żydzi sami na siebie też donosili. Przecież była policja żydowska itp itd... A Polacy to co?? Spokój, cisza i miłosierdzie?!? Hahaa... Taaa jasne! Tak samo kupowali, tak samo mordowali i... Tak samo jak inni Niemcy czy Żydzi potrafili pomóc. Wszystko tak samo! Owszem prowodyrami byli Niemcy! Nie da się tego zmienić. Jednak tak samo wśród Niemców, Żydów i Polaków byli ludzie o zniszczonej psychice, chcących władzy, chcących posiadać coś nie należało się im, chcących przeżyć; jak i tacy, którzy narażając własne życie, życie swoich rodzin, pomagali innym...
Odskoczyłam od filmu... No w sumie nie do końca, bo to film takie myśli nakręca. Film o prawdziwym obliczu, i tym lepszym i tym gorszym, nas Polaków!...
2' Drugi film... No cóż. Leci na łeb na szyję przy "Pokłosiu". I to ze względów na tematykę i na treść... Pewnie spodoba się nie jednemu facetowi... Jest dużo gołymi dup i seksu... A fil ten to "Sponsoring"... Był dość mocno reklamowany, że temat poważny (prostytuujące się studentki) i główna bohaterka Juliette Binoche...
Owszem temat ważny. Ale czy to przekazuje film?!? Według mnie nie bardzo. Wręcz nudzi i mnie tak z lekka zniesmaczył tym, że aż tyle jest tam seksu... Niby o prostytucji to powinno być oczywiste... Jednak mam wrażenie, że zdjęcia były ważniejsze niż to co chciano przekazać. Może nie bardzo zrozumiałam? Ale jeśli chce się coś przekazać, coś co ma być tematem do dyskusji, do prób naprawienia czegoś, to wg mnie powinno być bardziej...czytelne?!? A w tym filmie najbardziej czytelne były "sceny", bliskie wręcz filmom późno-nocnym ;) Obejrzałam do końca, licząc na to, że jakaś puenta, jakiś morał... I się zawiodłam. Kiepski...
3' Teraz w święta obejrzeliśmy film, o którym nawet nie wiedziałam, że istnieje :) "A więc wojna"- sensacyjna komedia romantyczna?... Ja bym tak to mniej więcej zaszufladkowała. Taki totalnie wyrejestrowujący film. Bez potrzeby jakiegoś większego wysilania mózgu, żeby wręcz nie powiedzieć, że mózg może spokojnie odpoczywać ;) Historia banalna- dwaj przyjaciele i współpracujący ze sobą agenci zakochują się w jednej dziewczynie. Jednym z nich jest wystylizowany goguś, który myśli że każda jest jego, a drugi po przejściach (że rozszedł się, że syn) bardziej nieśmiały i z tych "romantyków" ;) I jak wygląda "walka kogutów" o ta kurkę, którą gra Reese Witherspoon. Powiem tyle, że zakończenie nie jest takie oczywiste jakby się wydawało. Mnie zaskoczyło. :))
I na dziś to chyba wszystko. Dam znać czy nie zniszczyłam iPada czytając "Wyznaję" ;)
Przeczytałam też kilka książek i jestem w trakcie czytania następnej. Jakby nie było książka to moja ucieczka z tego świata :) Więc książek mi nie brakuje i nie wyobrażam sobie, żeby choć kilku stron w ciągu dnia nie przeczytać. Takie moje uzależnienie.
Zacznę od mojej dziennej używki- książki.
Nie wiem, czy już wcześniej nie pisałam kiedy i kto zaszczepił we mnie tego mola...
Mól książkowy to robal trawiący duszę moich rodziców. Kiedyś więcej czytał Ojciec, ze wzg na to, że wg rodziny patriarchalnej, po zarobkowej pracy, miał czas. A moja Mama przy czwórce dzieci... No nie bardzo. Teraz gdy wszyscy wylecieliśmy z gniazdka Mama odżywa ;) Obecnie spełnia swoje malutkie marzenie, które daje jej wiele satysfakcji z samego "robienia" i czyta. Teraz dużo :) Tata wciąż czyta. No i jak tu nie czytać, jak dom przypominał bibliotekę. Moje wspomnienie domu (nie miejsca- bo miejsc było tysiące) tylko tego "wewnętrznego" domowego klimatu - to właśnie książki.
Jedni w domach zbierali szkła inni kryształy, jeszcze inni prenumeraty gazet... Lub po prostu było pusto. U nas książki! Każdej wielkości, każdej szerokości i o każdej tematyce. Nie przesadzam! Nawet znaleźć tam można było poradnik gosposi myślę, że to z lat 80' ?!?...
Od encyklopedii, przez słowniki, książki kucharskie, beletrystykę po książki dotyczące różnych religii, książki historyczne, atlasy i lektury.
Książki to główny prezent jaki dostawało się od Babciuni. Do dziś Babcia obdarowuje nas książkami. Kiedyś to były eleganckie wydania lektur, a teraz szybkie czytadła do poduszki :) Ale książki!
No i jak tu nie utonąć w tych światach?!? Ja utonęłam i dobrze mi z tym! Uwielbiam poznawać innych ludzi ich światy, ich sposoby myślenia. I gwarantują to książki! Czasami są to książki, które nie wnoszą "górnolotnych" wartości, czasami są to książki bardzo poważne i długo pozostają w głowie, o ile nie zmuszają też do różnych przemyśleń.
Jestem prawdziwym molem książkowym. Mam nadzieję, że uda mi się tego robala zaszczepić też Kudłatej. Bo Zetka już ma zaszczepionego. Od małego, od niemowlaka czytałam jej klasykę dziecięcą. Nawet jak nie planowaliśmy dzieci, sama dla siebie kupowałam cenne dla mnie książki. Cenne bo o wartościach sentymentalnych i tych wyższych ;) I nie wstydzę się przyznać, że jako dorosła osoba często czytałam sobie Brzechwę czy Tuwima...
To taka mikro część naszej obecnej biblioteki :D
Zetce czytało się wszędzie i o każdej porze :)
Teraz czytam Kudłatej. Zetce oczywiście też, ale ta już chyba zna wszystko na pamięć. Mając dwa latka recytowała, RECYTOWAŁA, "Żuka". To był jej ukochany wiersz! A teraz: "Małpa w kąpieli", "Zoo", "Okulary", "Paweł i Gaweł"... Oj, co ja będę wymieniać :) Zetka nie tylko lubi słuchać, ona szybko uczy się na pamięć! Bardzo szybko! I wiersze i słowa piosenek. Więc czasami bokiem mi wychodzi jak kolejny raz słucham tego samego w ciągu dnia ;)
Czas zaszczepiać dziada Kudłatej. ;)
Ale ale, miałam pisać o tym co ostatnio przeczytałam.
Ninni Schulman "Dziewczyna ze śniegiem we włosach" - coś ostatnio ciągnie mnie do pisarzy skandynawskich. Nie da się ukryć, że na razie nie zawiodłam się na wywodzących się z tamtych regionów kryminałów! Bo ta książka to też kryminał. Pisarka dość niedawno wypłynęła na rynku i to od razu z dużym uznaniem, właśnie za tą powieść.
Tutaj poznajemy urokliwą Szwecję, spokój i ciszę, które przerwane są, jak to w kryminałach, pewnymi zdarzeniami. I spokój i cisza ginie. Czyta się dobrze, do końca nie jest łatwo samemu rozstrzygnąć kto, co, kiedy... A zakończenie jest, patrząc na to co dzieje się w naszym realnym życiu, takie...codzienne. Straszne. A jednak proste. Zaskakujące. A powinno być takie oczywiste... Warto przeczytać!
Marta Obuch "Odrobina fałszerstwa" - kryminał? Sensacja? Komedia? A może książka z typu "literatury na obcasach"?... Tak naprawdę to wszystko po trochu. Jest to książka z intrygą, z policją, wymierzającą samemu sprawiedliwość mafią, ale jednocześnie pełna humoru. To jak rozmawiają ze sobą bohaterowie książki, jakie teksty puszczają do siebie...Nie jedna komedia mogłaby pozazdrościć :D Książka lekka, łatwa i przyjemna. Ale nie tylko dla kobiet! To lektura, po którą mogą sięgnąć bez wstydu też panowie :)
Marcin Ciszewski "www.1939.com.pl" - książka, którą On mnie zaciekawił słuchając w podróżach audiobook. Nie powiem, książka jest dobra! Z typu bardziej dla panów ;) Choć nie tylko ofkors ;) Jednak początek książki jest nieco...nudnawy i ciągnący się. Jak przebrnie się przez te wszystkie przygotowania, zapoznawania z bohaterami. Jak w końcu znajdujemy się, nie wiadomo dlaczego, na polach bitwy IIWŚ... Robi się gorąco i książka błyskawicznie zostaje wciągnięta! Dla tych co się nie najedzą tą jedną częścią, są kolejne! I zamierzam po nie sięgnąć. Bo strasznie jestem ciekawa czy wrócili do nas, czy zostali na zawsze "zacofani" ;)
Simon Beckett "Chemia śmierci" - uuuuu.... Książka dla ludzi o mocnych nerwach! Taka, którą jeśli by czytano, to grubo po 22!! I to nie ze względów scen łóżkowych ;) Tam chyba nawet takowych nie ma. Książka jest perfekcyjnie napisana!!! Włos się jeży już od pierwszej strony i uwierzcie mi groza tylko narasta! Niby jej nie ma. Niby wszystko jest ładnie opisane, grzecznie. Ale podskórnie czuje się, że wciąż coś jest nie tak, że zaraz, może już, coś się wydarzy... Z ciekawostek dotyczących tej książki, to zdradzę, że dowiemy się np jak wyglądają...etapy rozkładu zwłok! Tak dokładnie, z każdym robakiem wżerającym się w martwe ciało aż po nowe życie wychodzące z tego ciała. I jest to wiedza... Antropologa sądowego!! I...nie jest to kryminał ani sensacja! To rasowy thiller!! Wciągnęłam w jeden dzień... Musiałam...
A teraz... Teraz czytam "Wyznaję" Jaume Cabre. Szczerze powiedziawszy, a raczej napisawszy ;) to okropnie męcząca książka. Dobrze, że jest w formacie ebooka, bo gdyby to była papierowa wersja pogryzłabym i rzucała nią o podłogę, deptała... A potem znów biorę i czytam!
Są książki, które zaczynam czytać, ale ich nie kończę. Nie iskrzy między nami. Nasze światy nie chcą współgrać. Nie to nie. Kolejka jest długa. Czekają następne.
Ta książka... Jest IRYTUJĄCA!!! Czytam trochę i... Mam dość!!! Jest totalnie zakręcona w swej prostocie. Nie wiadomo co i kiedy się kończy i zaczyna. Czytam i narratorem jest mały chłopiec i nie wiedzieć kiedy w jednym zdaniu ten chłopiec już nie jest narratorem, bo jest po prostu narrator, a zaraz jesteśmy w innej epoce, wsród innych ludzi i teoretycznie czytam o zupełnie nie związanych z głównym wątkiem sprawach... To nie jest krótka lektóra... To prawdziwe irytujące tomisko! I mimo, że klnę i obiecuję, że to już koniec, dość, stop, next plizzz... To po kilkunastu minutach, czy nieco pózniej po prostu, znów łapię za tego dziada! I czytam. Bo intryguje tak samo jak męczy i irytuje! :)
A teraz zmiana tematu, bo pisanie o tej książce mnie już irytuje :)
Filmy.
Nie jestem bywalczynią kina. Nie jestem też jakoś specjalnie na bieżąco. Po prostu podzielę się z Wami moimi odczuciami o filmach, które obejrzałam.
1' "Pokłosie". I obejrzałam w ostatnim czasie jako pierwszy z trzech filmów i stawiam go na piedestale!!! Jest to film, który trzeba obejrzeć, ale trzeba być na niego psychicznie przygotowanym. Daje po głowie. Jest mocny! Jest bezpośredni! Jest odważny! I co najgorsze, jest prawdziwy! Choć wiele osób się tego wypiera, choć wiele osób chce wciąż widzieć zakłamany obraz Polski!
Do jasnej cholery!?! Czy Polacy to święte krowy?!? Nie bądźmy śmieszni, nie żyjmy w obłudzie i wiecznym zakłamaniu jacy to "my Polacy" jesteśmy genialni, idealni, bez skazy, wybrańcy... Czego, przeprasza?!? Chyba właśnie tego zakłamania, fałszywości i braku przyznawania się do błędów!!! Ten film te wady obnaża. Nie! Ten film te wady wydziera z Polaków i wywala je na widok publiczny!!! Tacy jesteśmy!!!
Łatwo mówić o tym jacy to podli, nikczemni, okrutni i nieludzcy byli Niemcy. Jak to mordowali Żydów. Łatwo mówić, że Żydzi sami na siebie też donosili. Przecież była policja żydowska itp itd... A Polacy to co?? Spokój, cisza i miłosierdzie?!? Hahaa... Taaa jasne! Tak samo kupowali, tak samo mordowali i... Tak samo jak inni Niemcy czy Żydzi potrafili pomóc. Wszystko tak samo! Owszem prowodyrami byli Niemcy! Nie da się tego zmienić. Jednak tak samo wśród Niemców, Żydów i Polaków byli ludzie o zniszczonej psychice, chcących władzy, chcących posiadać coś nie należało się im, chcących przeżyć; jak i tacy, którzy narażając własne życie, życie swoich rodzin, pomagali innym...
Odskoczyłam od filmu... No w sumie nie do końca, bo to film takie myśli nakręca. Film o prawdziwym obliczu, i tym lepszym i tym gorszym, nas Polaków!...
2' Drugi film... No cóż. Leci na łeb na szyję przy "Pokłosiu". I to ze względów na tematykę i na treść... Pewnie spodoba się nie jednemu facetowi... Jest dużo gołymi dup i seksu... A fil ten to "Sponsoring"... Był dość mocno reklamowany, że temat poważny (prostytuujące się studentki) i główna bohaterka Juliette Binoche...
Owszem temat ważny. Ale czy to przekazuje film?!? Według mnie nie bardzo. Wręcz nudzi i mnie tak z lekka zniesmaczył tym, że aż tyle jest tam seksu... Niby o prostytucji to powinno być oczywiste... Jednak mam wrażenie, że zdjęcia były ważniejsze niż to co chciano przekazać. Może nie bardzo zrozumiałam? Ale jeśli chce się coś przekazać, coś co ma być tematem do dyskusji, do prób naprawienia czegoś, to wg mnie powinno być bardziej...czytelne?!? A w tym filmie najbardziej czytelne były "sceny", bliskie wręcz filmom późno-nocnym ;) Obejrzałam do końca, licząc na to, że jakaś puenta, jakiś morał... I się zawiodłam. Kiepski...
3' Teraz w święta obejrzeliśmy film, o którym nawet nie wiedziałam, że istnieje :) "A więc wojna"- sensacyjna komedia romantyczna?... Ja bym tak to mniej więcej zaszufladkowała. Taki totalnie wyrejestrowujący film. Bez potrzeby jakiegoś większego wysilania mózgu, żeby wręcz nie powiedzieć, że mózg może spokojnie odpoczywać ;) Historia banalna- dwaj przyjaciele i współpracujący ze sobą agenci zakochują się w jednej dziewczynie. Jednym z nich jest wystylizowany goguś, który myśli że każda jest jego, a drugi po przejściach (że rozszedł się, że syn) bardziej nieśmiały i z tych "romantyków" ;) I jak wygląda "walka kogutów" o ta kurkę, którą gra Reese Witherspoon. Powiem tyle, że zakończenie nie jest takie oczywiste jakby się wydawało. Mnie zaskoczyło. :))
I na dziś to chyba wszystko. Dam znać czy nie zniszczyłam iPada czytając "Wyznaję" ;)
środa, 27 marca 2013
postanowienia noworoczne...?!? ;)
Jakoś aura sprzyja choinkowym świętom ;) Niby koniec marca, a wciąż
śnieg mróz, a na wieszakach zimowe kurtki. Niestety :/ Nawet dzieciaki
nie bardzo wiedzą już jakie święta nadchodzą ;)
Lubię zimę. A raczej lubiłam! Ta zima dała mi ostro popalić. Choroby dziewczynek, moje zdrowotne problemy i depresja. Idące za tym wszystkim zniechęcenie, niemoc, bezsilność, zmęczenie i co gorsze zgnuśnienie.
Normalnie tego nie robię. Jakoś nie czuję potrzeby i nie bardzo wierzę, że jak coś się akurat wtedy postanowi, to zadziała... Jak coś mam zrobić to zabieram się za to od razu, a nie od...
Teraz jednak mam pewne postanowienie na najbliższy czas i oby postanowienie to weszło nam w krew!!
Chodzi o to, że w dobie XXI wieku... W okresie niekończącej się zimy...
Chodzi o czas! Wszystko gna. Wszystko jest szybkie, na chwilę, na zaraz, na tu i teraz i nara... Niby takie jest życie i strasznie je krytykujemy, a jednak nas pochłonęło. Poddaliśmy się mu.
Sama nie zauważyłam kiedy i jak bardzo.
Nie! Skłamałam. Zauważyłam już jakiś czas temu. Zaczęłam się pilnować. Choć wciąż za mało. On długo tego nie widział. Wczoraj oboje powiedzieliśmy temu dość!
A chodzi o...wszędobylski internet! Jest już wszędzie. W telefonie, w tablecie, w laptopie nawet w tv... To makabryczny, bezsensowny, bezproduktywny, w większości przypadków, pożeracz naszego cennego czasu. Czasu, który moglibyśmy poświęcić sobie, dzieciom, znajomym...
Nie chcę, żebyście myśleli, że nagle stwierdzam, że internet to zło. Bo tak nie jest. Dzięki temu wynalazkowi mam kontakt z rodziną i znajomymi. Mogę pisać otwarcie co mi leży na wątrobie. Choć może akurat niektórym może to i nie bardzo się podoba? ;)
Trzeba tylko pamiętać, że internet jest dla nas, a nie my dla internetu!
Daliśmy sobie "po pysku". Na otrzeźwienie, na wyrwanie z tego zimowego, chorowitego marazmu. Powiedzieliśmy sobie STOP!! Idzie wiosna. A jak nie idzie za oknem, to u nas przynajmniej zaczynają się wiosenne porządki. Ciężko jest. Jak cholera!! Mi trudniej przez obecne garściami łykane, tabletki, które mnie przymulają i usypiają... :/ Ale chowamy znudzenie, bezczynność, zniechęcenie i uzależnienie do najgłębszych szaf! Nie! Wrzucamy do czarnych worów i wywalamy w pizdu... ;)
Wiecie, że tej zimy ani razu nie byliśmy z Zetką na basenie?!? Na łyżwach?!? Nigdzie nie byliśmy! Mam GIGANTYCZNE wyrzuty sumienia względem Zetki. Jak tylko mogę to chcę spać!! Choć może od kilku dni staram się wkładać głowę pod zimny prysznic, żeby być bardziej "kontaktowa".
Weekendy spędzamy w domu! Albo robimy, jakże przeze mnie już od jakiegoś czasu znienawidzone, spacerki po jakimś centrum handlowym. Na samą myśl o takim miejscu dostaję już nerwa...
Kilka razy planowałam zabrać Zetkę do kina czy teatru. To albo Kudłata była "nie teges" albo ja po Kudłatych przygodach padałam, albo łeb mi pękał, albo sama Zetka była smarkata i tak w kółko. Nawet my, On i ja chyba tylko ze dwa razy wyszliśmy razem.
Spędzamy wieczory jak stare, zgorzkniałe małżeństwo. Na kanapie przed tv, którego i tak nie oglądamy, z iPadem czy laptopem na kolanach. A to gierka; a to lodówka otwierana co 5min, żeby przekonać się, że i tak nic się nie zmieniło, tzn. Facebook; a to poczta; a to wirtualne spacery po sklepach... Niby razem...a każdy osobno. A kiedyś? Kartony z grami kurzą się i pamiętają lepsze czasy! Scrabble, Rummikub, karty, kości... To tylko takie podstawowe nasze gry. Od dawna nie ruszane!
Wyrzuty sumienia biją mnie, jak widzę, jak Zetka tęskni i płacze po każdym wyjściu Niani. Dziewczyna jest niesamowita! Siedzi non stop z Zetką i zajmują się tylko sobą. A ja? Siedzę z Zetką, od jakiś kilku miesięcy nie zabieram do jej pokoju żadnego urządzenia z dostępem do internetu! To był mój pierwszy krok ku kontroli mojego czasu! No i tak siedzę z Zetką, bawię się z nią, gramy, układamy, budujemy, tańczymy, czytamy... Ale między tym wszystkim wyrywam czas, a to na gotowanie, sprzątanie, kupowanie i Kudłaczenie... I wyłażą wyrzuty sumienia, że nie umiem, nie mam siły, nie mam czasu...żeby poświęcić się Zetce tak jak kiedyś, tak jak Niania.
Że nawet jak jesteśmy wszyscy w weekend razem, to ten czas gdzieś nam bezproduktywnie ucieka... Gdzieś są plany, które wciąż biorą w łeb... :/
A najgorsze jest to, że na zabawę internetową jest zawsze czas. A tu kilka minut, tam tylko się zajrzy, tam kliknie, jeszcze gdzieś napisze, wypisze, odpisze czy dopisze... I tak czas tylko tyk-tyk-tyka... I znika...
Mam wyrzuty sumienia, że teraz gdy On na siłowni, dziewczynki śpią, a ja siedzę i to piszę. Zamiast np zrobić teraz obiad na jutro i mieć więcej czasu dla dziewczynek, dla Zetki.
Moim "noworocznym" postanowieniem jest wyrwanie się z macek internetu, spędzanie czasu bardziej realnie z Nim- tu i teraz, a nie tu ale w necie! Jeszcze nie wiem jak, ale coś wymyślę, żeby mieć więcej czasu dla Zetki- tak tylko dla niej, bez wiecznego "poczekaj teraz, bo muszę..."
Da się? Czy ja mam wygórowane wymagania? Czy ta ciemność za oknem przyciemnia mój punkt widzenia? Bo mam wrażenie, że nie bardzo radzę sobie w roli podwójnej matki...
P.S.1 Kudłata = jedzenie bezglutenowe i uczulenie na krowie mleko... Nie wiem jak to ugryźć :/ Wiem tylko, że czeka nas jeszcze nie jedna wyprawa do alergologa. I matka wariatka musi naumić się obsługi takiego wymagającego inaczej dziecka ;)
P.S.2 Kudłata ma 9 miesięcy od 3 dni; od tygodnia sama wstaje, a od wczoraj... Sama chodzi przy chodziku lub trzymając się za nasze palce!!!
Lubię zimę. A raczej lubiłam! Ta zima dała mi ostro popalić. Choroby dziewczynek, moje zdrowotne problemy i depresja. Idące za tym wszystkim zniechęcenie, niemoc, bezsilność, zmęczenie i co gorsze zgnuśnienie.
Normalnie tego nie robię. Jakoś nie czuję potrzeby i nie bardzo wierzę, że jak coś się akurat wtedy postanowi, to zadziała... Jak coś mam zrobić to zabieram się za to od razu, a nie od...
Teraz jednak mam pewne postanowienie na najbliższy czas i oby postanowienie to weszło nam w krew!!
Chodzi o to, że w dobie XXI wieku... W okresie niekończącej się zimy...
Chodzi o czas! Wszystko gna. Wszystko jest szybkie, na chwilę, na zaraz, na tu i teraz i nara... Niby takie jest życie i strasznie je krytykujemy, a jednak nas pochłonęło. Poddaliśmy się mu.
Sama nie zauważyłam kiedy i jak bardzo.
Nie! Skłamałam. Zauważyłam już jakiś czas temu. Zaczęłam się pilnować. Choć wciąż za mało. On długo tego nie widział. Wczoraj oboje powiedzieliśmy temu dość!
A chodzi o...wszędobylski internet! Jest już wszędzie. W telefonie, w tablecie, w laptopie nawet w tv... To makabryczny, bezsensowny, bezproduktywny, w większości przypadków, pożeracz naszego cennego czasu. Czasu, który moglibyśmy poświęcić sobie, dzieciom, znajomym...
Nie chcę, żebyście myśleli, że nagle stwierdzam, że internet to zło. Bo tak nie jest. Dzięki temu wynalazkowi mam kontakt z rodziną i znajomymi. Mogę pisać otwarcie co mi leży na wątrobie. Choć może akurat niektórym może to i nie bardzo się podoba? ;)
Trzeba tylko pamiętać, że internet jest dla nas, a nie my dla internetu!
Daliśmy sobie "po pysku". Na otrzeźwienie, na wyrwanie z tego zimowego, chorowitego marazmu. Powiedzieliśmy sobie STOP!! Idzie wiosna. A jak nie idzie za oknem, to u nas przynajmniej zaczynają się wiosenne porządki. Ciężko jest. Jak cholera!! Mi trudniej przez obecne garściami łykane, tabletki, które mnie przymulają i usypiają... :/ Ale chowamy znudzenie, bezczynność, zniechęcenie i uzależnienie do najgłębszych szaf! Nie! Wrzucamy do czarnych worów i wywalamy w pizdu... ;)
Wiecie, że tej zimy ani razu nie byliśmy z Zetką na basenie?!? Na łyżwach?!? Nigdzie nie byliśmy! Mam GIGANTYCZNE wyrzuty sumienia względem Zetki. Jak tylko mogę to chcę spać!! Choć może od kilku dni staram się wkładać głowę pod zimny prysznic, żeby być bardziej "kontaktowa".
Weekendy spędzamy w domu! Albo robimy, jakże przeze mnie już od jakiegoś czasu znienawidzone, spacerki po jakimś centrum handlowym. Na samą myśl o takim miejscu dostaję już nerwa...
Kilka razy planowałam zabrać Zetkę do kina czy teatru. To albo Kudłata była "nie teges" albo ja po Kudłatych przygodach padałam, albo łeb mi pękał, albo sama Zetka była smarkata i tak w kółko. Nawet my, On i ja chyba tylko ze dwa razy wyszliśmy razem.
Spędzamy wieczory jak stare, zgorzkniałe małżeństwo. Na kanapie przed tv, którego i tak nie oglądamy, z iPadem czy laptopem na kolanach. A to gierka; a to lodówka otwierana co 5min, żeby przekonać się, że i tak nic się nie zmieniło, tzn. Facebook; a to poczta; a to wirtualne spacery po sklepach... Niby razem...a każdy osobno. A kiedyś? Kartony z grami kurzą się i pamiętają lepsze czasy! Scrabble, Rummikub, karty, kości... To tylko takie podstawowe nasze gry. Od dawna nie ruszane!
Wyrzuty sumienia biją mnie, jak widzę, jak Zetka tęskni i płacze po każdym wyjściu Niani. Dziewczyna jest niesamowita! Siedzi non stop z Zetką i zajmują się tylko sobą. A ja? Siedzę z Zetką, od jakiś kilku miesięcy nie zabieram do jej pokoju żadnego urządzenia z dostępem do internetu! To był mój pierwszy krok ku kontroli mojego czasu! No i tak siedzę z Zetką, bawię się z nią, gramy, układamy, budujemy, tańczymy, czytamy... Ale między tym wszystkim wyrywam czas, a to na gotowanie, sprzątanie, kupowanie i Kudłaczenie... I wyłażą wyrzuty sumienia, że nie umiem, nie mam siły, nie mam czasu...żeby poświęcić się Zetce tak jak kiedyś, tak jak Niania.
Że nawet jak jesteśmy wszyscy w weekend razem, to ten czas gdzieś nam bezproduktywnie ucieka... Gdzieś są plany, które wciąż biorą w łeb... :/
A najgorsze jest to, że na zabawę internetową jest zawsze czas. A tu kilka minut, tam tylko się zajrzy, tam kliknie, jeszcze gdzieś napisze, wypisze, odpisze czy dopisze... I tak czas tylko tyk-tyk-tyka... I znika...
Mam wyrzuty sumienia, że teraz gdy On na siłowni, dziewczynki śpią, a ja siedzę i to piszę. Zamiast np zrobić teraz obiad na jutro i mieć więcej czasu dla dziewczynek, dla Zetki.
Moim "noworocznym" postanowieniem jest wyrwanie się z macek internetu, spędzanie czasu bardziej realnie z Nim- tu i teraz, a nie tu ale w necie! Jeszcze nie wiem jak, ale coś wymyślę, żeby mieć więcej czasu dla Zetki- tak tylko dla niej, bez wiecznego "poczekaj teraz, bo muszę..."
Da się? Czy ja mam wygórowane wymagania? Czy ta ciemność za oknem przyciemnia mój punkt widzenia? Bo mam wrażenie, że nie bardzo radzę sobie w roli podwójnej matki...
P.S.1 Kudłata = jedzenie bezglutenowe i uczulenie na krowie mleko... Nie wiem jak to ugryźć :/ Wiem tylko, że czeka nas jeszcze nie jedna wyprawa do alergologa. I matka wariatka musi naumić się obsługi takiego wymagającego inaczej dziecka ;)
P.S.2 Kudłata ma 9 miesięcy od 3 dni; od tygodnia sama wstaje, a od wczoraj... Sama chodzi przy chodziku lub trzymając się za nasze palce!!!
wtorek, 26 marca 2013
jedzonko...
Karta z
lata 2012 :)
Ryż z jabłkami przypomina mi chwile z
dzieciństwa, z babcią... To lekkie, pyszne danie może być podawane jako deser, ciepła kolacja, a ja jako dziecko jadłam jako obiad!!! I wcale nie marudziłam, że brakuje mi wtedy przysłowiowego schabowego.
Ryż z jabłkami to potrawa, którą zaraziłam już Zetkę. Wczoraj, niepotrzebnie, powiedziałam, że na kolację robię ryż... Niestety, życie napisało inny scenariusz, i z ryżu
nic nie wyszło. Ale Zetka, pamiętała o tym... Gdy spytałam się na co ma ochotę na śniadanie "Na pyszniutki
ryż z jabłkami, przygotujesz mi
mamo?" Na śniadanie zjadła jednak jajęczniczkę! :) Żeby tym razem nie było niespodzianki, przykrej niespodzianki, od rana szykowałam i obiad i kolację :) No i zbliża się wieczór... A Zetka co chwilę, jak nakręcona, "jemy już ryż", "już przygotowałaś ryż"... No to kończę pisać i idę zapiekać ryż z jabłkami. A może jabłka z ryżem?
Na FB pisałam, że się z Wami podzielę moją wersją tego dania. Niestety nie umiem przerzucić tego z jednego programu do formy dostępnej tutaj :(
Więc są zdjęcia ;)
Zostanę jeszcze przy jedzeniu ;)
Zetka jest po Nim typowym makaronożercą ;) Nie zależy jej na makaronach o kształtach literek, muszelek, wstążeczek... Makaron ma być spaghetti! Długie nitki i oby czasem komuś nie wpadło do głowy ich łamać!! Mają się ciągnąć i brudzić całą twarz, ciuchy i co tylko się da!
Oprócz makaronu Zetka ma etapy na: albo jogurciki, albo płatki z mlekiem, albo paróweczki, albo kanapki z pasztetem i szynką! Jak ma te fazy... mnie czasami aż mdli od samego patrzenia na to samo kilka razy dziennie...
Ostatnio w kuchni Zetki rządził makaron i parówki... Połączyłam te dwa składniki... :D
Smacznego :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)